Od dłuższego czasu żyję zupełnie sama. A jak to określają ładnie pisma dla pań – jestem singielką. Ale to nieistotne. Prawda wygląda tak, że zbliżam się do czterdziestki, a od pięciu lat nie mam nikogo, kto w sobotni poranek zaparzyłby mi kawę, z kim mogłabym się przekomarzać o porozrzucane po mieszkaniu skarpety ani kto by za mnie wyrzucił śmieci, czego szczerze nie znoszę robić. Do kina również chodzę sama, a jeśli zdarzy mi się pójść na kawę, to zazwyczaj tylko z dwiema przyjaciółkami.
Mama ciągle zrzędzi
Kiedy dobiegał końca mój poprzedni, trwający osiem lat związek, z radością wkroczyłam w kolejny rozdział życia. „Zabawię się trochę, odbiję sobie cały ten czas, kiedy mnie zdradzał” – przemknęło mi wtedy przez myśl. Pomyślałam, że trochę sobie poszaleję, a potem znajdę faceta i się ustatkuję.
Niestety, coś nie poszło po mojej myśli. Już parę lat minęło, a ja tak spędzam wszystkie weekendy: otulona w szlafroku, skulona w kłębek, napycham się chipsami i lodami, zaczynam dzień od śniadaniówki w telewizji, a kończę na jakimś serialu. Masakra.
– Magda, ogarnij się wreszcie. Wszyscy w rodzinie już poszli do ołtarza. Uwierz mi, skończysz całkiem sama, a to najgorsze, co może być – mama non stop suszyła mi głowę. – Wiesz, kto to Konstancja, ta niby nasza ciotka? Kojarzysz, jaka to dziwaczka? Ale wcześniej taka nie była, to staropanieństwo ją tak zjechało!
Kiedy matka rozpoczynała swój rytuał przywoływania zmarłej ciotki, zwykle rezygnowałam i opuszczałam mieszkanie. Jednak przed odejściem lubiłam dorzucić swoje ulubione spostrzeżenie:
– Nieprawda, że wszyscy już zawarli związki małżeńskie. Co z kuzynem Tomkiem? On nadal pozostaje singlem!
Na te słowa twarz mamy nabierała purpurowego odcienia.
– No jasne, że jest singlem! Chłopak ma zaledwie dziesięć lat, dopiero rok temu przystępował do pierwszej komunii! – wypowiadała te słowa z furią, a ja w tym momencie uciekałam do swojego azylu.
Często zdarzało się, że płakałam
Jeszcze niedawno strasznie mnie to denerwowało: zdenerwowanie matki, sugestie cioć, uszczypliwe komentarze koleżanek i kolegów. Teraz już nie, ponieważ po paru ostrych odzywkach z mojej strony dali sobie spokój. Wiadomo, że temat i tak powraca, głównie przy okazji imprez, na które ze względu na taneczną otoczkę wypadałoby się wybrać we dwoje. No a taką imprezą są wesela. Tym razem za mąż wychodziła siostra małżonki mojego młodszego brata.
No i faktycznie, kiedy nadejdzie ich wielki dzień i powiedzą sobie „tak”, w naszej rodzinie jedyną osobą stanu wolnego, oprócz małego Tomeczka, będę właśnie ja. Broniąc się zaciekle na ostatniej linii obrony, dzielnie dzierżąc sztandar staropanieństwa, pozostanę samotna na placu boju. Jednakże wraz z przysłanym zaproszeniem pojawiło się niewielkie światełko nadziei.
– Spójrz tylko, widzisz? Jest napisane „z osobą towarzyszącą”, a jeśli od naszego poprzedniego spotkania nic się nie zmieniło w twoim życiu uczuciowym, to mam dla ciebie pewien pomysł. – Justynka oblizała łyżeczkę do ostatniej kropli kremu.
Niespodziewanie zjawili się u mnie bez uprzedzenia, ale na całe szczęście udało mi się wygrzebać z lodówy dwie pozostałe karpatki. Co prawda z wczoraj, ale chyba nie miała nic przeciwko temu.
Umawiali mnie na siłę
– Musisz poznać świetnego faceta!
– Nic się nie zmieniło, faceci to nie moja mocna strona – odpowiedziałam z westchnieniem. – To chyba jakaś klątwa.
– Daj spokój z klątwami, po prostu nie umiesz łapać okazji. Piotrek ma podobnie, choć kompletnie nie rozumiem czemu. Wygląda jak z okładki pisma dla panów! – wtrącił Michał.
– Nie bądź taki przewrażliwiony. Ja tu z Magdą rozmawiam o jej problemach, a ty zaraz wszystko wyolbrzymiasz – powiedziała z irytacją Justyna do swojego narzeczonego, który nagle zaczął interesować się całą sprawą.
– Dobrze, już dobrze. Tak tylko sobie głośno myślę, czy aby na pewno to ze mną chcesz stanąć przed ołtarzem, a nie z jakimś innym facetem. W końcu ogłoszenia w kościele jeszcze nie wiszą, łatwo możesz się rozmyślić – zadrwił.
– To co, Madziu? Dasz się przekonać na wspólny wypad?
Taki był mój kłopot – każdy chciał mnie wesprzeć, a ja, jako jedyna osoba zdolna to zrobić, nie potrafiłam podać sobie pomocnej dłoni. Tak naprawdę przestało mi już na tym zależeć. Na czymś, co dałoby się określić jako randkę, byłam chyba jeszcze w poprzednim wieku. Co ma być, to będzie.
– Okej – odparłam.
Miała rację, ten facet to ideał
Piotrek okazał się wysoki, o postawie niczym tyczka. Kruczoczarne włosy i oczy w kolorze gorzkiej czekolady. Barczysty, ale bez przesady. Budowa ciała zdradzała, że jest regularnym bywalcem siłowni i lubi aktywność fizyczną. Dopasowana koszula przylegała do umięśnionych pleców, a podciągnięte do łokci rękawy nadawały mu wyluzowanego i atrakcyjnego wyglądu. Wyglądał jak prezes wielkiej firmy, który wyszedł na szybki obiad w porze lunchu.
– Cześć, mam na imię Piotrek – posłał mi promienny uśmiech, prezentując idealnie proste i lśniące uzębienie.
Przypatrywał mi się uważnie, oceniając od czubka głowy po same palce u stóp. Poczułam się odrobinę zakłopotana.
– Magda, cała przyjemność po mojej stronie – starałam się, by mój głos brzmiał pewnie i nie zdradzał tego, jak bardzo jestem zestresowana. – To co ty na to, żebyśmy przysiedli gdzieś razem i napili się kawy? Porozmawiamy trochę, zanim pójdziemy na ślub, w końcu zostało już tylko kilka dni.
– No wiesz, z chęcią bym z tobą pogadał, ale dopiero co dostałem pilną wiadomość na telefon. Niestety, nie ma szans, za moment muszę być w śródmieściu – odparł głosem, jakby próbował wytłumaczyć matce, że niechcący wybił piłką szybę. Nadal wpatrywał się we mnie z zaciekawieniem. – Jeśli coś, to zdzwonimy się później, a na imprezie weselnej i tak się zobaczymy. Teraz serio muszę pędzić.
– Co? Jak to…? – zaskoczenie sprawiło, że zaczęłam się jąkać.
Co tu się wyprawia?
Wziął swoje okulary, założył je na nos, a następnie uścisnął mi dłoń na do widzenia. Rzucił, że się odezwie, a potem wyszedł z knajpy, jakby się dokądś spieszył. Jeszcze tylko odwrócił głowę w moją stronę, wyszczerzył zęby w uśmiechu i tyle go widziałam – rozpłynął się za drzwiami.
No tak, już rozumiałam. Ale ze mnie łamaga. Jasne jak słońce, że nie przypadłam mu do gustu. Okej, trudno, takie życie, ale przynajmniej mógł to jakoś fajniej rozegrać, a nie tak po chamsku zwiać z pola bitwy. Ech, ci faceci…
Finalnie jednak zadzwonił do mnie nie raz, a dwa razy. W rozmowie uzgodniliśmy wszelkie drobiazgi – o której godzinie, gdzie mamy się spotkać i inne podobne sprawy. Cóż, chyba zbyt pochopnie oceniłam tego faceta. Okazuje się, że są jeszcze na świecie porządni mężczyźni.
Wreszcie nadszedł ten sobotni dzień. Cudowna ceremonia ślubna, ryż sypał się gęsto, mnóstwo zdjęć, elegancki obiad, fantastyczna oprawa muzyczna. Mój partner od samego początku zachowywał się wprost idealnie, czułam się przy nim, no właśnie, jakby to ująć… bardzo zaopiekowana. Chwilami może nawet odrobinę przesadnie, ale mimo wszystko było przyjemnie, kiedy z błyskiem w oku podawał mi torebkę, odsuwał krzesło czy obejmował mnie ramieniem, gdy krzycząc sobie do ucha, rozmawialiśmy w weselnym gwarze.
Nie był lepszy od innych
Kiedy z taką troskliwością i zaangażowaniem pilnował, żeby mój kieliszek był ciągle pełny, nawet nie zauważyłam momentu, w którym zakręciło mi się w głowie. Chyba dopiero wtedy, gdy usiadłam wreszcie przy stoliku po jakichś pięciu kawałkach odtańczonych praktycznie bez przerwy. Gdy kapela zagrała „Kto nie pije z nami, przegra z kretesem”, wypiłam do dna następną kolejkę i dotarło do mnie, że ten ostatni kieliszek był zdecydowanie nadprogramowy. Wszystko zaczęło wirować.
– Chodź, przejdziemy się trochę, to ci dobrze zrobi – Piotrek czytał mi w myślach.
Chwyciłam za swoją torebkę i kurczowo trzymając się jego ramienia, na chwiejnych nogach, opuściliśmy salę. Na zewnątrz zapadł już zmrok, a na atramentowym niebie migotały setki srebrnych światełek. Wyczuwałam, jak Piotrek kieruje nasze kroki w stronę altanki, położonej w samym kącie rozległego parku.
Dookoła otaczała nas nieprzenikniona ciemność, delikatnie rozjaśniana przez sierp księżyca. Piotrek ustawił mnie plecami do ściany altany. Jednym ramieniem podparł się o deskę tuż obok mojej głowy, a dłoń drugiej ręki spoczęła na moim boku.
– Wiesz, że masz w sobie coś wyjątkowego? – w jego głosie dało się wyczuć sztuczność, zupełnie jakby odczytywał wcześniej przygotowany tekst.
Dotarło do mnie co się dzieje
Chłodny wiatr nieco rozjaśnił mi w głowie, jednak nadal nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, co ma nastąpić za chwilę. A może raczej na co liczył Piotrek, że między nami zajdzie.
– Miło mi to słyszeć, dzięki – odpowiedziałam. – Właściwie to chyba możemy się zbierać, czuję się już lepiej. Jak dla mnie to na dzisiaj koniec z piciem – dorzuciłam, usiłując się uśmiechnąć.
– Zaraz, zaraz – przytrzymał mnie drugą ręką, kiedy próbowałam oderwać się od altany. – A dokąd to się wybierasz? Tu jest tak miło. A u mnie będzie jeszcze milej, taksówka już jedzie po nas.
Gdy Piotrek wypowiadał te słowa, przygarnął mnie do siebie i bez pytania wpił się w moje usta. Odepchnęłam go od siebie. Wcześniej mój mózg nie zarejestrował, co tak naprawdę się dzieje. Lekarze mają rację, procentowe trunki wydłużają czas reakcji organizmu.
– Ej, koleś, co ty odwalasz?! – z całych sił próbowałam go odepchnąć, ale moje szanse w starciu z muskularną klatą tego wysportowanego gościa były niewielkie.
– Luz, coś nie pasuje? Wiesz, kręcą mnie takie, co najpierw grają niedostępne, a potem nie da się ich wygonić z łóżka. Aż mi od tego gorąco – wybełkotał tonem, który pewnie w jego mniemaniu brzmiał pociągająco, po czym przysunął się do mnie jeszcze bliżej.
Ten gość mnie napastował i najwyraźniej nie miał najmniejszego zamiaru przestawać. Z całej siły przywaliłam mu kolanem tam, gdzie trzeba. Zawył z bólu i zwalił się jak długi na ziemię, łapiąc się za krocze.
Na szczęście zwiałam
Starałam się opanować oddech, który stał się płytki i nierówny. Momentalnie otrzeźwiałam, a przynajmniej odniosłam takie wrażenie. Nagle pod budynkiem zatrzymała się taksówka. Szok, on wcale nie blefował.
Z jednej strony czułam podziw – facet miał wszystko dokładnie zaplanowane i konsekwentnie wcielał swój plan w życie. Z drugiej jednak zastanawiałam się, jak mogłam tak długo pozostawać ślepa na to, co się dzieje?! Koleś umówił się ze mną wtedy w knajpie dosłownie na chwilę, by obejrzeć towar. Zapewne byłam jedną z wielu. A teraz zamierzał dobić targu.
Wgramoliłam się do taksówki. Bokiem dostrzegłam, że gość z wolna wstaje z ziemi. Miałam już serdecznie dosyć patrzenia na jego facjatę. O mały włos, a by mu się poszczęściło, na samą myśl ciarki mnie przeszły. Czeka mnie poważna rozmowa z Justyną, ma to jak w banku.
– Dokąd jedziemy? – zapytał taryfiarz. Opadłam na siedzenie i z rezygnacją odparłam:
– W pierwszej kolejności jak najdalej od tego miejsca, a co potem to się okaże.
Kierowca taksówki spojrzał przez ramię, a wyraz jego twarzy sugerował, że słyszał podobne słowa niezliczoną ilość razy. Ten weekend był po prostu okropny. Podobnie jak kolejne, które nadeszły po nim. Moje soboty znów upływają w obecności lodów i chipsów. Mimo to wciąż liczę, że gdzieś tam czeka na mnie ten jedyny, Idealne dla mnie facet. I wcale nie musi wyglądać jak model z okładki magazynu.
Magda, 37 lat
Czytaj także:
„Żona szybko spakowała walizki, gdy ogłosiłem bankructwo. Nie wiedziała, że to był test, którego nie zdała”
„30 lat gotowałam i prałam brudne gacie męża, by ten mógł robić karierę. W nagrodę wykopał mnie ze swojego życia”
„Mój chłopak rozliczał mnie nawet za wypitą wodę. Gdy zrobił w restauracji awanturę o 5 zł, czara goryczy się przelała”