– Justyna, nie daj się prosić. To naprawdę fajny, wartościowy facet. Nie taki jak ci wszyscy kretyni, z którymi dotychczas się spotykałaś – naciskała na mnie Beata, nie pozostawiając przy okazji suchej nitki na moich byłych.
Niestety, miała rację
Moje życie uczuciowe można było bezdyskusyjnie określić jednym słowem: porażka. A i tak byłby to eufemizm. Nie wiem, dlaczego zawsze trafiam na jakichś popaprańców – jeden ukrywał, że ma żonę, inny był paranoicznym zazdrośnikiem, a ten ostatni to już w ogóle – lubił zajrzeć do kieliszka, a przy tym jeżył się na samo słowo „ślub”. I dobrze! Jeszcze mi męża alkoholika brakowało. Beata od jakiegoś czasu przekonywała mnie, żebym spotkała się z jej nowym kolegą z pracy. Przyznała, że jest od nas sporo starszy, ale przynajmniej normalny.
– Skoro normalny, to czemu żadna go nie chciała? Może jednak kryje jakieś mroczne sekrety… – knułam teorie spiskowe.
Jego wiek nawet mi nie przeszkadzał. Wolę dojrzałych mężczyzn od chłystków. Niepokoił mnie bardziej fakt, że będąc grubo po czterdziestce, nie miał nigdy żony. Obawiałam się, że już nabawił się starokawalerskich nawyków. Z drugiej strony, jak mogłam mu cokolwiek zarzucać, skoro sama byłam w podobnej sytuacji, tylko kilka lat wcześniej? W końcu uznałam jednak, że nic nie ryzykuję, umawiając się z nim na jedną kawkę. Najwyżej więcej się nie spotkamy i będę miała kolejną anegdotkę o niewypale randkowym do mojego pokaźnego już zbioru.
– Już dobrze, umów mnie z nim – powiedziałam w końcu.
– Poważnie? – zaśmiała się Beata i klasnęła w dłonie. – A on w ogóle wie, kim ja jestem? Widział moje zdjęcie?
– Zdjęcia nie widział, ale coś tam wie, że jesteś moją koleżanką i że…
– Że jestem przypadkiem beznadziejnym, jeśli chodzi o związki?
– Nie… ten fragment pominęłam – zachichotała.
Szczerze mówiąc, przeczuwałam klęskę. Tym bardziej że ja jego zdjęcia też nie widziałam, bo facet nie miał nawet konta w żadnych portalu społecznościowym. Postanowiłam jednak nie przedłużać i po prostu spotkać się z nim dla świętego spokoju, żeby Beata przestała mnie męczyć. Następnego dnia ubrałam się w ładną czerwoną sukienkę i zgrabny płaszczyk. Nie byłam szczególnie podekscytowana, co nie zmienia faktu, że chciałam mu się spodobać. Gdyby wycofał się z randki rakiem, czułabym się zażenowana i nie wiem, co powiedziałabym Beacie. Umówiła nas w parku, jak jakieś podlotki, ale uznałam, że pewnie szybko pójdziemy do jakiejś knajpki, odbębnimy kawkę i rozejdziemy się każde w swoją stronę.
Przyszłam na umówione miejsce
Wyglądało na to, że byłam pierwsza, bo „tajemniczego nieznajomego” jeszcze nie było. I niestety, w tej dość żenującej dla mnie sytuacji spotkałam sąsiada z klatki moich rodziców. No nie, co za zbieg okoliczności! Jak w jakiejś komedii
– O, dzień dobry, panie Marcinie! Dawno się nie widzieliśmy! Co u pana słychać? – zapytałam trochę zawstydzona.
Zdawałam sobie sprawę, że w każdej chwili mógł się pojawić mój kandydat na męża i nieśmiało zapytać, czy to ze mną się umówił.
– A dobrze, Justynko. Bardzo dobrze. Dzięki. A u ciebie?
– Nie narzekam. Toczy się – odparłam kurtuazyjnie.
Liczyłam na to, że zaraz się ulotni, żebym nie musiała odgrywać przed nim jakiejś krępującej scenki. On jednak stał jak słup soli i najwyraźniej nie zamierzał nigdzie się ruszyć.
– Co pan tu robi, jeśli mogę spytać?
– A, stoję tak sobie. Umówiłem się z koleżanką na spacer, ale chyba nie przyjdzie. To może pójdę się przejść sam. Chyba że ty masz ochotę.
– Bardzo dziękuję, ale czekam na kogoś. Tak że proszę się nie krępować, jeśli chce pan iść pospacerować.
Pan Marcin spojrzał na mnie i nagle jego znajome spojrzenie gwałtownie się zmieniło, jakby sobie coś uprzytomnił. I wtedy do mnie też dotarło, co się stało. To z nim byłam umówiona!
– O Boże! – zawołałam, nie kryjąc zdziwienia.
– To pan jest kolegą Beaty?
– Obawiam się, że tak. Ale wpadka, co?
– No, na całego! – zaśmiałam się.
Nie mogłam uwierzyć w ten zbieg okoliczności. Jak ona mogła mnie umówić z facetem, który był kolegą moich rodziców i którego znałam od dzieciństwa? To był faktycznie przemiły facet. Zawsze życzliwy, uśmiechnięty, pomocny i miał fajnego psiaka, którego czasem wyprowadzałam, kiedy byłam jeszcze uczennicą. Był ode mnie co najmniej piętnaście lat starszy. Teraz stałam i nie wiedziałam, co powiedzieć.
– No, nic – odpowiedział zażenowany moją reakcją. – W takim razie pójdę do domu. Muszę powiedzieć Beacie, żeby już mnie nie próbowała swatać.
– Panie Marcinie, ale czemu pan idzie? Przepraszam, że się śmiałam. To nerwowy chichot. Nie spodziewałam się tego. Może pójdziemy na tę kawkę? – sama nie wiedziałam, czemu to mówię.
Po prostu nie chciałam, żeby się czuł zawstydzony i żebym później, spotykając go na klatce schodowej u rodziców, musiała uciekać wzrokiem.
– To w takim razie nie „panie”. Marcin jestem – przedstawił się.
– Justyna – powiedziałam i dałam mu się ucałować w oba policzki, choć było to dość niezręczne, zaważywszy na to, jak długo się znaliśmy.
Czułam się zawstydzona
Marcin wyciągnął ramię, żebym poszła z nim pod rękę. To był miły gest i naprawdę pozwolił nam trochę się zrelaksować. Szliśmy, rozmawiając już nieco bardziej szczerze o tym, co u nas słychać. Ja mówiłam, co się u mnie zmieniło od wyprowadzki od rodziców, a on opowiadał o tym, że zmienił pracę na początku roku i jest pełen zapału do kolejnych zmian.
– To stąd ta randka?
– Na randkę namówiła mnie Beata. Powiedziała, że zna kogoś, kto by idealnie do mnie pasował.
– Miała rację. Pod ramię pasuję! – mrugnęłam do niego, a on się roześmiał.
Po raz pierwszy zwróciłam uwagę na to, jaki ma ładny uśmiech i oczy. Może gdybym go nie znała, zrobiłby na mnie świetne pierwsze wrażenie? Gdy tak mu się przyjrzałam, musiałam ze zdziwieniem przyznać, że w zasadzie jest w moim typie. Zamówiliśmy w lokalu kawę, a Marcin po chwili przyniósł jeszcze po ciastku.
– Powinnam uważać na linię – powiedziałam.
– Nigdy nie miałaś z nią problemów. Zawsze byłaś taka fajna koza.
– Koza?! – parsknęłam.
– A owszem, dalej jesteś koza. Tylko jakaś taka ładniejsza i bardziej kobieca. Ale wiesz… kto się kozą urodził… – zarechotał, a ja z rozbawieniem pogroziłam mu palcem.
Tego jeszcze nie było, żeby to on się ze mnie nabijał. Rozmowa z każdą minutą toczyła się coraz swobodniej i mieszała się z prawdziwym flirtem. Nie mogłam w to uwierzyć, ale naprawdę świetnie się bawiłam. To była moja najlepsza randka w życiu. Kiedy mnie odprowadził, czułam się przedziwnie. Czy to możliwe, żeby po spotkaniu z sąsiadem rodziców mieć motylki w brzuchu? Starałam się odsunąć od siebie tę myśl. Następnego dnia Beata zadzwoniła zapytać, jak nam poszło.
– Nie uwierzysz! Ja go znam. I to bardzo dobrze. Od dziecka. On mieszkał ze mną drzwi w drzwi.
– Co ty opowiadasz? Serio? To co zrobiliście?
– No, poszliśmy na tę kawę, bo już nie wiedzieliśmy, jak się zachować.
– Kurczę, Justyna. Sorry! Nie miałam pojęcia. Ale wtopa.
– No, właściwie to nie aż taka. Muszę przyznać, że było całkiem miło.
– Poważnie? Myślisz, że coś z tego będzie? – spytała z nadzieją.
– Nie wiem. Ale szczerze? Jeśli zadzwoni się umówić na randkę, to chyba się zgodzę.
Czekałam cały dzień na telefon od Marcina, ale się nie doczekałam. Czyżby jednak nie podobało mu się na randce tak jak mnie? A może faktycznie miał mnie tylko za „kozę” i nie był zainteresowany związkiem ze mną?
Było mi trochę przykro
Skoro dużo o mnie myślał, to czemu nie zadzwonił? Następnego dnia mama zadzwoniła, żebym przyjechała do niej po słoiki, które regularnie mi podrzucała.
– Mamuś, wiesz, że nie musisz tego robić. Ja potrafię sama gotować – przekomarzałam się z nią. Uwielbiałam jej kuchnię, ale nie chciałam być dla niej obciążeniem.
– Takiego bigosiku jak mój nie zrobisz. Poza tym, dziecko, kiedy ty masz mieć czas na gotowanie. Ciągle w biegu, ciągle zajęta.
– Dzięki. Przyjadę po czwartej – odpowiedziałam.
Podjechałam pod ich blok i wysiadłam z auta.
– Cześć – usłyszałam wtedy za sobą znajomy głos.
– O… Marcin. Cześć – odpowiedziałam z uśmiechem.
Mimo to w mojej głowie już zapaliło się czerwone światełko. Niby taki normalny, a nie zadzwonił.
– Przyjechałaś do rodziców?
– Tak.
– Miło cię spotkać. Muszę przyznać, że myślałem o tobie sporo od ostatniego spotkania.
– Naprawdę? – zdziwiłam się. – To czemu nie zadzwoniłeś?
– Szczerze? Raczej wątpię, żebyś była zainteresowana związkiem ze starszym panem.
– Niby czemu? Wiedziałam, ile masz lat, gdy się umawialiśmy.
– Szukam czegoś na poważnie, Justyna. Szkoda mi czasu na flirty bez przyszłości. Moje serce było już złamane kilka razy. Nie wytrzymam kolejnego zawodu. Obiecaj, że to przemyślisz, dobrze?
Spojrzałam na niego zaskoczona. A zatem myślał poważnie o nas. Pocałował mnie w policzek i poszedł, a ja weszłam do klatki i jeszcze chwilę odczekałam, zanim zapukałam do mamy. W głowie aż mi szumiało z emocji. Sama jego bliskość i zapach wprawiły mnie w oszołomienie. Jakie to było przyjemne i zadziwiające. Weszłam do domu i zawiesiłam kurtkę na haczyku.
– Cześć, kochanie. Widziałam, że spotkałaś pana Marcina na parkingu?
Poczułam, jak wali mi serce
– A ty co tak wyglądasz przez okno? Prowadzisz sąsiedzki monitoring?
– No wiesz? Czekałam na ciebie i wyglądałam, czy już jesteś. To coś złego?
– Nie… żartowałam – odparłam.
Nie chciałam jeszcze jej nic mówić, bo nie byłam pewna, czy jest co. Posiedziałam przez dłuższą chwilę z rodzicami, pogadaliśmy, wypiliśmy kawę, a potem pojechałam z siatką słoiczków do domu. Wciąż myślałam o Marcinie. Jego słowa, że myśli o czymś na poważnie, rozłożyła mnie na łopatki. Ja też dokładnie tego szukałam. Mimo to bałam się, jak zareagują rodzice, czy różnica wieku nie jest zbyt wielka, czy na pewno wiem, co robię. Nie mogłam przestać o nim myśleć. Spędziłam cały wieczór, wciąż wracając do naszego spotkania i tego, jak patrzył mi w oczy. Chciałam, żeby robił to już zawsze. Chciałam czuć się bezpiecznie i wiedzieć, że mogę na niego liczyć w każdej sytuacji.
Wieczorem mój telefon zabrzęczał i na ekranie wyświetliła się wiadomość: „Nie mogę przestać o tobie myśleć, mała. Coś ty ze mną zrobiła? Tęsknię. Marcin”. Poczułam, że serce zaczyna mi mocniej bić. Wzięłam torebkę i pobiegłam do auta. Byłam na miejscu w piętnaście minut. Użyłam kluczy do drzwi od klatki i przemknęłam koło mieszkania rodziców. Zapukałam do drzwi Marcina. Stanął w drzwiach z uśmiechem na twarzy. Wziął mnie za rękę i wciągnął do środka, po czym ujął moją twarz w dłonie i po raz pierwszy mnie pocałował. Miałam wrażenie, że unoszę się w powietrzu. Nigdy wcześniej nie czułam się tak dobrze, w tak właściwym miejscu jak z nim. To było to. Wiedziałam to na pewno.
Spędziliśmy ze sobą wspaniały wieczór. Piliśmy wino, całowaliśmy się i rozmawialiśmy, patrząc sobie w oczy. Chciałam tam zostać już na zawsze, ale jednocześnie nie chciałam już pierwszej nocy dać się ponieść emocjom. Zamówiłam taksówkę i wróciłam do domu. Następnego dnia, w sobotę, rozmawiałam z Marcinem przez telefon od samego rana. Przyjechałam autobusem pod blok, żeby zjeść z nim śniadanie i wrócić autem do domu. Wiedziałam, że wpadłam po uszy.
Byłam nieprzytomnie zakochana
Po długim poranku we dwoje wyszłam z jego mieszkania i ruszyłam w stronę auta.
– Justynka?! – usłyszałam głos mamy.
„Niech to!” – pomyślałam.
– O, mamuś… Cześć.
– A co ty tu robisz? Wpadłaś po dokładkę? – zaśmiała się.
– Tak. Pomyślałam, że wypijemy razem kawkę…
– Ale ja mam fryzjera. Nie zdążę. Czemu nie zadzwoniłaś?
Stałam tam trochę zawstydzona i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wtedy Marcin wyszedł z mieszkania i zawołał mnie, bo zapomniałam kluczyków do samochodu. Kiedy zobaczył mamę, stanął jak wryty. Mama spojrzała na mnie, taką lekko rozczochraną i bez makijażu, a później na niego w samej piżamie, i nie musiała o nic więcej pytać.
– To ja już pójdę do fryzjera, żeby się nie spóźnić – powiedziała z dziwną miną.
Kiedy poszła, Marcin spojrzał na mnie strapiony.
– Nie mówiłaś jej jeszcze, prawda?
– Nie… ale myślę, że już się domyśliła.
Szczerze mówiąc, trochę obawiałam się tego, co powie. Teraz jednak nie miałam już na to wpływu. Może i dobrze się stało, że nas przyłapała. Przynajmniej nie musiałam sama jej wszystkiego wyjaśniać. Po południu odebrałam w końcu wyczekiwany telefon.
– Córeczko… Czy ja się dobrze domyślam, że ty i pan Marcin…?
– No, cóż… jak by ci to powiedzieć. Chyba dobrze.
– Czemu nic nie powiedziałaś?
– Nie chciałam zapeszać. To dopiero początek, ale zapowiada się obiecująco. Nawet nie masz pojęcia, jak to się stało – zaśmiałam się i opowiedziałam jej o naszej randce w ciemno.
– Wiesz co, muszę przyznać, że bardzo mnie zaskoczyłaś. Ale z drugiej strony, pan Marcin jest takim fajnym facetem. Myślę, że ta Beata miała nosa. Sama byś na to nigdy nie wpadła.
Skoro mama nie miała nic przeciwko, chyba już nic nie stało na drodze do naszego szczęścia. Nasz związek rozwijał się bardzo szybko, w końcu znaliśmy się od lat. Po roku wzięliśmy ślub, na którym świadkiem była oczywiście Beata. Zastanawialiśmy się, gdzie zamieszkać, ale ostatecznie postanowiliśmy znaleźć całkiem nowe miejsce. Marcin sprzedał swoje mieszkanie i zamieszkaliśmy na sąsiednim osiedlu. Jak żartuje Marcin, blisko, ale nie aż tak, żeby teściowa mogła odwiedzać nas w kapciach!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”