Zakładam się o dobre wino, że na szkoleniach dotyczących zalet i ryzyk płynących z pracy w domu, to krótkie wideo będzie pokazywane jeszcze przez co najmniej kilka lat.
Jest w nim wszystko, co trzeba wiedzieć o tym, jak działa home office w wersji dla rodzica. A działa tak: siadasz przed komputerem, cała zwarta i gotowa, zabierasz się do pracy z werwą i entuzjazmem, kawa po prawej, telefon po lewej, wspaniale!
Zaczynasz się produkować, idzie ci doskonale, już prawie uwierzyłaś, że wykonasz plan na dziś, a może nawet pęknie 110 procent normy, to byłoby coś! Wtem do pokoju wchodzi pierwsze dziecko i nawet jeśli niczego chwilowo nie chce (piciu!/kupa!/pobaw, pobaw!), to robi ci za plecami taką rozpierduchę, że już wiesz, że nie skończysz tego, co właśnie zaczęłaś. Co najmniej przez dłuższą chwilę.
Potem wparowuje drugie, a jak poszalałaś z prokreacją, to i kolejne, bo dzieci są jak domino, tylko bardziej w wersji lawina. I zaczyna się imprezka.
A co robisz, mamo? Włącz Peppę! Nie, Maszę! Nie, Peppę! Mamo, on się przezywa! Potulaj! Zobacz jakie mam skarpetki! O jakie fajne mazaczki! Co pijesz? Bleee! Kawa! Fuuu! Daj soczek! Daaaaaj!
Najpierw próbujesz udawać, że cię tam nie ma, potem wypraszasz intruzów werbalnie, wreszcie manualnie. Na nic. Walą w drzwi. Po chwili zaczynają kopać. Wreszcie wpada mąż/chłopak/niania/babcia/dziadek, czy ktokolwiek, kto miał się zająć drobiazgiem, gdy ty pracujesz. Przeprasza, ale coś tam, pranie/gotowanie/zadzwonił telefon/skaleczyli się w palec/siku/piciu/pobaw, pobaw! i wywleka ferajnę do innego pokoju.
Ferajna oponuje wrzaskiem, bo jak wiadomo, najlepsza imprezka jest właśnie tam, gdzie nie wolno. Wrzaski powoli cichną lub ustają w miarę oddalania się od twojego stanowiska pracy, ale w twojej głowie nadal pracuje sieczkarnia i potrzebujesz dobrych paru minut, żeby odzyskać utracony spokój. I co najmniej drugiej kawy, by wróciła koncentracja.
Wszystkie jesteśmy złymi matkami. Dlaczego sobie to robimy?
A teraz uważaj – to wszystko na żywo transmituje BBC World, a ty jesteś poważnym profesorem. Akurat przypadkowo jedno z twoich dzieci pomyka w chodziku, a drugie próbowałaś wyprowadzić z kadru średnio stanowczym gestem – jesteś skończona, i jako matka i jako człowiek.
Wydział Ścigania Złych Matek/Ojców (określenie Ayelet Waldman, autorki bestsellerowej „Złej matki”) albo Obywatelska Straż Rodzicielska (pojęcie ukute przez Natalię Fiedorczuk-Cieślak w książce „Jak pokochać centra handlowe”) pokaże ci gdzie twoje miejsce. A twoje miejsce jest na czarnej liście nieczułych sadystów, w alei wstydu dla rodziców bez serca, w Alcatraz dla psychopatów, którzy nigdy nie powinni mieć dzieci. No bo jak to tak – odepchnąć dziecko!
Dobrzy rodzice, PRAWDZIWI rodzice tego przecież NIGDY nie robią. Skoro można prowadzić wykłady uniwersyteckie z niemowlęciem w chuście albo karmić piersią w Parlamencie Europejskim, no to można chyba przerwać wywiad dla BBC!
Można się zająć dzieckiem, jak należy i mu spokojnie, empatycznie, bliskościowo i bez pośpiechu wytłumaczyć, dlaczego może (ale tylko jeśli zechce!) poszukać towarzystwa do zabawy w innym pokoju. Należy przy tym dziecko utulić (kilkukrotnie!), podać mu organicznego bio-eko-banana z wolnego wybiegu (w żadnym wypadku nie tę truciznę z supermarketu!) i tylko metodą BLW oraz zapewnić o naszym dozgonnym wsparciu i zapytać o jego uczucia w danym momencie, na wypadek, gdyby to niefortunne zdarzenie miało pozostawić trwały ślad w jego wrażliwej jak puszek na skrzydłach motyla, kiełkującej osobowości. No i przynajmniej chwilkę się jednak pobawić. Dla pewności. BBC poczeka.
Na temat chodzika Wydział i Straż już nawet nie będą się rozwodzić – należy się kryminał, koniec tematu. A skoro Amerykanin – to krzesło elektryczne, mają tam przecież karę śmierci, nie? Tyle tytułem streszczenia komentarzy z sieci.
Ja i inne matki oraz ojcowie, którzy sami dziesiątki razy znaleźli się w kłopotliwej sytuacji i nie potrafili wybrnąć z nich podręcznikowo, dziękujemy BBC za pokazanie, że świat rodziców jest nieco bardziej skomplikowany niżby to wynikało z pastelowych poradników i parentingowych profili na Instagramie.
Kochamy nasze dzieci nad życie, poświęcamy im więcej uwagi i troski niż jakiekolwiek pokolenie przed nami, czytamy poradniki, szkolimy się na kursach i umieramy z wyrzutów sumienia, gdy zdarzy nam się podnieść głos w chwili słabości. O podniesieniu ręki nie ma mowy. Ale - uwaga, szykujcie szafot - zdarza się i tak, że karmimy je żelkami, pacyfikujemy You Tubem, wyganiamy za drzwi albo usypiamy powolną jazdą w samochodowych fotelikach i odkładamy do łóżka bez mycia.
Po to, żeby mieć więcej niż minutę spokoju. Żeby się wykąpać, zjeść coś ciepłego, popracować, odespać i podtrzymać inne podstawowe funkcje życiowe. Ale także po to - stryczek już się dynda - żeby dla czystej, grzesznej przyjemności obejrzeć odcinek serialu, napić się wina z ukochanym i uprawiać seks we własnym łożku, a nie gdzieś po kątach jak nastolatki na letnich koloniach. Nie bardzo się to nadaje do pokazania na fejsie, ale uwierzcie, na planecie Rodzicielstwo też jest prawdziwe życie.
Polecamy też: Inne teksty, komentarze i cykl filów o niezwykłych Polkach autorstwa Anny Kowalczyk