„Moje małżeństwo przez lata było piekłem, dlatego cieszę się, że mąż zmarł. Niech mu ziemia ciężką będzie”

zadowolona kobieta fot. Getty Images, Westend61
„Starałam się ukrywać siniaki pod grubą warstwą makijażu, ale i tak każdy widział, co się dzieje u mnie w domu. Wszyscy dyplomatycznie milczeli. Wtedy byłam im za to wdzięczna, teraz mam do nich żal. Może gdyby ktoś podał mi rękę, udałoby mi się wydostać z tego piekła”.
/ 06.03.2024 07:15
zadowolona kobieta fot. Getty Images, Westend61

Nazywali mnie podłą i pozbawioną uczuć, gdy mówiłam, że wolałabym, żeby Adam umarł. Nie rozumieli, że tkwię w piekle. W piekle, z którego nie ma żadnej drogi ucieczki. Mogłam tylko spadać do kolejnych kręgów, gdzie cierpienie jest jeszcze gorsze. I za co? Bo chciałam być kochana?

Modliłam się o jego śmierć i wreszcie moje modły zostały wysłuchane. Na pogrzebie płakałam łzami radości. Rodzina Adama zerwała ze mną kontakt, ale nic nie szkodzi. Bo gdzie byli, kiedy ten drań zmieniał moje życie w koszmar? Co zrobili, gdy błagałam ich o pomoc?

Nie wzbudził mojego zainteresowania

Poznałam go osiem lat temu, na wakacyjnym wyjeździe. Zaczął mnie podrywać w jednym z kołobrzeskich klubów. Nie wydał mi się specjalnie interesujący, ale był przystojny i naprawdę mógł się podobać. „Baśka, przecież nie zamierzasz za niego wychodzić. Spędzisz z nim miło czas, trochę się zabawisz i zapomnisz o nim. W końcu jesteś na wakacjach” – tłumaczyłam sobie, mimo że jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, żebym trzymała się jak najdalej od niego.

Okazało się, że Adam i ja mieszkamy w tym samym mieście. Gdy to wyszło na jaw, stał się wyjątkowo natarczywy. Prosił, wręcz błagał mnie o numer telefonu. Mówił, że nasza znajomość nie może skończyć się na jednym spotkaniu i kilku drinkach w barze. Sama nie wiem, dlaczego mu uległam.

Drugi raz spotkaliśmy się dopiero po wakacjach, gdy oboje wróciliśmy już z urlopu. Wtedy nawet zaczęłam go lubić. W Kołobrzegu pozował na twardziela. Nie zaimponował mi tym nic a nic. Ale na naszym drugim spotkaniu zaczął się otwierać i wtedy zrozumiałam go trochę lepiej. Mówił, że od dziecka marzył o pracy w policji. „W przyszłym tygodniu składam dokumenty” – podsumował swoją opowieść.

Bałam się samotności

To stąd ta poza twardziela. W końcu tego wymaga się od kandydata na stróża prawa. Zrozumiałam go trochę lepiej i z chęcią zgodziłam się na kolejne spotkanie. Potem było kolejne i jeszcze jedno. W końcu zostaliśmy parą. Nie, nie kochałam go i starałam się nie dawać mu złudnej nadziei, że łączy nas coś poważnego.

Adam przeszedł wszystkie etapy rekrutacji i został przyjęty do pracy. Cieszyłam się razem z nim, ale niebawem radość miała ustąpić miejsca smutkowi. Miesiąc po tym, jak mój chłopak rozpoczął służbę w policji, zmarła moja mama. Miałam tylko ją. Gdy odeszła, zostałam sama. Ciężko było mi się pozbierać. To był dla mnie wyjątkowo trudny okres. Gdy teraz o tym myślę, rozumiem, że to właśnie pod wpływem tych emocji przyjęłam oświadczyny Adama. Nie miałam już nikogo bliskiego i bałam się życia w samotności, a on o tym wiedział i wykorzystał moją bezradność.

Popełniłam błąd

Po ślubie zaczął zmieniać się na gorsze. Stał się zaborczy i kontrolujący. Oczekiwał, że będę tłumaczyła się mu przy okazji każdego wyjścia z domu. „Gdzie idziesz? Z kim? O której wrócisz? Masz przy sobie telefon? Tylko odbierz, gdy będę dzwonił” – to był standardowy zestaw pytań i poleceń. Z boku mogło to wyglądać, jakby mąż martwił się o żonę. Było inaczej. To po prostu jego zaborczy charakter dochodził do głosu.

Z czasem zaczęło robić się coraz gorzej. Adam oczekiwał, że po pracy zawsze będę wracała prosto do domu. Pozwalał mi tylko wstępować do sklepu, oczywiście wyłącznie do tego, który sam mi wskazał. Spotkania z koleżankami? Akceptował ich odwiedziny u nas w mieszkaniu, ale nie pozwalał mi wychodzić na miasto.

„Nawet nie wiesz, do ilu przestępstw dochodzi, gdy kobieta lub grupa samotnych kobiet wraca po zmroku z pubu. Jeżeli będziesz miała szczęście,  skończy się najwyżej na gwałcie, ale jeżeli zabraknie ci tego szczęścia... wolę nie mówić” – argumentował. Cały czas przytłaczała mnie żałoba, więc nie sprzeciwiałam się jego woli. Ale już wtedy w głowie zaczęło mi świtać, że przyjmując jego oświadczyny, popełniłam ogromny błąd.

Najgorsze było przede mną

Po raz pierwszy uderzył mnie, gdy bez jego wiedzy poszłam do fryzjera. To był piątek. W sobotę miałam firmową imprezę i chciałam dobrze wyglądać. Adam wrócił z pracy i nie zastał mnie w domu. Zadzwonił na mój numer, ale odpowiedziała mu poczta głosowa. Nie byłam świadoma, że rozładował się mi telefon.

Gdy przekroczyłam próg mieszkania, złapał mnie za ramiona i przycisnął do ściany. Nie, tak naprawdę to popchnął mnie na nią z całej siły.

– Gdzie byłaś? – wysyczał.

– U fryzjera. Wiesz przecież, że jutro mam firmowe spotkanie.

Wracasz wypindrzona jak jakaś lafirynda i cała w skowronkach i myślisz, że ci uwierzę?

– O co ci chodzi, człowieku? Przecież...

Nie zdążyłam dokończyć. Mocny cios w szczękę zwalił mnie na podłogę. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Odzyskałam przytomność i zerknęłam na zegarek. Leżałam tak przez niemal godzinę. Adama nie było w domu. Całe szczęście, bo wtedy zaczęłam bać się go nie na żarty. Wrócił późną nocą cuchnący wódką. Udawałam, że śpię, a on położył się obok bez słowa. Nazajutrz zachowywał się, jakby nic się nie stało.

Bicie stało się normą

Nie poszłam na tę imprezę. Na twarzy miałam wielkiego siniaka, a to rodziłoby zaciekawienie, a od zaciekawienia już tylko krok do krępujących pytań. Wykręciłam się grypą. Przez cały następny tydzień nie pokazałam się w pracy. „Nie chcę brać L4. Mam jeszcze zaległy urlop, więc może załatwmy to w ten sposób” – zaproponowałam szefowi. Zgodził się i nie robił mi żadnych problemów.

Nie mogłam jednak wiecznie zasłaniać się niedyspozycją. Musiałabym symulować chorobę przynajmniej raz w miesiącu, bo bicie zaczynało wchodzić Adamowi w nawyk. Im częściej zaglądał do kieliszka, tym częściej i mocniej mnie tłukł.

Starałam się ukrywać siniaki pod grubą warstwą makijażu, ale i tak każdy widział, co się dzieje u mnie w domu. Wszyscy dyplomatycznie milczeli. Wtedy byłam im za to wdzięczna, teraz mam do nich żal. Może gdyby ktoś podał mi rękę, udałoby mi się wydostać z tego piekła.

Zrobił ze mnie swojego więźnia

W końcu zabronił mi chodzić nawet do pracy.

– Sam będę nas utrzymywał. Ty masz siedzieć w domu – brzmiało jego polecenie.

– Adam, to koniec. Chcę rozwodu – powiedziałam, nie patrząc mu w oczy.

To była desperacka deklaracja, bo doskonale wiedziałam, że nie pozwoli mi odejść. Dostałam wtedy takie cięgi jak nigdy wcześniej.

– Nawet o tym nie myśl, żadnego rozwodu nie będzie – usłyszałam jego głos, gdy już przestał mnie okładać.

Świat wirował i wydawało się mi, że mówi do mnie z innego pomieszczenia, bo jego słowa dobiegały moich uszu jakby zza ściany. On jednak stał nade mną. Stał nade mną i wygrażał mi pięścią.

Stałam się więźniem we własnym domu. Nie mogłam już nawet wychodzić na zakupy. Wszystko, nawet podstawowe artykuły spożywcze, musiałam zamawiać z dostawą. 

Rodzina go broniła

W końcu nie wytrzymałam. Poprosiłam o pomoc Justynę, moją szwagierkę.

– Co ty opowiadasz, Adam nie jest porywczy. Jeżeli lekko cię skarcił, to na pewno sama sobie jesteś winna – powiedziała mi.

– Justyna, on mnie nie karci, tylko katuje i to trwa już od dawna.

– Cóż, może macie jakieś problemy, ale ja ich za was nie rozwiążę. Skoro zdecydowałaś się żyć u boku mojego brata...

– Żyć? Ty to nazywasz życiem? Wolałabym, żeby ten drań umarł!

– Jak możesz tak mówić? Kobieto, to twój mąż! – oburzyła się. – Jesteś taka podła i wyprana z uczuć. Współczuję Adamowi takiej żony – stwierdziła i rzuciła słuchawką.

Kiedy wrócił do domu, nie powiedział nawet słowa. Od razu przystąpił do bicia. Gdy się ocknęłam, próbowałam zadzwonić do koleżanki. Zamierzałam błagać ją, żeby mnie stąd zabrała. Na darmo. Mąż zablokował w moim telefonie wszystkie połączenia wychodzące.

To był pierwszy szczęśliwy dzień 

Trwałam w tym koszmarze i powoli zaczynało mi brakować sił. Zaczynałam myśleć, że wkrótce stanie się najgorsze i kto wie, do czego by doszło, gdyby nie telefon, który odebrałam tej poniedziałkowej nocy.

„Dzwonię ze szpitala. Proszę czym prędzej przyjechać. Pani mąż jest w ciężkim stanie”. Wtedy pierwszy raz od bardzo dawna poczułam się bezpiecznie. „Jest w ciężkim stanie” – powtórzyłam na głos słowa pielęgniarki i zaczęłam się śmiać.

Na miejscu zastałam Adama podłączonego do respiratora, z zabandażowaną głową i usztywnionymi obiema nogami. Całą jego twarz pokrywały krwawe wybroczyny. Dowiedziałam się, że prowadził w stanie nietrzeźwym. Zjechał z drogi i uderzył w drzewo.

„Pani też chyba uczestniczyła w jakimś wypadku. Czy ktoś panią badał?” – zapytał lekarz.

Nie odpowiedziałam. Po prostu wyszłam z sali. Przed szpitalem padłam na kolana i zaczęłam płakać. Nie z rozpaczy. Ze szczęścia.

Adam zmarł trzy dni później. Na pogrzebie znowu zalały mnie łzy radości. Nie zamierzałam okazywać żałoby nawet czarnym strojem. Stałam nad jego trumną i płakałam ze szczęścia. Wszyscy – jego bliscy i koledzy z pracy – patrzyli na mnie jak na wariatkę. Gdy ceremonia pochówku potwora dobiegła końca, podeszła do mnie Justyna i wymierzyła mi siarczysty policzek. Rodzice jej i Adama powiedzieli, że nie chcą mnie widzieć na oczy. Nie musieli tego mówić. Byłam wolna i zamierzałam całkowicie odciąć się od mojego poprzedniego życia.    

Czytaj także: „Żona robiła karierę, a ja zostałem kurą domową. Wszyscy się śmieją, że w naszej rodzinie tylko ona nosi spodnie”
„Dostałam od teściowej kiczowaty prezent. Przez lata chciałam się go pozbyć, ale to nie było takie proste”
„Była żona nie mogła się pogodzić z rozwodem. Nie miała żadnych hamulców, by kłamać i niszczyć mój nowy związek”

Redakcja poleca

REKLAMA