Ten pies dał mi szczęście

Ten pies dał mi szczęście
Siedziałam na przystanku, zamyślona, zapatrzona gdzieś daleko, kiedy nagle usłyszałam głos. – Niech pani potrzyma! Do ręki wciśnięto mi coś kosmatego.
/ 30.07.2014 11:01
Ten pies dał mi szczęście
Rozejrzałam się trochę nieprzytomnie. Zobaczyłam autobus i dwie osoby próbujące wnieść wózek z niepełnosprawnym dzieckiem. – Pies im przeszkadzał, mogę go przytrzymać, aż nie wsiądą – pomyślałam. Po chwili zbliżyłam się, by zwrócić im psiaka, którego trzymałam na ręku. Wózek już był w środku, mężczyźni pokrzykiwali coś do kierowcy. Popatrzyłam na psa... I nagle autobus ruszył! Zamarłam.

Przyjechałam do Warszawy przed kilkoma dniami, by poszukać stancji na mój pierwszy rok akademicki. Na wymarzoną pedagogikę dostałam się bez problemu, do akademika – nie. Na rodzinnym posiedzeniu ustalono, że z powodów mieszkaniowych nie będę rezygnować ze studiów. Na razie zamieszkam w wynajętym pokoiku, a potem się zobaczy. Rodzina obiecała, że będzie łożyć na moje utrzymanie. Przecież byłam ich nadzieją, pierwszą z rodu Buczkowskich, która dostąpiła zaszczytu studiowania w stolicy. Najpierw kilka dni miałam przemieszkać u przyjaciółki ciotki i rozglądać się za kwaterą. Szukałam jej bardzo intensywnie, bo starsza pani okazała się osobą nieprzystępną i złośliwą.

A teraz znalazłam się sama w obcym mieście, z obcym psem. Zrobiło mi się słabo. – Podrzucili mi zwierzaka! Pozbyli się kłopotu i mnie zrobili kłopot! Całą górę kłopotów! Będę musiała znaleźć mu nowy dom i to prędzej, niż poszukam domu dla siebie. Co ja zrobię? Psina dygotała w moich ramionach, jakby czuła, co ją spotkało, a mnie rozpierała wściekłość na ludzi, którzy tak perfidnie pozbyli się pupila.
Byłam pewna, jak zareaguje właścicielka, gdy pojawię się z psem. Wyrzuci mnie. I powie rodzinie, że marnuję czas i pokładane we mnie nadzieje.
W głowie kłębiły mi się przerażone myśli – Jeśli nie zabiorę psa, to co z nim zrobię? Przecież nie zostawię na ulicy! Może do schroniska? Nie, nigdy... – byłam kiedyś w takim przybytku i za nic nie oddam tam psiaka.

Przypomniałam sobie, że niedaleko domu, gdzie mieszkałam, jest klinika weterynaryjna. Widziałam szyld. – Chyba prowadzą też psi szpital – myślałam. – Pojadę, powiem, co się wydarzyło, poproszę, by psa przetrzymali kilka dni, póki nie znajdę mu domu. Niech go przebadają, łatwiej będzie obdarzyć kogoś psem, który ma certyfikat zdrowia. Zapłacę... 
Zaczęłam szukać w torebce koperty z pieniędzmi na czarną godzinę, które wcisnęła mi mama. Uff, znalazłam. Nerwowo przeliczyłam banknoty, było tego ze 200 zł. – Czy to starczy? – myślałam w panice. Psiak zasnął. Po namyśle schowałam go do... torby i ruszyłam w stronę kliniki.
Młody lekarz patrzył na mnie jak na wariatkę. – Prosi mnie pani, żebym przechował w szpitalu tego znajdka? – upewniał się. – Zdrowego znajdka, jak sądzę – dodał po pobieżnym obejrzeniu malucha. – Jeśli aż tak pani zależy i ma pani pieniądze, proponuję psi hotel. Jeśli nie, pozostaje schronisko...
Wyszłam z kliniki ze łzami w oczach. Lekarza nie wzruszyło nic. Ani sposób, w jaki psiak trafił w moje ręce, ani moja sytuacja. Na psi hotel nie było mnie stać. Powoli ruszyłam do domu. – Przemycę go, przez noc przechowam pod kołdrą, a rano... Rano będę myśleć dalej.

Psi desant udał mi się bez zarzutu, gospodyni ledwo odwróciła wzrok od telewizora, żeby rzucić mi „dobry wieczór” i na torbę podrygującą mi pod pachą nie zwróciła uwagi. Weszłam do pokoju, który zajmowałam, wypuściłam psiaka. Fajny był... Tulił się do mnie, podgryzał za palce, ślizgał po podłodze. Z cierpliwością poczekał, aż otworzę puszkę z psim żarciem, zjadł i... zasnął. Kiedy kładłam się spać, przytuliłam go, modląc się, żeby w nocy nie pisnął, nie szczeknął.
Rano nie było go obok mnie. Nie leżał pod łóżkiem, nie buszował pod oknami. Zniknął! Pełna najgorszych przeczuć poszłam do kuchni. Znajdek leżał pod krzesłem, na którym siedziała moja groźna gospodyni.
– Co masz do powiedzenia? – spytała. Nie podniosła głosu, nawet nie spojrzała na mnie, patrzyła tylko na psa. – Co masz do powiedzenia? – powtórzyła. Zaczęłam jej opowiadać smutną psią historię, ale mi przerwała. – Już wczoraj domyśliłam się, że przywlokłaś tu psa, bo poczułam wstrętny zapach tego, co mu dałaś do jedzenia.
Nie wiedziałam, o co jej chodzi.
– Dzwoniłam już do twoich rodziców – zaczęła, a mnie z przerażenia ścisnęło się gardło, bo nabrałam pewności, że każą mi natychmiast wracać, zapomnieć o Warszawie i studiach.
– Potwierdzili mi to, co już wiedziałam od twojej ciotki. I co wynikało z moich obserwacji. Jestem strasznie samotna, a ty jesteś spokojna i uprzejma nawet wtedy, kiedy myślisz, że cię źle traktuję. Masz dobre serce. I... jeszcze ten pies... Możesz tu zostać, na cały rok akademicki, za darmo. Tylko daj mi tego psa...

Redakcja poleca

REKLAMA