Miłość toksyczna, czyli gdy kochamy za bardzo, za mocno

Amerykański psycholog Morgan Scott Peck napisał, że miłość to nie uczucie tylko działanie, przejawiające w dbaniu o siebie i dzieleniu się sobą z innym człowiekiem. Bywają jednak osoby, które miłość pojmują jako wielkie uczucie, nie znoszące kompromisów. Jak działają kobiety, które kochają za bardzo? Czy w związku chodzi o to by być czy by mieć?
/ 31.10.2013 14:46

Pragnę z tobą być czy pragnę cię mieć?

W miłości zawsze jest – choćby niewielkie – pragnienie zawładnięcia drugą osobą, jakaś chęć posiadania oraz obawa, że można utracić ukochanego człowieka. Pod tym właściwym dla miłości niepokojem ukryta jest potrzeba bliskości, ciągłości, trwałości, więzi, wyłączności, ale wszystko to w dobrej, silnej, pięknej miłości można określić jako „pragnienie bycia z kimś”. Jeśli jednak pojawia się zbyt wielka intensywność uczucia z tendencją do wyrzekania się siebie, do odbierania drugiemu człowiekowi wolności, mówimy o „pragnieniu czegoś”. Kiedy pragnienie czegoś lub kogoś jest zbyt intensywne i przytłacza drugą osobę, oboje – kochający czy kochająca i kochany lub kochana – ponoszą konsekwencje tej miłości. Kobiety, które kochają za bardzo spalają całą swoją energię w żarze swej miłości i nie mają sił do robienia czegokolwiek innego, a ich lęk przed utratą obiektu miłości staje się nie do zniesienia dla nich samych i dla ich partnerów.

Kobiety, które miłują całą sobą, kochają tak bardzo dlatego, że boją się zostać same, mają bardzo wysoki poziom lęku przed rozłąką. To paradoks, bo właśnie one bywają opuszczane najczęściej.

Przy-WIĄŻĘ cię do siebie

U podłoża ich strasznego lęku leży trauma z okresu dzieciństwa (np. śmierć matki lub odtrącenie przez matkę niegotową do macierzyństwa, odejście niani). Poczucie odtrącenia zachwiało poczuciem bezpieczeństwa. Ta trauma wpływa na życie emocjonalne nawet już całkiem dorosłej osoby, która może mieć tendencję do „wczepiania się” w drugiego człowieka, która nadmiernie się przywiązuje, a przywiązanie to jest literalne: przy-WIĄZANIE. Przejawia się ono w słowach: „nie mogę bez ciebie żyć, nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.”  Myśląc tak przestaje się być pełnosprawną osobą i to jest patologia.

Dobrą, zdrową miłość wyraża zdanie: „chciałbym/chciałabym z tobą żyć i robię w swoim życiu miejsce dla ciebie”.

Trzeba tu nadmienić, że bywają też mężczyźni kochający za bardzo, czujący miłość przypominającą przywiązanie psa do pana. Jakże wielkie bywa ich rozczarowanie, kiedy bywają odrzuceni…

Zobacz także: Czy istnieje recepta na udany związek?

Co zrobić, by przy mnie został?

Czasem, by poradzić sobie ze swoimi emocjami, z tą spalającą miłością, wystarczy zadać sobie pytanie, które zaraz pociągnie za sobą pytania kolejne: czy ta moja wielka miłość nie obróci się przeciwko mnie? Skoro najbardziej na świecie boję się tego, że on (czy ona) ode mnie odejdzie, to może warto byłoby zwiększyć prawdopodobieństwo, by do tego nie doszło? Może po prostu zapytam mojego partnera o to, co mam zrobić, żeby przy mnie pozostał? I tymi pytaniami przenosi się miłość na poziom racjonalny, na działanie.

Podajmy przykład odpowiedzi partnera: „chciałbym czasem z kolegami iść na piwo, niekoniecznie z tobą, i na ryby wolę chodzić sam, bo one się płoszą, jak ty ciągle coś mi opowiadasz i jeszcze… nie mów mi ciągle, że mnie tak kochasz, tylko zrób mi skarbie moje ulubione mielone raz w tygodniu, dobrze?”. Kiedy dochodzi do takiej refleksji, zastanowienia się nad tym, czy moja miłość dobrze jej samej służy, wówczas wchodzimy na inny poziom relacji, zamieniamy część emocjonalną na behawioralną, czyli na zachowanie. Przykład: jeżeli kocham fizyka, to lepiej, żebym przeczytała parę popularnonaukowych książek na ten temat albo wypytywała go o jego pracę, zamiast wzdychać z miłości i obgryzać paznokcie z niepokoju, kiedy nie ma go przez dziesięć minut w pobliżu.

Miłość – uczucie czy czyny?

Miłość musi być wielka, ale musi też być mądra. Pięknie o niej pisał Morgan Scott Peck, nieżyjący już amerykański psycholog („Droga rzadziej wędrowana. Nowa psychologia miłości, wartości tradycyjnych i rozwoju duchowego”; 2003). Twierdził on, że miłość to w ogóle nie jest uczucie. Miłość to działanie, to są czyny, to jest to, co robimy dla drugiej osoby, robiąc coś nawet dla siebie, np. dbam o siebie nie tylko dlatego, żeby było mi miło popatrzeć w lustro. Chciałabym, żeby również mój mąż patrzył na mnie z większą przyjemnością.

Wielka miłość jest fantastyczna pod warunkiem, że nie jest jedynie emocją, że kocha się nie tylko sercem, ale i ciałem, umysłem, duszą, wszystkim co mam i czym jestem, i kiedy tym wszystkim pragnę się dzielić z drugą osobą. Nie ma to jednak nic wspólnego z tragicznym, werterowskim uczuciem, z leceniem za miłością (za partnerem) jak ćma do światła. Nie chodzi przecież o to, by w tej miłości spłonąć. Ona ma być źródłem radości. Jeśli przestaje nim być, jeśli pojawia się cierpienie, związek staje w obliczu zagrożenia.

Warto przeczytać: Jak pozbyć się złudzeń w związku?

Przeniesienie uczuć z partnera na dzieci

Kobieta uzależniona od chemii swej miłości, kiedy traci obiekt w postaci mężczyzny, z syneczka czyni królewicza, a z córeczki księżniczkę. Nadmierna troska, zachwyt, przejaw bezgranicznego oddania może dzieci przytłaczać. Nie mają one możliwości samostanowienia – nie mogą wyjść, wyjechać, odejść… To wszystko jednak zaczyna być dla nich ciężarem. Jeśli nie żyją w pełnej izolacji, dość szybko mogą zauważyć, że ich rówieśnicy mają więcej swobody, wolności, że ich matki dają im więcej przestrzeni. Dowiedzą się, że istnieje inna jakość miłości i relacji. Może to spowodować reakcję nerwicową, czyli rozdarcie między ogromnym przywiązaniem do matki, a cierpieniem w tym okropnym zakleszczeniu rodzica, w nadmiarze miłości. Jeśli tylko pojawi się okazja, a dziecko będzie wystarczająco samodzielne, tzn. jeśli nie będzie totalnie okaleczone przez matkę i samo będzie potrafiło podejmować decyzje, odsunie się od matki. A ona? Ona znowu będzie porzucona…

Manipulacja uczuciami dziecka

Zwykle bywa tak, że „synuś czy córusia mamusi” są z jednej strony niesłychanie silnie przywiązani do rodzica, a z drugiej strony – w głębi duszy – odczuwają ciężar tego przywiązania i szalenie silnej miłości ze strony matki. Ciężar ten przejawia się w ciekawym splocie: dorosłe dziecko zaczyna się czuć odpowiedzialne za matkę, a ona – świadomie czy nieświadomie – manipuluje lękiem dziecka. Nie może sobie wyobrazić, żeby to dorosłe dziecko mogło się od niej oddalić bardziej niż na dystans, który ona dopuszcza.

Matka wyrabia wtedy w sobie umiejętność szantażu (to zwykle dzieje się nieświadomie, ale jest bardzo widoczne dla otoczenia). Kiedy dorosłe dziecko chce się wybrać z kimś na wakacje, matka z miejsca choruje (zawał, cukrzyca i inne), wzywa lekarzy i dzięki takim manewrom jej dziecko czuje, że nie może tego mamie zrobić, nie może przecież wybrać wakacji. I tkwi taki młody człowiek w splocie, w tym uwikłaniu i jest to oczywiście okupione niesamowitym poświeceniem, zatrzymaniem w rozwoju, bo jego życie uczuciowe skupia się tylko na relacji z matką.

Rodzina dorosłego dziecka – jeśli przy zaborczej mamie w ogóle udało mu się ją założyć – zawsze odczuwa bliską relację z taką nadmiernie kochająca mamą jako coś w rodzaju zdrady. Rodzą się animozje, niesnaski. Broniąc się przed taką sytuacją, jeśli to tylko możliwe, trzeba działać we dwoje, gdyż lepiej mieć sojusznika w swoim partnerze. Trzeba razem stawić mamie opór, ale ponieważ po drugiej stronie jest potwornie zalękniona przed utratą obiektu swojej nadmiernej miłości kobieta, należy się spodziewać, że będzie walczyć jak wilczyca, będzie zadawać ciosy i czasem trzeba naprawdę wielkiej siły związku i miłości, by je wytrzymać.

Rozpady związków, do których dochodzi przez matkę (która nie potrafi, czy nie chce, wypuścić z rąk kierownicy), niestety nie należą w Polsce do rzadkości. Tutaj rodzina i macierzyństwo, matczyna miłość, cześć dla ojca swego i matki swojej są wpajane jako największe wartości i skutkuje to tym, że ludzie nie są blisko swoich rodziców, bo rodzice są czy byli dla nich dobrzy, a dlatego, że trzeba wypełnić kulturowy dyktat.

Młodzi boją się powiedzieć mamie: „chcemy pójść na łyżwy w Wigilię i nie róbmy z tego wielkiej sprawy”. Nie są w stanie uwolnić się od rodzica i jego decyzji, jego praw, bo każda próba robienia czegoś po swojemu poczytywana jest jako sprzeniewierzenie się świętym wartościom. Supełki nadmiernej miłości zarówno w związkach partnerskich, jak i w relacjach matki z dorosłym dzieckiem, same w sobie są trudne do rozwiązania, a pewne społeczne przekonania, co do tego, dlaczego nie można ich zerwać czy choćby poluzować, na pewno tego nie ułatwiają.

Polecamy: Jak nie zostać toksycznym rodzicem?

Artykuł pochodzi z magazynu „Płodna Polska” (2/2013). Tytuł oryginalny „Kobiety, które kochają za mocno”. Publikacja za zgodą wydawcy. Tytuł, lid, śródtytuły zostały wprowadzone przez redakcję.

Redakcja poleca

REKLAMA