„Mój mąż nie mył zębów i walił bimbrem. Dlatego zdradziłam go z przystojnym geodetą i znosiłam plotki resztę życia”

zamyślona kobieta fot. Getty Images, Westend61
„Kiedy stanął obok mnie, zrozumiałam po raz pierwszy w życiu, że jestem prawdziwą kobietą. Upadliśmy na ciasne posłanie i zdarzyło się to, co miało nastąpić. Nigdy nie poczułam z tego powodu wyrzutów sumienia i żalu. On pierwszy pokazał mi, czym jest prawdziwa rozkosz”.
/ 13.01.2024 22:00
zamyślona kobieta fot. Getty Images, Westend61

Wychowano mnie w przekonaniu, że mężczyzna kładzie się na kobiecie, czyni swoje bez słowa, a potem odwraca się do niej plecami. Po chwili zaczyna chrapać. Z nim jednak było zupełnie inaczej.

Wyszłam za mąż z musu

Pragnęłam unikać samotności, lecz nie chciałam zaczynać wszystkiego od zera. Jak na wiejskie standardy, byłam już przecież całkiem stara! Swoje szalone zakochanie przeżyłam bowiem dokładnie w dwudziestym drugim roku życia. Czułam się tak raz pierwszy, ale miłość zawłądnęła mną na całe moje życie. Pamiętam dokładnie moment, kiedy spotkałam go na całkowitym odludzi, mieszkając jeszcze u rodziców. Przybył, aby uregulować naszą rzekę, co rok zalewającą pobliskie pola i łąki.

Byłam wtedy kobietą zamężną, w dodatku z małym dzieckiem. Mojego męża porywały alkohol i rozrywki, nie wnosił żadnej pomocy do prowadzenia gospodarstwa. Jego życie skupiało się wokół akordeonu, wódki i flirtu z każdą, która wykazywała takie zainteresowanie... Nie darzył mnie sympatią. Zdecydował się na małżeństwo, ponieważ zaszłam w ciążę i mój ojciec go do tego zmusił. Twierdził, że nie czuje do mnie pociągu, bo pachnę mu oborą. Dla mnie, to on zawsze pachniał gorzałką. Nasze wspólne życie było praktycznie kłamstwem...

Lata siedemdziesiąte XX wieku dobiegały końca. W naszym niewielkim osiedlu niedawno zainstalowano elektryczność, jednak nie wszyscy mieszkańcy mogli z niej jeszcze skorzystać, dlatego w naszym domu nadal używaliśmy lamp naftowych. Nasze skromne gospodarstwo znajdowało się na obrzeżach wsi, zaledwie kilka kroków od lasu, który zawsze był idealnym miejscem na ukrywanie tajemniczych romansów. Posiadaliśmy dwie krowy. Wytwarzaliśmy z ich mleko, masło i sery, a nasza serwatka miała kremową konsystencję, gęstość, lekko kwaśny smak i drobinki masła; była idealna na przepicie i ochłodę w upalne dni.

Często mieliśmy gości

Letnicy z odległych części wioski regularnie odwiedzali nasz dom. Z zapałem nabywali chleb, który wypiekałam co tydzień – niemal dochodziło do bójek o te okazałe, eleganckie bocheny o twardej skorupie z mąki. Pewnego razu zawitali do nas nawet geodeci – najpierw po jajka i masło, a później po domowy bimber, słoninę, wiejską kiełbasę i kaszankę. Wyroby mojego ojca były w okolicy głośno chwalone; posiadały tak niepowtarzalny smak, że zyskały uznanie w całym regionie.

Zrozumiałe było, że takiej produkcji nie można było otwarcie reklamować. Wszystko odbywało się dyskretnie, w sekrecie, lecz ci, którzy byli zainteresowani, zawsze zdążyli na czas. W ich obecności ojciec wyciągał z garnka gorącą, domową kiełbasę i kaszankę wypełnioną słoniną. Woda po ugotowaniu miała swoją nazwę – worek-zupa, lecz nawet ona rozchodziła się w mgnieniu oka... Każdy przynosił słoik lub garnek, więc konieczne było podzielenie jej, aby wystarczyło dla najbardziej potrzebujących, czyli tych, którzy nie mogli pozwolić sobie na świeże mięso czy podroby. Ojciec zawsze bardzo pilnował tej zasady.

Poczułam zawrót głowy, kiedy mój wybranek po raz pierwszy pojawił się na dziedzińcu. Był ubrany w błękitną koszulę z zadartymi mankietami i jasne, gabardynowe portki. Panował niemiłosierny upał: był początek maja, a temperatura przypominała te z lipca. Uformował z ręki coś na kształt daszku i przeglądał teren w poszukiwaniu właścicieli.

Stałam niedaleko, w przybudówce obok stogu siana, lecz nie zdecydowałam się na wyjście. Przez szczelinę w drewnianych ścianach podziwiałam niecodziennego gościa, zauroczona jego jasnymi włosami, atrakcyjną posturą i nieskazitelnością. Żaden z miejscowych mężczyzn nie prezentował się tak dobrze! Nikt z nich o siebie nie troszczył, mieli zaniedbane zęby, nieustannie byli niedokładnie umyci, zgarbieni, stale nosili filcowe buty: i to nawet podczas lata, więc ich stopy z daleka śmierdziały. Ten młodzieniec z miasta miał natomiast na sobie białe skarpetki i sandały. Dziś to faux pas, ale w tamtych czasach – to była esencja elegancji!

Ojciec zjawił się, nieznajomy zaczął rozmowę, a następnie obaj zasiedli na ławce pod budynkiem, paląc papierosy. Matka przyniosła skwaszone mleko i kosz z różnymi artykułami spożywczymi. Negocjowali cenę. W końcu elegancki mężczyzna wyszedł przez bramkę, a ja bezwładnie opadłam na stóg słomy, nie mogąc wstać. Przez ciało przeszedł mi słodki dreszcz, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Miałam ochotę płakać, zaraz potem zaśpiewać, udać się na pola i wykrzyknąć wszystko, co skrywałam w sobie.

Zrobił na mnie niebywałe wrażenie

Byłam żoną i mamą małej dziewczynki, lecz takie emocje były mi obce. W naszym domu nie rozmawiało się o uczuciach czy myślach; priorytetem było wiedzieć, kiedy wyjść na pole, jaka jest pogoda, czy grad nie zniszczy posiewów. Z uczuciami trzeba było sobie radzić na własną rękę. Początkowo geodeta przychodził do nas osobiście, odbierając każdorazowo dwulitrową butlę mleka. Jeżeli nikt nie był w domu, butlę zostawiano na ławce pod zadaszeniem. Jednak po pewnym czasie tata nakazał mi dostarczać mleko do przyczepy kempingowej, w której rezydowali pracownicy melioracji.

– Od rana są na działce – zaznaczył. – Nie mają możliwości spacerowania po wsi. Dla ciebie to tylko kilka kroków, bo i tak masz zamiar iść tam, by pielić. Przynieś im również jajka czy szczypiorek, może cebulę, cokolwiek będziesz miała. Ja sam z nimi się rozliczę, tylko zapamiętaj, co wzięli.

Przeważnie barak był opustoszały. Wnętrze jawiło się totalnym chaosem: niezasłae łóżka, zgniecione koce, na stole resztki posiłków, butelki, gazety... W skrócie, stan typowy dla mieszkania samotnego mężczyzny! Z przyzwyczajenia posprzątałam tam raz czy dwa, poprawiając co można, dzięki czemu do pomieszczenia wpadło od razu więcej światła. Nie wspominałam w domu, że nieco porządkuję po geodetach, gdyż mój ojciec natychmiast zacząłby kalkulować, ile powinnam za to otrzymać.

Pewnego poranka, gdy otworzyłam drzwi, w pomieszczeniu czekał na mnie ten atrakcyjny blondyn. Przywdział jedynie granatowe spodenki do ćwiczeń, był bosy i nie miał na sobie koszulki. Poza domem słońce grzało tak intensywnie, że aż trudno było oddychać, starałam się więc zracjonalizować swoje uczucia i podniecenie. Ja również ubrałam się tego dnia przewiewnie – miałam na sobie sukienkę z kretonu, a pod nią różowe majtki z szermezy.

Kiedy stanął obok mnie, zrozumiałam po raz pierwszy w życiu, że jestem prawdziwą kobietą. Czułam się niczym marionetka, kiedy mnie silnie objął. Upadliśmy na ciasne posłanie i zdarzyło się to, co miało nastąpić. Nigdy nie poczułam z tego powodu wyrzutów sumienia i żalu. On pierwszy pokazał mi, czym jest prawdziwa rozkosz...

Zrozumiałam, co to są uczucia

Wychowałam się w przekonaniu, że mężczyzna kładzie się na kobiecie, spełnia swoje potrzeby bez słowa, a potem pochrapuje w poduszkę. Mój mąż zawsze pachniał tytoniem i bimbrem, mył się rzadko, a na ciele miał włosy porównywalne do orangutana. Czasami aż mdliło mnie, kiedy przygniatał mnie do siana i dusił swoim ciężarem. Na szczęście, działo się to rzadko, więc i ja nie przywiązywałam dużej uwagi do tych spraw.

Wszystko zaczęło się odmieniać, gdy pojawił się przystojny geodeta. Przede wszystkim to właśnie on zwracał się do mnie z niezwykłą czułością i uprzejmością. „Kochanie" – powtarzał bezustannie, dodając, że jestem atrakcyjna i pociągająca, że taka jak ja to prawdziwy klejnot.

– Twój zapach przypomina mi łąkę – mówił z zachwytem. – Jest tam miejsce, które obrosło miętą i kaczeńcami. Pełno tam fioletowej koniczyny i niezapominajek. Jesteś dokładnie taka jak one: czysta, urocza, sympatyczna. W mieście nie spotka się takich kobiet jak ty.

Miałam wrażenie, jakby moja głowa była pełna szumów, a serce biło tak mocno, jakby uderzało młotem, jednak nie wydobyłam z siebie ani słowa. Mimo że miałam wiele do powiedzenia, nie potrafiłam tego wyrazić: na pewno nie tak, jak on... Wszystkie te myśli tkwiły we mnie, lecz nie były w stanie się wydostać, bo czułam, jakby moje gardło było mocno ściśnięte.

Kiedy zapytał, czy nadal może mnie odwiedzać, jedynie skinęłam głową na potwierdzenie, że tak, z pewnością; jutro, pojutrze i tak dalej, aż do momentu, kiedy jeszcze tutaj będzie, każdego dnia, już zawsze... Zawsze dotrzymywałam obietnicy. Nawet w sytuacji, gdy wieś już rozgłaszała, że całkowicie się skompromitowałam, a mój ojciec przestał utrzymywać ze mną jakikolwiek kontakt, odpowiadałam na każde jego wezwanie. Do momentu, gdy pojawił się mój małżonek.

Musiałam ponieść karę

W czasie żniw zawsze na kilka tygodni znikał z domu. Był zapchlonym leniem, który nigdy nie angażował się w jakiekolwiek prace, dlatego zazwyczaj pojawiał się dopiero po zakończeniu żniw. Tym razem jednak wrócił wcześniej. Bez zbędnego gadania zaprowadził mnie do izby, gdzie zaczął mnie bić. Na początku tylko zapytał, czy wiem za co.

Rodzice wszystko doskonale słyszeli. Byli w sąsiednim pokoju ze swoją wnuczką, ale nie ingerowali w małżeńskie rozgrywki. Dochodziłam do siebie przez naprawdę długi czas. Moja matka opatrywała mnie wtedy lnianymi kompresami moczonymi w wodzie ze studni. Od razu odpuściłam sobie żal do rodziców. Przeżywali wstyd na oczach całej wsi: spałam z niezamężnym mężczyzną, zdradziłam męża i skompromitowałam rodzinę. Wiedziałam doskonale, że mogli mnie obronić, zamiast zdawać się na łaską dręczyciela. Przebaczyłam, lecz nie zapomniałam.

Gdy na ziemię spadły pierwsze płatki śniegu, w końcu zaczęłam wracać do siebie. Geodeci zniknęli, a na powierzchni rzeki pojawił się kruchy lód. Brzegi były ciemne, bagniste i urwiste. Moja miłość zniknęła bez śladu! W naszym domu nikt o tym nie mówił, zresztą rodziców pochłaniała inna, niespodziewana kwestia.

Rodzice byli jeszcze w dobrej formie; matka zbliżała się do czterdziestki, podczas gdy ojciec był od niej starszy o dwa lata. Z wyjątkiem mnie, nie posiadali innych dzieci – rzekomo matka miała problemy z porodem, a nieudolna położna zawaliła robotę, co uniemożliwiło jej ponowne zajście w ciążę. Przyjęli to na klatę, mimo iż ojciec marzył o synu. Niespodziewanie matka zaczęła tyć, jej sylwetka zaokrągliła się, a apetyt skierował się w stronę kwaśnych i słonych przekąsek. Wydawało się, że na horyzoncie pojawia się długo oczekiwany spadkobierca. Być może to było powodem, dla którego nie sprzeciwili się, gdy oznajmiłam im, że planuję wyjechać do miasta w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi.

– Czy sądzisz, że tam oferują jedzenie za darmo? – spytał ojciec, nie dodając jednak nic więcej. Zapewnił nawet, że sprzeda fragment naszego lasu, bym miała jakieś fundusze na start.

Chciałam lepszego życia

Już były ciepłe, zielone dni, kiedy zawiózł mnie wozem na autobus. Wcześniej umówiłam się z kuzynką naszych sąsiadów, że znajdzie dla mnie jakiś niedrogi pokój. Zabrałam ze sobą tylko córkę i kilka rzeczy. Moje początki nie były usłane różami! Widok mojego własnego miejsca na Ziemi wcale mnie nie zaskoczył.

Zmywak umieszczony był na korytarzu, natomiast toaleta znajdowała się na dziedzińcu – do takich warunków byłam już przyzwyczajona, nie przepłakałam więc nocy. Tęskniłam jednak za otwartą przestrzenią, lasem szeleszczącym podczas deszczu, polanami, powietrzem nasyconym zapachem igliwia i tymianku. W ciasnych uliczkach unosił się smród spalin i stęchłego pyłu, niebo wydawało się odległe, pozbawione gwiazd, szare nawet w słoneczne dni. Drzewa szybko traciły liście, jakby również one nie miały jak oddychać w betonowych korowodach.

Moja mała szybko zaaklimatyzowała się, zaprzyjaźniła z dziewczynkami z sąsiedztwa, a kiedy rozpoczęła przedszkole, ponownie stała się radosnym, grzecznym maluchem. Niekiedy wspominała o wsi, babci i dziadku, ale godziła się z wyjaśnieniem, że mieszkają zbyt daleko, aby ich odwiedzać. Po roku stała się pełnoprawnym mieszczuchem. Poświęcałam jej cały swój wolny czas. Pracowałam w szwalni, na trzech zmianach. Dopiero kiedy udałam się do Rady Zakładowej i przekazałam jej, że jestem samotną matką i moja córka nie ma opieki od ósmej trzydzieści wieczorem do szóstej nad ranem, zdecydowali się na ustępstwo i przeniesiono mnie do pakowalni.

Moje zarobki były mniejsze, ale godziny pracy zmieniły się na zmianę od siódmej do trzeciej. Niektóre z kobiet, z którymi przyszło mi się zetknąć, obgadywały mnie, insynuując, że przekonałam pracodawcę do ustępstwa pod ciepłą pierzyną. Jednakże, nie dawałam się tym plotkom. W końcu, któż na świecie chciałby spać z kobietą taką, jak ja? Za sprawą kochanego mężulka miałam niekompletny zestaw zębów, bliznę na skroni i skrzywiony nos. Ten nielot złamał mi przegrodę nosową, co sprawiło, że zawsze musiałam mieć przy sobie chusteczki lub kawałki ligniny, by nieustannie móc wydmuchiwać noc.

Akceptowałam smutną prawdę – nie byłoby osoby, która zdecydowała się na taką „piękność”. Co więcej, wciąż darzyłam uczuciem swojego geodetę. Pragnęłam pozostać mu wierną, mimo iż nie było żadnych widoków na ponowne spotkanie. Zaczęłam zatapiać się w lekturach. Znalazłam dodatkowe zajęcie – porządkowanie miejskiej biblioteki, która znajdowała się tuż obok mojego domu. Poznałam tam pewną staruszkę o imieniu Henia, która była niezwykle życzliwa i wykazywała zainteresowanie moim życiem, wspierała mnie, a czasem udzielała rad. To właśnie ona zasugerowała mi pierwsze lektury... Później sama przeczesywałam biblioteczne półki.

Jestem jej za to wdzięczna

W dzisiejszych czasach, kobiety nie lękają się stawić czoła wyzwaniom
To właśnie Pani Henia zachęciła mnie do podjęcia nauki, początkowo w systemie zaocznym, a następnie wieczorowym. W ten sposób zdałam maturę ogólnokształcącą i zapisałam się na szkolenie bibliotekarskie. Pani Henia nieustannie mi asystowała, utrzymując, że kiedy ona przejdzie na zasłużony odpoczynek, ja przejmę jej stanowisko. Niestety, jej przewidywania okazały się błędne, bowiem bibliotekę zamknięto, uznając ją za nieopłacalną. Mimo wszystko, zdobyłam nowe umiejętności.

Znalazłam więc zatrudnienie w komunalnym archiwum. Odpowiadało mi to w pełni: praca była spokojna. Zarobki nie były wysokie, ale i ja nie wymagałam od życia zbyt wiele – wszystko, co zarobiłam, przeznaczałam zawsze na córkę. Była już wtedy prawie dorosła, miała gust i umiejętność podkreślania swojej unikalnej urody. Przypominała mnie z młodości: wysoka, smukła, z pięknymi włosami, dużymi oczami i uroczym uśmiechem. Była dobrym, ukochanym dzieckiem. Uczyła się z zapałem, pomagała w domu, nigdy nie odpowiadała zuchwale, nie buntowała się. Często napadała mnie myśl, że jest moją nagrodą za wszystko złe, co spotkało mnie w życiu.

Nie zadawała pytań o swojego ojca, bo wiedziała doskonale, że to nikczemnik, a jej ciało drżało, kiedy tylko ktoś o nim wspominał. Nie przekazywał pieniędzy na utrzymanie, nie utrzymywał z nami kontaktu, nie miałam nawet pewności, czy jeszcze w ogóle żyje. W dokumentach figuruje u mnie status „wdowa", mimo że nie dostarczyłam aktu zgonu męża. Stwierdziłam, że nie chcę utrzymywać z nim żadnych relacji i nie zamierzam go szukać. Powiedziałam również, że mogą wpisywać co tylko zechcą, bo mi jest to całkiem obojętne!

Było już za późno

Następne wydarzenia wstrząsnęły mną jednak doszczętnie. Moja córka trafiła całkiem przypadkiem w liceum na mojego własnego brata, młodszego od niej zaledwie o cztery lata. Był bystrym, przystojnym chłopakiem, który zasłużył na jej sympatię. To za jego sprawą dowiedziałam się, że nasza matka ukrywa pod świętymi wizerunkami listy zaadresowane do mnie. Były zawinięte w celofan i związane grubą wstążką. Trzy wiadomości od mojego ukochanego, który przez wszystkie te lata starał się mnie odnaleźć i dowiedzieć, co się ze mną dzieje... Zapytałam, dlaczego zdecydowali się ukryć przede mną te listy.

– Tę decyzję podjął twój tata. – oznajmiła mi mama. – To przez niego opuściłaś rodzinny dom. A kto zna twoje poczynania w tym mieście? Ludzie mówili przeróżne rzeczy!

Wówczas definitywnie zerwałam stosunki z rodzicami. Zmusiłam się do kolejnego, długiego procesu wybaczania, aczkolwiek i tym razem nie mogłam zapomnieć. Być może, gdybym napotkała raz jeszcze swoją prawdziwą miłość, mogłabym im wybaczyć, jednak nie spotkało mnie to szczęście. Zdobyłam jego adres sprzed wielu lat... A potem nadeszła bolesna prawda.

Mój ukochany odszedł dziesięć lat temu. Przez długi czas borykał się z chorobą, żył w samotności, nie zawarł małżeństwa. Czy to dlatego, że również pokochał mnie całym sercem i czekał na nasze spotkanie? Nigdy nie poznam już odpowiedzi na to pytanie. Oboje mieliśmy możliwość żyć razem, coś co zdarza się raz na wieki! Czy jednak teraz ma to jakieś znaczenie?

Miłość znika jak para, na świecie zostajemy tylko my: jej bezlitośni niszczyciele, słabi i niezdolni do walki o własne dobro. Wówczas czasy były inne, szczególnie na wsi – kobiety nie potrafiły lub nie miały odwagi walczyć o respektowanie swoich praw. Czuję delikatne ukłucie w sercu za każdym razem, gdy słucham swojej córki.

– Chcę to robić na swój sposób i nie ma co do tego żadnej dyskusji! To jest moja decyzja! Ja sama kieruję swoim losem i nikt nie ma prawa się do tego wtrącać!

Nasłuchuję jej, podziwiam i z żalem myślę, że nigdy nie umiałam tego robić. Moi bliscy odeszli. Teraz to mój brat zarządza naszą farmą, prowadzi tam agroturystykę i często zaprasza mnie do siebie. Wszystko się zmieniło, jedynie stary białodrzew, pod którym niegdyś stawiano barak geodetów, wciąż pozostaje nienaruszony. Kiedyś tam usiadłam i wszystko powróciło... Ten gorący dzień, kiedy na ciasnym łóżku oddawaliśmy się namiętności, a on mówił, że przywodzę na myśl zapach pięknej łąki. Jego miłość była dla mnie wszystkim – i nadal jest. To uczucie już nigdy nie przeminie.

Czytaj także:
„Przyjaciółka haruje na dwie zmiany, a jej mąż tylko leży jak panisko na kanapie. Trzeba było dać leniowi nauczkę”
„Moja siostrunia uknuła intrygę, żeby odebrać mi spadek. Chciwa jędza jeszcze mnie popamięta

„Moja teściowa to złośliwa jędza. Po każdym spotkaniu dochodzę do siebie tygodniami”

Redakcja poleca

REKLAMA