To absolutnie jeden z najdziwniejszych filmów, jakie zdarzyło mi się w życiu oglądać. I nawet nie wiem, czy piszę „dziwny” w dobrym, czy też niekoniecznie dobrym sensie tego słowa. To taki obrazkowy film, gdzie obrazek wychodzi zdecydowanie na pierwszy plan, kosztem scenariusza – pełnego niespójności i braku realizmu. Wizualnie sprawdza się świetnie. Opowieściowo znacznie gorzej.
Nastoletnia Hanna ma dość specyficzne życie. Dorasta jedynie w towarzystwie ojca, który gdzieś w podbiegunowych rejonach szkoli ją na seryjnego mordercę. Erik wszczepia w córkę instynkt zabójcy, kierując jej nienawiść w szczególności w jedną stronę. Chce aby zabiła Marissę Wiegler, agentkę rządową, która od lat jest jego wrogiem. Pozbawiona innego środowiska, Hanna nie ukrywa zdumienia, kiedy w końcu okazuje się, że świat nie składa się tylko z celów do zabijania. W drodze na spotkanie z ojcem przemierza kolejne kraje, aby w końcu zrealizować swoją misję, cele której mogą się jednak po drodze mocno zmienić.
Joe Wright lubi bardzo obrazowe filmy, gdzie scenografia wychodzi na pierwszy plan, a poetyzm obrazu często przytłacza samą historię. Bardzo lubi dopieszczać szczegóły. Tak było w „Pokucie”, „Dumie i Uprzedzeniu”, tak jest też w „Hannie”. Scenografia jest perfekcyjna, tak samo jak i zdjęcia, gdzie widać doskonałą rękę największych profesjonalistów tego świata. Obraz, gra kolorem, zimną i cieplejszą kolorystyką jest pierwszorzędna. Dopracowana do perfekcji jest nawet charakteryzacja. Dawno nie widziałam filmu równie spójnego i doskonałego wizualnie.
Znacznie gorzej jest w samej opowieści. Scenariusz niestety najeżony jest chaosem, brakiem logiki i spójności. Brakuje jednoznacznie zarysowanej historii, ciągłości wydarzeń, miejscami elementarnego sensu. Bohaterowie biegają po prostu po całej Europie, ziejąc do siebie nienawiścią lub też wykonując mordercze rozkazy zwierzchników. Całość przypomina miejscami zlepek scen, chaotycznie dobranych, niemalże jakby pod ilustrację jakiegoś utworu muzycznego. Tym utworem muzycznym jest tutaj dość mocna ścieżka dźwiękowa zrobiona przez „Chemical Brothers”, miejscami przytłaczająca, ale przyznać trzeba, że idealnie ilustrująca całą historię. Ta jest znacznie bardziej znośna dzięki Saoirse Ronan, która przytłacza w tym filmie wszystko i wszystkich. Już dzisiaj z powodzeniem można zakwalifikować ją do pierwszej ligi aktorów, a co będzie jak zacznie grać dorosłe role? Oby tak dalej. To właśnie Ronan czyni ten film w miarę znośnym, a nas mniej czułymi na straszliwy chaos w scenariuszu i naprawdę dziwną, dziwną historię. Gdyby nie ona, odradzałabym całym sercem. Tak dodam jedynie: ostrożnie.
Fot. Filmweb