„Od 12 lat nie mogę się pogodzić ze śmiercią brata, którego potrącił pijany kierowca. Wiesio zmarł na moich oczach”

Wypadek na pasach fot. Adobe Stock
„Gdy zabierali brata na salę operacyjną, spojrzał na mnie. Wtedy już musiał wiedzieć, że odchodzi... Byłam pewna, bo nigdy tak na mnie nie patrzył. Zmarł godzinę po wypadku. Na mnie spadło powiadomienie bratowej i bratanicy o śmierci Wiesia”.
/ 19.07.2022 18:27
Wypadek na pasach fot. Adobe Stock

Codziennie wracając z pracy, idę tamtędy. Dochodzę do skrzyżowania i bez względu na to, czy świeci się zielone czy czerwone światło, zastygam na kilka chwil przed przejściem dla pieszych. Przez ułamek sekundy widzę mężczyznę leżącego na środku skrzyżowania i stojącą nad nim dziewczynkę w niebieskim płaszczyku, która krzyczy wniebogłosy: „Tatusiu”. Jej krzyk niezmiennie rozdziera moje serce, w oku szczypie łza. Dopiero po chwili wracam do rzeczywistości, rozglądam się niepewnie,
i gdy mam zielone, wchodzę na zebrę.

Nie widziałam uderzenia. Tylko je słyszałam

Spojrzałam na światła. Zielony ludzik migał rytmicznie. Z naprzeciwka szedł w moją stronę chłopak. Był w dwóch trzecich drogi, gdy z lewej nadjechało rozpędzone auto. Zobaczyłam, jak nastolatek wyskakuje w powietrze i upada kilka metrów dalej, pośrodku skrzyżowania. Samochód zahamował tuż przed nim. Zaległa cisza. Sprzedawca z kiosku na rogu wyskoczył na chodnik i krzyknął:
– Wzywam pogotowie.
Kilka osób ruszyło w stronę poszkodowanego, gdy ten nagle podniósł się i chwiejnym krokiem pokuśtykał na pobliski chodnik.
– Zatrzymajcie go – krzyknęłam, wciąż stojąc przed zebrą.
Zrobiło się zamieszanie. Kierowca, który potrącił chłopaka, otworzył drzwi auta i powoli wygramolił się na zewnątrz. Chwiał się. Był blady, niezdolny, żeby stanąć o własnych siłach. Kioskarz zdążył wezwać pogotowie i wystawił z budki krzesło wymoszczone kocem. Ktoś inny pomógł chłopcu na nim usiąść. W końcu zebrałam wszystkie siły i przeszłam na drugą stronę jezdni.

Teraz, patrząc z bliska, byłam pewna, że chłopiec, choć wysoki, może najwyżej mieć 14–15 lat. Na jego bladej, zupełnie pozbawionej koloru buzi malowało się przerażenie. Miał ewidentnie złamaną prawą nogę i przedramię. Przez grube dżinsy na wysokości łydki przesiąkała krew, ręka zwisała bezwładnie, wykrzywiona w nienaturalnej pozycji. Jeszcze nie czuł bólu. Był w szoku.
– Trzeba go położyć. Nie powinien siedzieć. Rozłóżcie ten koc chłopakowi na ziemi – mój głos wydał mi się obcy.
Kioskarz poznał mnie.
– Ta pani jest lekarzem, ma rację. Trzeba go delikatnie położyć.
Dwóch mężczyzn złapało rogi koca. Zdążyli ułożyć chłopaka na trawie, gdy przy następnym skrzyżowaniu zamigały światła karetki i rozległ się ostry dźwięk syreny. Za ambulansem przyjechała policja. Zanim zabrali go do szpitala, zbadałam chłopcu puls, sprawdziłam oddech. Na pewno spadło mu ciśnienie.

„Oby tylko nie miał poważnych obrażeń wewnętrznych” – pomyślałam i poszłam do domu; nie byłabym dobrym świadkiem. Wystarczyło, że wszystko widział kioskarz i kilku innych przechodniów, którzy deklarowali swą pomoc policji. Jeszcze przez dwie godziny widziałam z okien mieszkania panujące na skrzyżowaniu zamieszanie.

Kiedy zginął Wiesiek, policja kręciła się tam do wieczora

To już 12 lat, a ja wciąż pamiętam, jakby to było wczoraj. Przybiegł dozorca.
– Pani brat... – wydyszał. – Przejechał go samochód, na skrzyżowaniu. Mariolka tam jest. Niech pani biegnie.

Mariolka miała wtedy 8 lat. Poprosiłam sąsiada, żeby zajął się siostrzenicą i został z nią do powrotu jej matki. Pogotowie też wtedy szybko przyjechało. Jestem lekarzem, więc zabrali mnie z Wieśkiem karetką. Całą drogę trzymałam go za rękę. Miał otwarte oczy, ale chyba nic nie rozumiał. Też był w szoku, jak ten młodziutki chłopak teraz. Wstępna diagnoza: rozległe obrażenia wielonarządowe. Gdy zabierali brata na salę operacyjną, spojrzał na mnie. Wtedy już musiał wiedzieć, że odchodzi... Byłam pewna, bo nigdy tak na mnie nie patrzył. Zmarł godzinę po wypadku.

Zwolniłam kolegów z tego obowiązku. Na mnie spadło powiadomienie bratowej i bratanicy o śmierci Wiesia. Zrelacjonowałam podjęte w szpitalu próby ratowania życia brata. Powiedziałam, jaka była przyczyna zgonu. Zachowałam się profesjonalnie, jak lekarz. Dopiero potem poczułam, że straciłam brata. W oczach na zawsze został mi obraz z okna naszej kamienicy.

Chcę wierzyć, że ten dzieciak – kolejna ofiara bezmyślnego pirata – ma tylko złamania, że w środku jest cały, i że jego matki, ojca czy siostry nie będą prześladować żadne koszmarne obrazy.

Czytaj także: „2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”

Redakcja poleca

REKLAMA