– Możesz mi to jakoś wyjaśnić? – Krzysztof, zwykle oaza spokoju, teraz po prostu wrzeszczał do słuchawki jak jakiś prostak – Tak się nie robi! Niedawno wzięliśmy ślub, Karolina, zastanów się! Wróć do mnie!
Tak – wzięliśmy ślub. Tylko po co? To pytanie prześladowało mnie od dobrych kilku tygodni. Nie mogłam jednak tak po prostu powiedzieć Krzyśkowi, że się pomyliłam. Żaden mężczyzna nie zniesie takiego upokorzenia. Tym bardziej gdy się dowie, dlaczego tak naprawdę nie możemy już być razem…
Nigdy nie wybierałam sobie przypadkowych mężczyzn
Zawsze uważałam się za atrakcyjną kobietę. Zresztą atrakcyjność to nie jest tylko kwestia wyglądu, to też umiejętność odpowiedniego ubrania się i zaprezentowania swoich walorów, a w tym zawsze byłam mistrzynią. Tu uśmieszek, tam pochlebstwo. Pokażcie mi faceta, który pozostanie obojętny na wdzięki kobiety, która cały wieczór wychwala jego wyjątkowe umiejętności zarządzania personelem albo gust w doborze ciuchów! Ja takiego jeszcze nie spotkałam. Zawsze, wcześniej czy później byli moi.
Oczywiście, nigdy nie wybierałam sobie przypadkowych mężczyzn. Prawdę mówiąc, zwyczajnie mnie na to nie stać. Panowie musieli zawsze mieć mi coś do zaproponowania: utrzymanie, stanowisko, w najgorszym razie choćby prestiż pokazywania się z „właściwą osobą”. Mój mąż też należy do „właściwych osób”. Jest szefem działu w mojej firmie, a to tylko początek jego kariery. Wiem od samej „góry”, że szykują dla niego lepszą posadę.
Dlatego kiedy tylko w pracy rozniosły się plotki, że Krzysztof rozstał się z wieloletnią narzeczoną i jest do wzięcia, momentalnie zagięłam na niego parol. Oczywiście, miałam konkurencję. Ale też głowę na karku i lata treningu.
– Panie Krzysiu, nie umiem sobie poradzić z kserokopiarką… Pomoże mi pan? – rozkładałam bezradnie rączki, jednocześnie prezentując mu swój dekolt. Albo podczas luźnej rozmowy mimochodem wtrącałam: – Pan tak wspaniale radzi sobie z ludźmi, chciałabym umieć tyle co pan... Uwierzcie mi, wystarczyły raptem dwa tygodnie takiej taktyki, żeby Krzysztof zaprosił mnie na kolację.
– Jeszcze nigdy nie spotkałem tak wspaniałej kobiety – stwierdził na początek, a ja z trudem ukryłam ziewanie, bo przecież ciężko o bardziej banalny tekst! Uśmiechnęłam się jednak najpiękniej, jak potrafię, i na głos zapewniłam go: – Ja też jestem tobą zachwycona, Krzysiu. Nie sądziłam, że w pracy można spotkać tak cudownego człowieka! Po dwóch miesiącach Krzysiek wprowadził się do mnie, po pół roku zaproponował małżeństwo: – W poprzednim związku czekałem za długo – powiedział stanowczo, kiedy lekko oponowałam, że to może za szybko.
– Teraz nie chcę tracić czasu. Jeśli też mnie kochasz, zostań moją żoną. Nie zamierzałam się opierać.
Lubiłam Krzyśka, a miłość wydawała mi się tylko romantyczną bzdurą, o której czyta się w książkach. No i nie bez znaczenia był też fakt, że przyszli teściowie obiecali nam w prezencie ślubnym nowe mieszkanie. Sami przyznacie, że w tej sytuacji wyrzucanie co miesiąc multum pieniędzy na wynajem byłoby z mojej strony czystą niegospodarnością! Zatem po prostu powiedziałam „tak”.
– Skoro już jesteś oficjalną narzeczoną, musisz koniecznie poznać moich rodziców – uznał Krzysztof, gdy już opadły emocje związane z zaręczynami. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że to nieuniknione, ale starałam się odwlec moment poznania rodziny przyszłego męża, jak tylko się dało. Bo miałam już pewne doświadczenia nie tylko z mężczyznami, lecz także z ich rodzicami.
Schemat zawsze był ten sam: mamuśka zapatrzona w synalka i z trudem ukrywająca wstręt do kobiety, która ośmiela się go zabrać spod jej skrzydeł, i starszawy tatuś, który na siłę stara się odmłodzić i przypodobać kobiecie młodszej o dwie albo trzy dekady. O, nie, to nie dla mnie! Nie było jednak wyjścia, musiałam się jakoś z tym wszystkim przemęczyć.
– Moi rodzice przylecą z Niemiec na weekend specjalnie, żeby cię poznać. Chcę, żebyś ich olśniła. Wiem, że potrafisz – powiedział Krzysiek przymilnie. „Jasne, zorganizuję wszystko tak, że szanowni rodzice będą zachwyceni!” – pomyślałam. Nie mogłam sobie przecież pozwolić na to, żeby jacyś starsi państwo, którzy od lat mieszkają za granicą, pomieszali mi szyki. A przecież Krzysiek, jako typowy facet, nie ożeniłby się ze mną bez aprobaty swojej mamusi!
Poczułam mocniejsze bicie serca...
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam teściów na lotnisku, byłam mocno zaskoczona. Nie wyglądali na rodziców trzydziestolatka. Prawdę mówiąc, wyglądali oboje bardzo zdrowo i młodo! Jak dla mnie – zdecydowanie za młodo!
– Witaj, kochanie, ty pewnie jesteś Karolina – zaszczebiotała matka Krzyśka z wyraźnie obcym akcentem. – Wyglądasz nawet lepiej, niż Kris nam opisywał.
– Pani też wygląda rewelacyjnie – odparłam szybko, w myślach taksując, ile mogły kosztować sztuczne piersi matki mego przyszłego męża, jej makijaż permanentny, ekscentryczna fryzura i botoks, przez który jej twarz w pewnych miejscach przypominała nieruchomą maskę.
– Tak, mój syn ma gust – usłyszałam wtedy niski, przyjemny głos bez śladu obcego akcentu i… wpadłam wprost w ramiona przyszłego teścia. – Niech cię uściskam, dziewczyno – powiedział.
Muszę przyznać, że już wtedy, kiedy usłyszałam Marka po raz pierwszy, poczułam mocniejsze bicie serca. Zignorowałam je jednak. „W końcu mój teść jest wpływowym, bardzo atrakcyjnym mężczyzną, pewnie przyzwyczajonym do tego, że podoba się kobietom” – uznałam. Pojechaliśmy do hotelu, w którym zatrzymali się rodzice Krzyśka, zjedliśmy kolację. Atmosfera była luźna i sympatyczna.
Przyszli teściowie okazali się ludźmi światowymi, dużo opowiadali o galeriach sztuki w Berlinie, a nawet o klubach, do których, jak się okazało, często chodzą. Przy ich życiu nasze wydawało się nudne i wypełnione tylko pracą. Nic dziwnego, że niewiele miałam do powiedzenia i po dziesiątej ścisnęłam wymownie Krzyśka za rękę.
– Rodzice są pewnie bardzo zmęczeni – rzuciłam, uśmiechając się znacząco. Na szczęście mój narzeczony zrozumiał, że kolacja dobiegła końca. Chciał podać mi płaszcz, ale teść był szybszy: – To prawdziwa przyjemność ubierać tak szczupłą dziewczynkę – powiedział ojcowskim tonem, który zupełnie nie pasował do jego młodzieńczej twarzy, i niby niechcący musnął pasek mojej sukienki. Spojrzałam na niego uważnie, ale w jego wzroku dostrzegłam tylko szczery chłopięcy podziw.
Odwróciłam głowę. Musiało mi się chyba coś przywidzieć. Nie mogłam przestać myśleć o teściu.
– Jak myślisz, czy twoi rodzice wciąż się jeszcze kochają? – zapytałam Krzysztofa, mój narzeczony jednak zachował się jak typowy, dobrze wychowany synek: – Pewnie, są wzorowym małżeństwem. Ja wcale nie byłam tego taka pewna. Swoje uwagi postanowiłam jednak zachować dla siebie. Wiem dobrze, że z gadulstwa nigdy nie wychodzi nic dobrego.
Zawsze podobały się silne kobiety
Przez następne tygodnie nie widywaliśmy teściów zbyt często. Oni wrócili do Niemiec, my oprócz pracy mieliśmy na głowie przygotowania do ślubu. O dziwo, zamiast nas zbliżać – oddalało nas to od siebie! Częściej byliśmy zniecierpliwieni, zdarzały nam się drobne sprzeczki. Wszyscy mówili, że to normalne, bo ze ślubem zawsze wiążą się duże nerwy...
Dwa dni przed ceremonią Marek i Wanda przylecieli poznać moich rodziców. Byłam bardzo zdenerwowana. Mama z tatą to raczej prości ludzie i bałam się, jak wypadną na tle tych „rajskich ptaków”. Dodatkowo stresowała mnie perspektywa spotkania z teściem. Nie mogłam przestać zastanawiać się, czy tamten jego dotyk naprawdę był tylko przypadkową czułością, czy… Cóż, wkrótce miałam poznać prawdę.
Po części oficjalnej w domu moich rodziców mama i Wanda zamknęły się w pokoju na babskie ploty. Coś tam słyszałam o wnukach, wolałam więc nie brać udziału w tej dyskusji, żeby się niepotrzebnie nie denerwować. Jak na tak nowoczesną kobietę, Wanda prezentowała bardzo tradycyjne poglądy, jeśli chodzi o dzieci, a moja mama ją w tym wspierała. Krzysiek, który – jak zdążyłam się zorientować – nigdy nie miał najlepszych relacji z ojcem, pod pretekstem wyprowadzenia psa moich rodziców wyszedł z domu.
Zostałam w kuchni sama z Markiem:
– To co, podobno wcale nie planujecie szybko dzieci – usłyszałam. „Muszę przyznać, że to dość oryginalne zagajenie rozmowy” – pomyślałam.
– No, raczej nie – przyznałam z westchnieniem. – Choć domyślam się, że nic nie ucieszyłoby tak Wandy i mamy.
– Tak, Wanda jest w takich sprawach tradycjonalistką – uśmiechnął się rozbrajająco Marek. – Niestety, po Krzyśku nie mogliśmy mieć już więcej dzieci, a szkoda. W mojej żonie jest tyle niespełnionego instynktu macierzyńskiego...
– Chyba lubisz takie domowe kobiety, skoro jesteście tyle lat szczęśliwym małżeństwem? – zaryzykowałam, choć czułam, że wkraczam na niebezpieczny teren.
– Przyzwyczajenie drugą naturą człowieka. – usłyszałam. – Wiesz, Karolina, mnie zawsze podobały się silne kobiety, które wiedzą, czego chcą. Takie jak ty… W tym momencie Marek po raz pierwszy spojrzał wprost na mnie, a błękit tego spojrzenia wprost zwalił mnie z nóg.
– Masz piękne oczy – szepnęłam niespodziewanie nawet dla samej siebie. „Co ja gadam, do cholery?!” – pomyślałam przerażona swoją śmiałością. Na szczęście Marek się tylko roześmiał: – Wiem, słyszę to od dziecka – powiedział. – Zawsze byłem tym „chłopcem ze ślicznymi oczami”. I chyba dlatego Wanda za mnie wyszła. Myślała, że błękitnoocy zawsze są łagodni jak baranki i…
W tedy poczułam coś na kształt współczucia dla tego człowieka. Świetnie grał swoją rolę, a przecież był w tym małżeństwie nieszczęśliwy niczym ptak w klatce! Dotknęłam lekko jego ręki – nie cofnął jej.
– Nie jestem idealnym mężem i ojcem, Karolina – powiedział zamiast tego, patrząc na mnie uważnie i z lekkim uśmiechem. – Jestem za to bardzo dyskretny. Za miesiąc będę w Warszawie, w interesach. Całkiem sam – podkreślił. Odsunęłam się w samą porę, bo właśnie do pokoju wszedł Krzysiek.
Dopiero przy nim czuję się kobietą
Przez kilka tygodni nie zadzwoniłam do teścia. Byłam zajęta, a poza tym bałam się, dokąd mnie to flirtowanie zaprowadzi… Przecież za chwilę miałam zostać żoną jego syna! Nie mogłam myśleć o zdradzie jeszcze przed ślubem! Kolejny raz zobaczyłam Marka dopiero podczas uroczystości. Zachowywał się tak jak zawsze – adorował Wandę, był uprzejmy i czarujący.
W jego zachowaniu nie dostrzegłam nic podejrzanego. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy rozmowy sprzed kilku tygodni przypadkiem sobie nie wymyśliłam. A jednak nie... Na naszym przyjęciu weselnym Marek poprosił mnie do tańca. Tańczył doskonale, dużo lepiej od mojego męża; prowadził z pewnością siebie i przekonaniem mężczyzny, któremu się nie odmawia.
– Jednak nie zadzwoniłaś – wyszeptał mi do ucha ze swoim typowym półuśmiechem. – Cóż, widzę, że wybrałaś bycie przykładną żoną. Nie mogę mieć ci tego za złe. W końcu chodzi o mojego syna. Czy ten człowiek kpił ze mnie, czy rzeczywiście był tak arogancki i nieczuły dla własnego dziecka?! Zrobiło mi się zimno z wrażenia. Marek jednak opacznie zrozumiał dreszcz, który mnie przeszył.
– Może wyjdziemy? – zaproponował swoim zwykłym uprzejmym tonem. Pozwoliłam się mu wyprowadzić na zewnątrz. W przelocie mignęła mi zaniepokojona twarz Krzyśka, ale skinęłam mu, że wszystko w porządku. Zatrzymaliśmy się na szerokim tarasie, z dala od innych gości. Marek przechylił mnie lekko i bez ostrzeżenia pocałował.
– Wymyśl coś – wyszeptał mi do ucha. – Będę w Polsce do soboty. W czwartek zdradziłam Krzyśka po raz pierwszy. Powoli zaczęło do mnie docierać, dlaczego mój mąż nie przepada za swoim ojcem. Musiał coś wyczuwać.
Ten romans trwa już trzy miesiące. Zdaję sobie sprawę, że jestem dla Marka tylko zabawką, że on nikogo nie szanuje. Mimo to chyba go kocham... Dopiero przy nim czuję się prawdziwą kobietą. Nie umiem tego przerwać. Dlatego zdecydowałam się uciec od męża. Nie mogę ciągle go okłamywać. To dobry człowiek.
Karolina, 28 lat
Czytaj także:
„Siostra migała się od opieki nad mamą, ale do spadku była pierwsza. Wykorzystała jej stan, by dostać działkę”
„Byłem biedakiem, dopóki nie poznałem żony. Dzięki niej czerstwy chleb zamieniłem na kawior, a kawalerkę na willę”
„Z przyjaciółką dzielę życie i faceta. Mamy po 50 lat i żyjemy w trójkącie. Nigdy nie byłam szczęśliwsza”