Rok temu spędzałem weekend w Jastrzębiej Górze z mamą. Dla jasności: jestem dorosłym facetem i mam własne mieszkanie oraz dobrą pracę, ale moja mama poprosiła, żebym ją zawiózł, razem z jej psem, nad morze, gdzie miała spotkać się z ciotką. A skoro już ją zawiozłem, to zostałem na kilka dni.
Wylegiwałem się w słońcu na plaży, obserwując fale
Sam, bo mama z ciotką poszły na mrożoną kawę. Nagle moją uwagę przykuła dziewczyna w ogromnym kapeluszu i różowym bikini idąca wolnym krokiem po piasku. Co kilka kroków zatrzymywała się i patrzyła w morze, jakby nie mogła się nasycić widokiem. Zaintrygowała mnie, bo była pierwszą osobą od dobrych 2 godzin, która nie miała smartfonu i nie robiła sobie setek selfie na tle Bałtyku. W ręku trzymała tylko klapki.
To było na tyle niecodzienne, że aż podniosłem się z ręcznika. Przeszedłem obok niej, akurat kiedy znowu przystanęła i wpatrywała się w dal, jakby chciała dojrzeć Szwecję na drugim brzegu. Z bliska zauważyłem, że spod jej kapelusza wymykają się brązowe kosmyki, a na policzkach ma urocze piegi. Nagle ogromnie zapragnąłem sprawdzić, jaki jest kolor jej oczu. Miałem tylko jedną szansę.
– Bella! – zawołałem. – Bellaaaaa!
Nie, nie chciałem jej podrywać „na Włocha”. Po prostu tak się nazywał pies mojej mamy, który w tym momencie był zapewne z nią w jakiejś kawiarni. Ale uznałem, że to będzie dobry punkt zaczepienia.
– Przepraszam, nie widziała pani maltańczyka? – zapytałem właścicielkę sombrero. – Zgubił mi się…
Spojrzała na mnie i aż mi zaparło dech od widoku zielonych oczu ocienionych przez długie, czarne rzęsy.
– Zginął panu pies?
Była wyraźnie poruszona.
– A lubi wodę? Trzeba sprawdzić przy samym brzegu.
Rzuciła się do pomocy
Nie czekając na zaproszenie, przyłączyła się do mnie i zaczęła gorączkowo rozglądać w poszukiwaniu chwilowo nieobecnego psa mojej matki. Po kilku minutach udawania zatroskanego właściciela zdałem sobie sprawę, że kompletnie nie przemyślałem następnego kroku. Okej, udało mi się nawiązać z nią nić porozumienia, ale co dalej? Przecież nie mogłem z nią flirtować, kiedy mój biedny piesek zaginął na plaży!
Na szczęście z opresji wybawiły mnie mama z ciotką, które właśnie wracały ze swojej mrożonej kawy. Ciotka niosła na rękach swoją pupilkę.
– O! – krzyknąłem i wystartowałem w kierunku cioci niczym Usain Bolt na olimpiadzie. – Nic nie mówcie, tylko dajcie mi psa! – zażądałem. – I nie przyznawajcie się, że się znamy, bo zostanę zdemaskowany! A tam jest fajna dziewczyna! Mamo? Ciociu? Mogę na was liczyć?
Zrobiłem swoje „sarnie oczy”, jak mawiała babcia, i obie moje krewne zgodziły się mnie wspierać w akcji „sposób na psa”. Wróciłem do nowej znajomej z Bellą na rękach i wyraziłem ulgę, że te dwie miłe starsze panie ją znalazły, kiedy próbowała wyjść z plaży.
– A w ogóle to Sebastian jestem – przedstawiłem się i postawiłem sunię na piasku.
– Natalia. – Podała mi dłoń. – Fajnie, że przyjechałeś z psem. Ja mojego musiałam zostawić u rodziców. Ma 16 lat, tylko by się tu męczył…
Temat czworonogów okazał się świetny na przełamanie pierwszych lodów. Uznaliśmy, że Bella potrzebuje spaceru i poszliśmy się kawałek przejść. Rozmawiało nam się tak swobodnie, jakbyśmy znali się od 15 lat, a nie piętnastu minut.
Bardzo chciałem umówić się z Natalią na wieczór
Jednak zanim to zrobiłem, wspomniała, że musi się kierować do wyjścia, bo ma plany na resztę dnia.
– Odprowadzimy cię – zaoferowałem się natychmiast. – Gdzie mieszkasz? Ja w prywatnej kwaterze 10 minut od plaży. Tam akceptują zwierzaki.
Wymieniła nazwę dużego hotelu i wyrwał mi się gwizd podziwu. Ten hotel należał do najdroższych w całej Jastrzębiej Górze i miał widok na morze. Mimowolnie pomyślałem, że Natalia musi mieć świetną pracę, skoro spędza wakacje w tak luksusowym miejscu. Opcja z bogatym mężem odpadała, bo zdążyłem ją już dyskretnie – przynajmniej w moim mniemaniu – odpytać z tego, z kim przyjechała nad morze i odpowiedziała, że jest tu zupełnie sama.
Skoro była zajęta w sobotę wieczorem, a ja wyjeżdżałem w poniedziałek, musiałem działać szybko i zdecydowanie.
– Słuchaj, może byśmy spotkali się jutro? – zaproponowałem lekkim tonem. – Jeszcze nie byłem na smażonej rybie, a wiadomo, że bez tego wyjazd będzie niezaliczony! – zażartowałem.
– Jutro? – Nagle się spięła. – Raczej nie bardzo… No, chyba że dopiero mocno po południu…
Usiłowałem ukryć rozczarowanie faktem, że nie spędzimy ze sobą dnia od samego rana, co mi się marzyło.
– Nie musimy iść na rybę.
Pomyślałem, że może ten pomysł ją tak zniechęcił
– W twoim hotelu jest dobra restauracja, mogę po ciebie wpaść i…
– Ojej, muszę już lecieć! – założyła klapki i przyspieszyła kroku. – Nie wiedziałam, że to już ta godzina!
– Ale co z jutrem…?
– Naprawdę nie dam rady.
Wysunęła się już pół metra przede mnie i mówiła w powietrze przed sobą. Poczułem się, jakbym przekroczył jakąś granicę i właśnie został uznany za natręta. Chciałem ją przeprosić i zapewnić, że nie zamierzałem naciskać, ale ona już prawie biegła po mokrym piasku. Nagle większa fala zalała nam nogi do kolan. Natalia pisnęła i niemal się przewróciła.
– O nie! Mój klapek! – krzyknęła, patrząc bezradnie, jak cofająca się woda zabiera jej różowego japonka.
– Zaczekaj, zaraz go przyniosę!
Bez namysłu rzuciłem się za klapkiem. Bardzo chciałem jej go przynieść, żeby zyskać w jej oczach. Zaparłem się więc, że wyciągnę ten cholerny klapek z wody i brnąłem coraz dalej pod fale. Za sobą słyszałem ujadanie Belli i wyobraziłem sobie, że Natalia czeka na brzegu na mój bohaterski powrót z jej zgubą. Kiedy w końcu wyłowiłem zgubę i odwróciłem się w stronę brzegu, by tryumfalnie nią zamachać... Natalii już tam nie było.
Wychodząc z wody, czułem się jak ostatni kretyn
Dziewczyna wykorzystała okazję, żeby ode mnie uciec bez pożegnania, a mnie został tylko ten idiotyczny klapek. Nagle prychnąłem śmiechem, bo uświadomiłem sobie, że to trochę przypomina historię Kopciuszka i księcia, który stał nad porzuconym podczas ucieczki ukochanej pantofelkiem. I to właśnie ta myśl była dla mnie natchnieniem! Wiedziałem, co muszę zrobić: zostać jej księciem!
Następnego dnia po wczesnym śniadaniu wziąłem klapek i poszedłem do hotelu, w którym zatrzymała się Natalia. Hotel był wielki, ludzie co chwila z niego wychodzili objuczeni parawanami, dmuchanymi materacami i leżakami, ale ja miałem czas. Zamierzałem czekać na ławce przed wejściem, aż mój Kopciuszek pojawi się w drzwiach.
Około 13 dostrzegłem wady tego planu. Przecież nawet nie wiedziałem, czy Natalia powiedziała mi prawdę z tym hotelem. A co, jeśli rzuciła byle jaką nazwę, żebym tylko się odczepił? W każdym razie przez 5 kolejnych godzin nie zobaczyłem charakterystycznego kapelusza z ogromnym rondem. Pomyślałem, że może naprawdę jestem namolny. Jasne, miałem niezły pretekst – chciałem przecież oddać jej but – ale jak miałbym wytłumaczyć to siedzenie pod jej hotelem?
Znowu nie przemyślałem całej strategii
Byłem rozczarowany obrotem sytuacji, do tego było mi gorąco i chciało mi się pić. Uznałem więc, że wejdę do hotelowej restauracji i zamówię sobie zimny napój. Kiedy sączyłem lemoniadę z kruszonym lodem i patrzyłem, co się dzieje w holu hotelu, nagle coś przykuło moją uwagę: znajoma sylwetka, sposób poruszania się… Ledwie poznałem Natalię bez kapelusza, ale to musiała być ona. Tyle że teraz na głowie miała ciasno spięty koczek, a ubrana była nie w kostium, tylko… w uniform pokojówki. I nagle zrozumiałem, o co chodziło. Ona nie przyjechała tu na wakacje.
Nie była zamożną dziewczyną, która relaksowała się w luksusowym hotelu z widokiem na morze. Ona tu pracowała. I wcale nie chciała mi o tym mówić. Zupełnie nie wiedziałem, co zrobić. Z jednej strony bardzo chciałem do niej podejść i się przywitać, z drugiej – rozumiałem, że mogłaby być tym skrępowana. W końcu podjąłem męską decyzję.
Zaplanowałem, że zostawię klapek w recepcji z prośbą o przekazanie go wraz z moim numerem telefonu pani Natalii z personelu sprzątającego. Uznałem, że tak dam jej wybór, czy do mnie zadzwonić. Zadzwoniła dosłownie 5 minut po tym, jak to zrobiłem.
– Dziękuję – powiedziała i na moment zamilkła. – Widziałeś mnie w uniformie, prawda? No więc tak, ja tylko sprzątam w tym hotelu...
– To już wiem.
Wyczuwałem jej skrępowanie, ale nie zamierzałem się poddawać.
– Ale nie wiem, o której kończysz. Powiesz mi, żebym mógł po ciebie przyjść?
Zgodziła się. Po tamtym weekendzie przez pół roku jeździliśmy do siebie co tydzień. W końcu zamieszkaliśmy razem, a parę dni temu, dokładnie w rocznicę mojej bohaterskiej walki z Bałtykiem o klapek, oświadczyłem się Natalii. Do dzisiaj śmiejemy się z historii niczym z bajki o Kopciuszku i wiemy, że dalszy ciąg będzie taki jak w baśni. Zamierzamy żyć długo i szczęśliwie!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”