„Czekałam już na swój koniec, jednak los postanowił się do mnie uśmiechnąć. Ruszyłam w podróż, która odmieniła moje życie”

Kobieta wygrała wycieczkę fot. Adobe Stock, travelview
„Nie zastanawiałam się, czy jestem szczęśliwa, czy moje życie mogło wyglądać inaczej. Trzeba było ugotować, uprać, posprzątać. Moje siostry i kuzynki, moje koleżanki ze szkoły żyły tak samo. Inne, lepsze życie to widziałyśmy w telewizji”.
/ 23.07.2022 06:30
Kobieta wygrała wycieczkę fot. Adobe Stock, travelview

Rano śniadanie, potem spacer do sklepu. Czasem po drodze spotkam znajomą. Potem sprzątanie, obiad. Chwila na balkonie, podlać kwiatki. Wieczór przed telewizorem z herbatą i kawałkiem biszkopta. Kanałów mam dużo, dostałam w prezencie od dzieci kablówkę. I już można iść spać, kolejny dzień minął.

Po co takie życie? Gdzie tu sens?

Tę monotonię od czasu do czasu przerywa przyjazd dzieci i wnuków. Święta, imieniny, czasem Dzień Matki. Ale przez tę cholerną zarazę nie widziałam ich od kilku miesięcy. Najpierw obostrzenia, a potem nadrabianie szkoły i walka o utrzymanie pracy.

A kiedy tak mało ma się do roboty i całymi dniami siedzi się samemu, głupoty przychodzą do głowy. Po co takie życie? Gdzie tu sens? Kiedy żył Wacek, a Kasia i Marek byli mali – na rozmyślania nie miałam czasu. Nie zastanawiałam się, czy jestem szczęśliwa, czy moje życie mogło wyglądać inaczej. Trzeba było ugotować, uprać, posprzątać. Moje siostry i kuzynki, moje koleżanki ze szkoły żyły tak samo. Inne, lepsze życie to widziałyśmy w telewizji.

Na wakacjach ostatni raz byłam, jak miałam 15 lat. Kolonie nad morzem. W naszym miasteczku nikt na urlopy nie jeździł, dzieci latem bawiły się nad rzeką.

Wacek, jak brał urlop w fabryce, to czasem w domu drobny remont zrobił, ale głównie chodził na piwo z kolegami. Czy go kochałam? A ja wiem? Miałam pięć sióstr. Jak się oświadczył, to rodzice prawie siłą mnie wypchnęli za drzwi. Jedna gęba do karmienia mniej.

Wacek był dobrym mężem. Pił nie więcej niż inni

Większość pieniędzy mi oddawał na dom. Czasem miał gest. Raz na rocznicę ślubu zabrał mnie do kawiarni. Na 25. rocznicę dostałam wisiorek. Piękny, miał takie serduszko z zielonego szkła. Mam go do dziś, zakładam w niedzielę do kościoła.

Dzieciaki kochał, w weekendy się z nimi bawił, nauczył jeździć na rowerze, a Marka to i na motorze. O pomoc nie musiałam go prosić. Sam wiedział, kiedy wynieść śmieci, zmywał po niedzielnym obiedzie. O sanatorium lekarka z naszej poradni po raz pierwszy zaczęła mówić, jak dzieci były jeszcze w szkole.

– Pani Lucyno, z tym reumatyzmem to powinna pani pojechać do sanatorium. Niedaleko, do Buska – zachęcała.

– Pani doktor, no ale jak ja bym tak miała wyjechać, no co pani. Mąż, dzieci, no nie idzie ich zostawić – tłumaczyłam.

Lekarka wróciła do tematu kilka lat temu, kiedy Wacek już nie żył, a dzieci dawno wyjechały. Dałam się namówić, choć strasznie się bałam. Walizkę pożyczyłam od sąsiadki. Pakowanie zajęło mi prawie cały dzień, nie miałam pojęcia, co zabrać. Pojechałam pekaesem do Kielc, a potem pociągiem do Buska. 

W pokoju mieszkałam z panią Halinką, sanatoryjną wyjadaczką. Nie wiem, co bym zrobiła bez niej. Wszystko mi pokazała. Przez trzy tygodnie miałam jedzenie podstawione pod nos, miłe panie sprzątały mój pokój, do tego zabiegi, spacery, raz nawet dałam się zaciągnąć na wieczorek taneczny!

Wystraszyłam się. Urząd skarbowy? ZUS?

W tamtą środę jak zwykle poczłapałam do sklepu. Wracając zajrzałam do skrzynki. Zazwyczaj wyrzucałam z niej po prostu ulotki i inne śmiecie. Ale tym razem w skrzynce leżała biała koperta. List? Nikt do mnie nie pisał, nawet dzieci tylko dzwoniły. Wystraszyłam się. Urząd skarbowy? ZUS?

Na kopercie było tylko moje imię, nazwisko i adres. W domu położyłam list na kuchennym stole. Usiadłam i zastanawiałam się, czy go otworzyć, czy może lepiej spalić. Ale ciekawość wzięła górę.
„Szanowna Pani Lucyno. Bardzo nam miło poinformować, że w naszym konkursie wygrała pani jedną z nagród głównych – Wycieczkę objazdową do Włoch…”.

Konkurs? Wycieczka? To musi być jakiś przekręt. Tyle się teraz słyszy o naciągaczach. Pewnie zaraz się okaże, że wycieczka jest darmowa, ale trzeba wpłacić zaliczkę, potem kolejną… Ale postanowiłam doczytać do końca. Pod listem podpisany był kierownik biura promocji jakiejś firmy o zagranicznej nazwie. Na kolejnej stronie był regulamin konkursu.

Zaczęłam czytać i zaczęło mi coś świtać w głowie. Margaryna… kody kreskowe…  No jasne! To było pół roku temu i dawno o tym zapomniałam. Na opakowaniu margaryny znalazłam naklejkę, że jak się uzbiera i wyśle kody kreskowe z dziesięciu opakowań, to będzie można wziąć udział w konkursie.

Nawet nie doczytałam wtedy, jakie są nagrody. Ale z nudów wycinałam kody, w końcu i tak kupowałam tę margarynę. Potem zapakowałam je do koperty i wysłałam. Na końcu listu był telefon, pod który trzeba było zadzwonić, żeby odebrać nagrodę. Zadzwoniłam, co mi szkodziło.

– Pani Lucyna? Cieszę, że pani dzwoni. I gratuluję. Nagrodę główną wygrało dwadzieścia osób. Nie, paszport nie jest potrzebny. Jest pani zaszczepiona? Tak, to wspaniale, to nawet test nie będzie potrzebny. Firma płaci za wszystko. Przelot, autokar, hotele, posiłki, bilety wstępu. I jeszcze każdy dostaje od nas 100 euro kieszonkowego na drobne wydatki.

Czułam się, jak w jakimś serialu!

Obiecałam, że dam odpowiedź następnego dnia. Zadzwoniłam do Kasi zapytać, czy jej zdaniem powinnam jechać.

– Mamuś, dziesięć dni we Włoszech? Za darmo? No jasne!

– A jak to oszustwo? I na miejscu wyślą mnie do obozu pracy?

Kasia obiecała, że sprawdzi, czy wszystko jest w porządku.

– Mamuś, nic się nie martw, to wszystko jest legalne. Szykuj się!

Oddzwoniłam do firmy i potwierdziłam uczestnictwo.

– To widzimy się za dwa tygodnie na Okęciu.

Okęcie. Samolot. Już kwadrans po rozmowie wpadłam w panikę. W życiu nie byłam na lotnisku! Przecież ja sobie nie poradzę. A na dodatek samoloty spadają, a ja nie chcę jeszcze umierać. 

– Mamuś, wszystko będzie dobrze. Odbiorę cię z dworca i pojedziemy razem na lotnisko – pocieszała mnie córka.

Dałam się przekonać. I zaczęłam przygotowania

Wyjęłam z puszki po kawie zaskórniaki. Walizkę jak zawsze wezmę od sąsiadki, ale przecież nie pojadę do Włoch w starych klapkach! Na zakupy pojechałam do Kielc. Kupiłam letnią sukienkę, cienkie spodnie, eleganckie, ale wygodne sandałki i – po namyśle – kostium kąpielowy. Nie umiałam pływać, ale po plaży nie będę przecież spacerować w bieliźnie! 

W księgarni na dworcu kupiłam przewodnik po Włoszech. W domu przeczytałam w nim wszystko o miejscach, które znalazły się w programie wycieczki. Stare kościoły, pałace, winnice… Dwa dni temu poszłam do fryzjera. I zaszalałam.

– Pani Zosiu, pasemka!

Wszystkie klientki zaczęły się na mnie gapić. A ja, czym  zaskoczyłam samą siebie, oznajmiłam głośno:

– Wygrałam wycieczkę do Włoch. Lecę za dwa dni! 

Przez dwie godziny byłam gwiazdą zakładu fryzjerskiego.

– Mamusia? – Kasia na dworcu w Warszawie ledwie mnie poznała. – Piękna z ciebie turystka. Zobaczysz, będzie świetnie.

Siedzę w samolocie. Warczą silniki. Kurczowo trzymam się fotela. Ale się nie boję. Przede mną przygoda życia.

Czytaj także:
„Siostra z rodziną, co roku zwala się na głowę mnie i rodzicom. Oni byczą się całymi dniami, a my musimy im usługiwać”
„Żona oznajmiła, że nie zamierza mi pomagać w opiece nad moją chorą mamą. Moim zdaniem, to ona wpędziła biedaczkę do grobu”
„Szwagierka >>pogrzebała mnie<< razem z moim zmarłym mężem. Miałam być umęczoną wdową, a ja chciałam żyć dalej”

Redakcja poleca

REKLAMA