„Marzyliśmy o ślubie kościelnym, ale ksiądz z nas zakpił. Najedliśmy się wstydu na naukach przedmałżeńskich”

Ślub dojrzałej pary fot. Adobe Stock, Stefan Redel
„Rzadko cię, córko, widuję w kościele, twojego narzeczonego nie znam, nic się więc nie stanie, jak oboje odświeżycie sobie wiedzę dotyczącą duchowych i nie tylko aspektów małżeństwa katolickiego. Kto wie, czy przez te lata nie zeszliście na manowce”.
/ 31.03.2022 04:52
Ślub dojrzałej pary fot. Adobe Stock, Stefan Redel

Poznaliśmy się na wieczorku tanecznym w klubie emeryta. Henryk dziarski wdowiec, ja energiczna wdowa, od razu znaleźliśmy wspólny język.

Od tamtego czasu widywaliśmy się prawie codziennie. On zapraszał mnie na spacery, koncerty, do teatru i kina, a ja w zamian ugaszczałam go domowymi obiadami i ciastem. Po roku postanowiliśmy wziąć ślub. Komuś może się wydawać, że to za szybko, ale jak ma się siedemdziesiątkę na karku, to lepiej zbyt długo nie zwlekać z poważnymi decyzjami. Młodzi mogą czekać, przekładać, zwlekać. A starsi? Muszą się śpieszyć, by jeszcze zdążyć nacieszyć się sobą.

Postanowiliśmy pobrać się w kościele

Obgadaliśmy z naszymi dziećmi i znajomymi, który termin najbardziej by wszystkim odpowiadał, pozbieraliśmy potrzebne dokumenty i, jak zwyczaj każe, poszliśmy zaklepać termin ślubu w parafii panny młodej, czyli mojej. Ksiądz przyjął nas bardzo ciepło, poczęstował herbatką. A potem zaczął przeglądać papiery.

– Metryki chrztu są, zaświadczenia o bierzmowaniu też, zaświadczenia z urzędu stanu cywilnego również… – wyliczał pod nosem. – Wszystko jest, trzy razy sprawdzałam – zapewniłam. Podniósł wzrok i wypalił:

– A właśnie, że nie wszystko!

– No nie, naprawdę czegoś brakuje? – przestraszyłam się.

– Jednego zaświadczenia. Bardzo ważnego. Powiedziałbym nawet, że najważniejszego! – podniósł palec.

– A mianowicie?

– Ukończenia kursu przedmałżeńskiego. Bez niego nie udzielę wam sakramentu małżeństwa – odparł.

Nie ukrywam, zapowietrzyło mnie na amen. Kurs przedmałżeński? W naszym wieku? To jakiś absurd. Spodziewałam się raczej, że nam ksiądz każe przez tydzień do kościoła chodzić. Ale czegoś takiego nie. Spojrzałam na Henryka. Był równie zaskoczony jak ja.

– Ale proszę księdza, my jesteśmy wdowcami, mamy dorosłe dzieci, wnuki. Wiemy, jak smakuje ten chleb, proszę mi wierzyć – przypomniałam mu, lecz proboszcz zmarszczył brwi.

– To nie ma znaczenia. Rzadko cię, córko, widuję w kościele, twojego narzeczonego nie znam, nic się więc nie stanie, jak oboje odświeżycie sobie wiedzę dotyczącą duchowych i nie tylko aspektów małżeństwa katolickiego. Kto wie, czy przez te lata nie zeszliście na manowce – stwierdził. Chciałam powiedzieć, że to jakieś żarty, ale Henryk trącił mnie w bok.

– Bardzo chętnie weźmiemy udział w tym kursie. Proszę zapisać nas na pierwszy wolny termin – powiedział bardzo uprzejmym tonem do księdza. Po wyjściu z plebanii natychmiast napadłam na Henryka. Byłam zła, że tak łatwo się zgodził.

– Co ty najlepszego narobiłeś? Jeszcze chwila i bym mu wybiła ten pomysł z głowy – fuknęłam.

– Ale dlaczego chciałaś to zrobić?

– Jak to, dlaczego? Nie lubię robić z siebie widowiska. Państwo młodzi z siedmioma krzyżykami na karku słuchający o planowaniu rodziny, seksie… To mi dopiero pocieszny widok! Już widzę te znaczące uśmieszki, słyszę szepty! – prychnęłam.

– Nie będzie tak źle. Pójdziemy, posłuchamy. Może dowiemy się czegoś ciekawego. W sumie i tak mamy mnóstwo wolnego czasu. A poza tym, jak trzeba, to trzeba – stwierdził.

Jaki wykład? Co my mamy mówić?

Już miałam mu przypomnieć, że mieszkanie samo się nie posprząta, a obiad nie ugotuje, ale ugryzłam się w język. Zależało mi na ślubie kościelnym. Specjalnie na tę uroczystość kupiłam sobie elegancką garsonkę i kapelusz. Pomyślałam, że jak mam je włożyć, to faktycznie muszę się dostosować, bo skoro proboszcz już postanowił, to nam kursu nie daruje.

Na pierwsze spotkanie przyszliśmy pięć minut przed czasem. W sali było już kilkanaście młodych osób. Stłoczyli się w jednym rogu sali. My usiedliśmy w drugim, bo uznaliśmy, że trochę nie pasujemy do towarzystwa, i tak jak wszyscy czekaliśmy na przybycie wykładowcy. Ale mijały kolejne minuty, a nikt się nie pojawiał.

Młodzi ludzie zaczęli się niecierpliwić. Nerwowo spoglądali na zegarki, coś tam do siebie szeptali i, co najgorsze, bacznie się nam przyglądali. Najpierw dyskretnie, potem już bezczelnie. Poczułam się nieswojo.

– A nie mówiłam? Zobacz, jak wszyscy się na nas gapią! Mało im oczy z orbit nie wyjdą! Jesteśmy sensacją dnia! – szepnęłam do Henryka.

– Nie przejmuj się. Zaraz im się znudzi i przestaną. Bądź co bądź, niecodziennie trafia się taka para jak my – odparł wesoło. Nie przestawali. Wręcz przeciwnie. Przyglądali się nam coraz bardziej natarczywie. Szczególnie jedna dziewczyna. Miałam wrażenie, że zaraz pożre nas wzrokiem. Potwornie mnie to zdenerwowało.

W zasadzie jestem miłą, spokojną, starszą panią, ale gdy ktoś mi nadepnie na odcisk, to potrafię być nieprzyjemna. Już miałam więc jej powiedzieć stanowczym tonem, żeby zmieniła obiekt zainteresowania, najlepiej na narzeczonego, bo nie lubię, gdy ktoś się tak na mnie gapi, gdy nagle wstała, coś tam powiedziała do pozostałych i podeszła do nas.

– Przepraszam, czy możemy już zaczynać? Jest kwadrans po czasie, a każdy ma swoje terminy, sprawy do załatwienia. Więc bardzo proszę… – powiedziała nieśmiało.

– Zaczynać? Ale co zaczynać? – nie wiedziałam, o co jej chodzi

. – Jak to co. Wykład!

– Jaki wykład?! – wyszeptałam ze zgrozą, bo ciągle nie rozumiałam

. – No, nie wiem. Chyba o zasadach szczęśliwego związku, naturalnych metodach zapobiegania ciąży, radości z posiadania pięciorga dzieci czy czymś takim – zdenerwowała się dziewczyna. – Zresztą sami chyba państwo wiecie, co macie powiedzieć.

– Prawdę mówiąc, nie. I w ogóle nie mam pojęcia, dlaczego mamy się odzywać. Zdecydowanie wolimy słuchać – wzruszyłam ramionami. Dziewczyna aż podskoczyła.

– No nie, to są normalnie jakieś jaja! To po co tu państwo przyszliście? – widać było, że ledwie hamuje złość.

– Jak to po co? Na nauki przedmałżeńskie! – wyjaśniłam.

W sali zrobiła się cisza, jak makiem zasiał. Jeszcze chwilę wcześniej wszyscy zgromadzeni przysłuchiwali się uważnie naszej rozmowie, coś tam mruczeli pod nosami niezadowoleni. A teraz zamilkli i patrzyli na nas szeroko otwartymi oczami. Dziewczyna oczywiście też.

Kurs jak kurs, nie ma o czym mówić

– Słucham? – wykrztusiła wreszcie.

– No tak. Jesteśmy kursantami jak wy. Wkrótce zamierzamy się pobrać i ksiądz oświadczył, że bez szkolenia ślubu nam nie da. No to przyszliśmy – odparłam zgodnie z prawdą.

– O rany, przepraszam, ale ze mnie idiotka… – złapała się za głowę. – Przeczytałam, że czeka nas spotkanie z małżeństwem z długim stażem. Myślałam więc, że… Przepraszam – zamilkła zmieszana. Nagle mnie oświeciło.

– Już wiem! Myślała pani, że to my jesteśmy tym małżeństwem! – roześmiałam się głośno.

– No właśnie. W tym wieku… Nauki… Ksiądz mógł wam darować. Nie spodziewałam się – była zawstydzona. Wstałam i ją przytuliłam.

– No cóż kochana, nic nie poradzimy. W kościele, jak widać, odstępstw od zasad nie ma. Jak wszyscy, to wszyscy. Dziadki też – powiedziałam z uśmiechem. W sali nagle zawrzało. Młodzi ludzie zaczęli się śmiać, podbiegli do nas z gratulacjami, zaczęli się dopytywać, od kiedy się znamy, kiedy zamierzamy wziąć ślub, czy wybieramy się w podróż poślubną.

Jeden przez drugiego opowiadali o swoich dziadkach i pradziadkach, którzy przeżyli ze sobą wiele szczęśliwych lat. Atmosfera zrobiła się tak gorąca, że nawet nie zauważyliśmy, że do sali wszedł ksiądz. Dopiero, jak trzy razy zakasłał, to grzecznie usiedliśmy na krzesełkach.

– Przepraszam za spóźnienie, wizyta u chorego mi wypadła. Ale widzę, że są państwo w znakomitych nastrojach. Możemy zaczynać – powiedział. Jakoś przeżyliśmy z Henrykiem te nauki przedmałżeńskie. Nie zamierzam ich oceniać, bo i po co. Jak ktoś był, to sam wie, jak wyglądają, a jak nie był, to zobaczy… Ale gdy wreszcie po siedmiu spotkaniach z różnymi ludźmi dostaliśmy zaświadczenie o ukończeniu kursu przedmałżeńskiego, to sobie pomyślałam, że my z Henrykiem lepiej nadawalibyśmy się na wykładowców. Bo to i doświadczenie mamy, i rozum, i zdrowe podejście do życia.

Czytaj także:
„Pensja męża nie starcza na życie. Chcę iść do pracy, ale syn nie dostał się do przedszkola, a na opiekunkę nas nie stać”
„Żona oskarżyła mnie o zdradę, bo przyłapała mnie w sklepie z wyuzdaną bielizną. To chyba koniec naszego małżeństwa”
„Miałam ją za przyjaciółkę, a ona wywlekła na wierzch moje małżeńskie brudy. Zniszczyła miły wieczór i naszą przyjaźń”

Redakcja poleca

REKLAMA