Tej złodziejki poszukiwaliśmy od kilku miesięcy. Działała wyjątkowo perfidnie. Pojawiała się w szpitalnych salach w pielęgniarskim mundurku i z pełną współczucia miną pytała chorych, których nikt nie odwiedzał, czy może im w czymś pomóc. Wybierała tych najbardziej poszkodowanych, takich, którzy byli po operacjach i zabiegach. Tłumaczyła, że jest z innego oddziału, ale akurat skończyła dyżur i przyszła odciążyć zapracowane koleżanki. Bo nie może patrzeć na to, jak cierpiący ludzie czekają na podanie wody, basen czy choćby poprawienie poduszki.
Pacjenci z wdzięcznością przyjmowali pomoc przemiłej siostry Danusi. Byli szczęśliwi, że ktoś się nimi interesuje, poświęca im swój czas. Nie mieli pojęcia, że ta ciepła, uśmiechnięta kobieta nie jest pielęgniarką tylko zwykłą złodziejką. Wykorzystując zaufanie i nieuwagę, zabierała im portfele, kosztowności i inne cenne rzeczy. Potem znikała. Rozpływała się jak we mgle.
Ależ się darła, ależ nam wygrażała!
Chorzy dopiero po jakimś czasie orientowali się, że ich okradziono. Zgłaszali do nas sprawę, ale niewiele mogliśmy zdziałać. Po pani Danusi nie było już nawet śladu. Zachowywała się jak duch. Pojawiała się nagle, robiła swoje i zapadała się pod ziemię, by po kilku dniach czy tygodniach pojawić się w kolejnym szpitalu. Z tym samym współczującym wyrazem twarzy. Wszyscy policjanci w województwie chcieli ją dorwać, ale był nieuchwytna. I kiedy wydawało się, że jeszcze długo będzie nas tak wodzić za nos, nastąpił przełom.
To było pod koniec służby. Mój partner, Bartek, już zaczął się przebierać w cywilne ciuchy, a ja kończyłem ostatni raport, gdy do naszego pokoju wpadł oficer dyżurny. Był bardzo podekscytowany.
– Bierzecie sprawę czy mam ją już zlecić waszym zmiennikom? – zapytał.
– No ale o co chodzi? – podniosłem głowę znad papierów.
– Chyba ją mamy! – zakrzyknął z szerokim uśmiechem na nalanej twarzy.
– Kogo?
– To przeklęte babsko od kradzieży w szpitalach. Fałszywą pigułę.
– Poważnie? Kto ją dorwał?
– Nie mam pojęcia. Zgłoszenie dostaliśmy ze szpitala miejskiego. Ochroniarze zamknęli ją pod kluczem w jakimś składziku. Baba ponoć strasznie się rzuca, nie jest zbyt miła he, he. To jak, jedziecie czy nie?
– Jedziemy? – spojrzałem na Bartka.
– Jasne! Zatrzymanie tej larwy będzie dla mnie wielką przyjemnością – odparł.
W szpitalu byliśmy po kwadransie. Ordynator interny osobiście otworzył składzik. Złodziejka w niczym nie przypominała przemiłej pani Danusi, którą opisywali poszkodowani pacjenci. Baba ziała ogniem i nienawiścią niczym smok na sterydach. Wrzeszczała, że została bezprawnie zatrzymana, że nas wszystkich załatwi, wykończy, zwolni. Pluła, wyzywała. Dziwne zachowanie, zwarzywszy na to, że jej wina była bezsporna.
Przyłapano ją na gorącym uczynku, gdy chowała portfel do kieszeni fartucha. Mało tego, miała już w niej kilka innych cennych drobiazgów… Poprosiłem Bartka, żeby przywołał ją do porządku i wytłumaczył, że obrażanie funkcjonariuszy na służbie jest karalne. Sam postanowiłem pogadać z ochroniarzami, którzy ją zatrzymali.
– Panowie! Gratuluję serdecznie! Dopadliście najbardziej poszukiwaną złodziejkę w województwie. Komendant wam pewnie specjalne podziękowania na piśmie przyśle – pochwaliłem ich.
Obaj spojrzeli na mnie zmieszani.
– Dzięki, panie kolego, za uznanie, ale… no… to w zasadzie nie nasza zasługa – powiedział wyższy ochroniarz.
– Nie? To czyja?
– A takiej starszej pani – odezwał się niski grubasek. – Ma na imię Anastazja. To ona do nas przyszła i powiedziała, że na oddziale grasuje złodziejka. Początkowo nie chcieliśmy jej wierzyć, ale była tak namolna i uparta, że w końcu posłuchaliśmy. No i okazało się, że miała rację.
– Naprawdę? – zainteresowałem się.
– Gdzie mogę znaleźć tę starszą panią? Pracuje tu? Chcę z nią porozmawiać.
– Nie, jest pacjentką. Leży w sali 23, na pierwszym piętrze – odparł.
Staruszka mogłaby dorabiać w dochodzeniówce
Znalazłem panią Anastazję tam, gdzie powiedział ochroniarz. Siedziała na łóżku i czytała książkę. Przedstawiłem się i grzecznie zapytałem, czy możemy chwilę porozmawiać. Chętnie się zgodziła.
– No więc, pani Anastazjo, jak to było? Skąd pani wiedziała, że ta kobieta nie jest pielęgniarką? Widziała pani, jak okrada innych pacjentów? – zapytałem.
– Nie. Niczego takiego nie widziałam. Wie pan, swoje lata już mam, więc i wzrok nie ten. A poza tym nie mam w zwyczaju gapić się na innych. To niegrzeczne.
– Oczywiście, Jasne… No ale skoro pani niczego nie widziała, to nie rozumiem, na jakiej podstawie powiadomiła pani ochronę? – zdziwiłem się.
– Bo ta pielęgniarka zachowywała się i wyglądała bardzo, bardzo podejrzanie.
– Czyli co? Rozglądała się nerwowo na boki, przeszukiwała szafki, grzebała w kieszeniach szlafroków?
– Skąd! Ona była po prostu wypoczęta, uśmiechnięta, bardzo zadbana i poświęcała na rozmowy z pacjentami mnóstwo czasu.
– Słucham? – wybałuszyłem oczy.
– Nie rozumie pan?
– Nie bardzo – przyznałem.
– To ja może opowiem wszystko od początku, jeśli pan pozwoli…
– O! Tak będzie najlepiej – odparłem zadowolony i usadowiłem się na krzesełku stojącym obok łóżka.
– A więc, panie oficerze, zacznę od tego, że kilka lat temu podupadłam poważnie na zdrowiu. Kiedyś to byłam zdrowa i silna jak tur. Ze wszystkim sobie radziłam, nie potrzebowałam niczyjej pomocy. Do pracy chodziłam, w domu posprzątałam, zakupy zrobiłam i wnukami się zajęłam. A teraz, szkoda gadać… Wrak człowieka. Najpierw zaczęło mi szwankować serce, potem nerki i jeszcze w płucach coś znaleźli – zaczęła wyliczać.
– Bardzo pani współczuję. Ale czy możemy przejść już do rzeczy? Trochę się śpieszę …– przerwałem kobiecinie, bo bałem się, że przez następną godzinę będzie mi opowiadać ze szczegółami o swoich wszystkich dolegliwościach. A tego bym nie wytrzymał.
Spojrzała na mnie spod oka.
– Wy, młodzi, niecierpliwi jesteście. Nie umiecie słuchać – westchnęła. – Ale dobrze, niech panu będzie… No więc, jak już wspomniałam, zmagam się od kilku lat z wieloma chorobami. I z tego powodu dość często trafiałam do różnych szpitali. W ostatnich latach to chyba z dziesięć razy byłam. Albo i więcej – zamyśliła się.
– Przykro mi, ale co to ma wspólnego ze sprawą? – ponaglałem ją.
– A to, że w związku z tym miałam do czynienia z wieloma prawdziwymi pielęgniarkami. I z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, panie oficerze, że żadna, ale to żadna z nich, nie zachowywała się i nie wyglądała jak ta fałszywa.
Kto ma w tej pracy czas na współczucie?
– Naprawdę?
– Może mi pan wierzyć. Zresztą po co będę sobie strzępić język po próżnicy, niech się pan sam rozejrzy. O, widzi pan? Na przykład tamta, po pięćdziesiątce. Podkrążone oczy, włosy w nieładzie, fartuch pognieciony… Ledwie się na nogach trzyma, bo z powodu braku personelu musiała zostać po godzinach. Czy ona ma ochotę się do kogokolwiek uśmiechać? W życiu! Bidulka marzy tylko o tym, żeby choć na chwilę usiąść i oko przymknąć. No, mam rację czy nie?
– Ma pani – skinąłem głową, bo pielęgniarka rzeczywiście wyglądała, jakby za chwilę miała się przewrócić ze zmęczenia.
– No właśnie. A ta młoda blondyneczka? Choć silniejsza od tej starszej, też już chwilami nie wie, w co ma ręce włożyć. Widzi pan, jak biega? Temu podaj leki, temu przynieś basen, kolejnego przygotuj do zabiegu, jeszcze innego zawieź na badania, zmień opatrunek, zrób zastrzyk… I tak w kółeczko. Czy ona ma czas usiąść koło pacjenta i dłużej z nim porozmawiać? Poużalać się nad nim, pogłaskać po głowie? Poczekać, aż się wyżali? Absolutnie nie! Martwi się tylko o to, żeby ze wszystkim zdążyć i o czymś nie zapomnieć.
– Ma pani rację, pani Anastazjo, na współczucie to tu za wiele czasu nie ma – przyznałem, bo pielęgniarka faktycznie uwijała się jak w ukropie.
– Rozumie już pan więc, dlaczego poszłam po ochroniarzy. Ta fałszywa pielęgniarka nijak nie pasowała do tego towarzystwa. Wyspana, wypoczęta, w nienagannym makijażu i fryzurze. Czy tak wygląda kobieta, która po swoim dyżurze przychodzi wesprzeć zapracowane koleżanki? Nigdy! No i jeszcze to trzymanie za rączkę, pocieszanie, słodzenie… Jak zobaczyłam, że od kwadransa przymila się do jednego pacjenta, to od razu pomyślałam, że to musi być jakaś parszywa oszustka. I jak się okazało, trafiłam w dziesiątkę! – zakrzyknęła z triumfem w spojrzeniu.
– Tak, trafiła pani – pokiwałem głową.
A w duchu pomyślałem, że życie jest jednak pełne dziwnych zbiegów okoliczności. Bo gdyby nie brak personelu i zmęczenie prawdziwych pielęgniarek, to ta fałszywa pewnie długo by jeszcze wodziła nas za nosy…
Czytaj także:
„Nakryłam najlepszą przyjaciółkę na romansowaniu z moim synem. Przecież ta starucha mogłaby być jego matką”
„Rozstałam się z mężem, bo nie sprzątał w domu i wszystko było na mojej głowie. Po rozwodzie zmienił się o 180 stopni”
„Gdy narzeczona zginęła w wypadku, mój świat się zawalił. Rozpacz po jej stracie doprowadziła mnie do... kolejnej miłości”