„Koleżanki mi zazdrościły adoratora, a mnie ten facet przerażał. Dzwonił, pisał, wystawał pod moim domem i pracą

przestraszona dziewczyna wzywa policję fot. Adobe Stock, milanmarkovic78
„To, co robił, było przestępstwem, a jednak nikt nie traktował sprawy poważnie. Koleżanka śmiała się, że mam adoratora, na policji odprawili mnie z kwitkiem, bo niby mają poważniejsze zgłoszenia na głowie. Nawet mój chłopak bagatelizował problem. Do czasu...”.
/ 25.02.2022 07:25
przestraszona dziewczyna wzywa policję fot. Adobe Stock, milanmarkovic78

Gdy pół roku temu szłam na kurs angielskiego, byłam wesołą i zadowoloną z życia dziewczyną. Dzisiaj boję się wyjść z domu, a każdy SMS przyprawia mnie o palpitacje serca. Czy mój koszmar kiedyś się skończy?

– Co studiujesz? – usłyszałam tamtego dnia w lekcyjnej sali.

Odwróciłam się: przede mną stał niepozorny blondyn w okularach, ubrany w dżinsy i kraciastą koszulę. Uśmiechał się do mnie miło, więc szybko wybaczyłam mu, że mnie przestraszył. Nie wyglądał na kogoś, kto mógłby skrzywdzić muchę, a co dopiero 26-letnią pielęgniarkę… Choć nikt nie dawał mi więcej niż 22 lata. Nierzadko pacjenci myśleli, że przychodzi do nich praktykantka z liceum i dziwili się, że tak dobrze robię zastrzyki.

– Marcin jestem – blondyn zrozumiał, że zachował się głupio, gdy zamiast najpierw się przedstawić, zapytał o studia.

– Aneta – uśmiechnęłam się. – I dawno skończyłam studia.

No dobrze, byłam próżna i lubiłam obserwować zdziwione miny i słyszeć okrzyki: „To niemożliwe! Tak młodo wyglądasz!” Marcin tylko popatrzył na mnie z zachwytem i nic nie powiedział. Właśnie wszedł nasz nauczyciel angielskiego, więc skupiliśmy się na lekcji.

Bardzo mi zależało, żeby poprawić mój szkolny angielski, bo zamierzałam wyjechać do Irlandii. Mój chłopak pracował tam jako rehabilitant i namawiał, żebym do niego dołączyła. Nie paliłam się specjalnie do wyjazdu z kraju i opuszczania rodziny, ale tęskniłam za Arkiem i lepszym życiem. Gdybym tam pracowała jako pielęgniarka, byłoby mnie stać na znacznie więcej niż w Polsce.

Zaproponowałam mu przyjaźń

– W którą stronę jedziesz? – zapytał mnie mój nowy kolega, gdy skończyła się lekcja.

Okazało się, że dla niego to po drodze. Był wieczór, więc ucieszyłam się, że będę miała towarzystwo. Nie lubiłam chodzić wieczorem koło parku. Marcin był miły i rozmowny. Opowiedział mi, że jego rodzice rozwiedli się, gdy miał 6 lat. Ojciec wyjechał do innego miasta i założył nową rodzinę. Zawsze coś mu wypadało i nie mógł przyjechać do syna. Zrobiło mi się go żal, gdy opowiadał, jak cały dzień stał w oknie i wypatrywał taty. Ale tata nie przyjeżdżał.

Pogłaskałam Marcina po ramieniu w taki sposób, jak czasami głaszczę pacjentów.

Na następnym angielskim dostałam od niego czerwoną różę.

– Oj, chyba od dzisiaj będziemy mieli tutaj parę! – zażartował Chris, nasz nauczyciel.

– Oj, chyba nie, bo ja mam narzeczonego! – zaśmiałam się, choć przyznaję, pochlebiało mi, że mam wielbiciela, który patrzy na mnie zachwytem.

Tymczasem gdy Marcin usłyszał, że mam chłopaka, posmutniał.

Mimo to po angielskim zgodziłam się pójść z nim na kawę. Powiedziałam, że jestem zakochana w innym, ale go lubię, więc możemy zostać przyjaciółmi. Tak naprawdę zaproponowałam to, żeby go nie zranić. Na te słowa Marcin się rozpromienił. Rozmowa się jednak nie kleiła, więc szybko pożegnałam się i poszłam.

Dwa dni później ucieszyłam się nawet, gdy musiałam dłużej zostać w szpitalu i nie zdążyłam na następny angielski. Bo miałam już trochę dość maślanego wzroku Marcina wpatrzonego we mnie przez całą lekcję. Zadzwonił z pretensją, dlaczego nie przyszłam. Zupełnie jakbyśmy byli umówieni na randkę, a ja bym go wystawiła... Nie miałam pojęcia, skąd wziął mój numer telefonu. Gdy zirytowana rzuciłam, że to nie jego sprawa, rozłączył się. I zaczął przysyłać SMS-y.

Tego wieczoru dostałam od niego ze dwadzieścia SMS-ów z wyznaniami miłosnymi i prośbami o spotkanie! Najpierw odpisywałam grzecznie, potem już mniej, a w końcu przestałam zupełnie. Na kolejnych zajęciach znowu mnie nagabywał, ale spławiłam go. Wtedy zaczął do mnie wydzwaniać codziennie, po kilka razy z rzędu. Nie odbierałam. Ta znajomość zaczęła mnie przerażać.

Szantażował mnie, że się zabije, jak się z nim nie spotkam. To okropne, ale myślałam wtedy: „Miałabym wreszcie spokój”. Bo w ciągu tego miesiąca Marcin atakował mnie z każdej możliwej strony. Bałam się otworzyć lodówkę, żeby z niej nie wyskoczył.

Gdy przestałam chodzić na kurs angielskiego, wystawał przed moim domem, na przystanku autobusowym, przed drzwiami szpitala. Ba, wchodził na oddział, gdy miałam dyżur! Krzyczałam, żeby się odczepił. Czasami nie wytrzymywałam i odbierałam telefon, wrzeszcząc: „Odczep się ode mnie!”. Raz nawet wezwałam policję, żeby zabrali go sprzed mojego domu. Nic nie pomagało.

Mam czekać, aż mnie zabije?

Zaczęłam się bać, gdy przysłał mi pierwszego SMS-a, że widzi, jak leżę naga w łóżku, i niedługo do mnie przyjdzie. Jego samochód ciągle stał przed naszym domem. Mieszkamy w domu na końcu ulicy, tata jeździ na wózku po wypadku, mama jest znerwicowana, brat studiuje na drugim końcu Polski. Groźby tego świra wcale nie były takie nierealne. Gdy ktoś otruł naszego psa, byłam pewna, że to on. Poszłam na policję. Złożyłam zeznania.

– Proszę pani, ja przyjmę zgłoszenie, ale my mamy za mało ludzi do zabójstw i gwałtów, żeby ganiać za pani adoratorem – westchnął policjant.

– To mam czekać, aż mnie zabije lub zgwałci?! – wrzasnęłam, a on rozłożył bezradnie ręce.

Nie mogłam spać, a jak spałam, to miałam koszmary, że ktoś się za mną skrada i zaraz mnie dopadnie. Budziłam się zlana potem, do pracy szłam półprzytomna. A przecież mam odpowiedzialną pracę i wystarczyłoby, żebym pomyliła leki, i mogłoby to skończyć się śmiercią pacjenta! Ze szpitala wymykałam się tylnymi drzwiami, ale on i tak potem stał przed moim domem.

Po przeanalizowaniu wszystko od początku zrozumiałam, że pierwszy błąd pełniłam wtedy, gdy zaproponowałam mu przyjaźń. Chciałam być miła i delikatna, nie zranić go. To dało mu nadzieję.

Drugi błąd: nie powiedziałam zdecydowanym głosem, patrząc mu prosto w oczy, że nie jestem zainteresowana znajomością z nim. Bo chciałam mu osłodzić przykrą wiadomość ciepłym uśmiechem. To wystarczyło, żeby uroił sobie, że tak naprawdę chcę z nim być, tylko on musi się bardziej starać. No to się starał…

W internecie przeczytałam, że to, co robi Marcin, nazywa się stalking, czyli prześladowanie. I jest karalne. Normalny facet by się przestraszył, że może trafić za kratki, ale stalker nie jest normalnym facetem. Nie dopuszcza do siebie myśli, że kobieta go odrzuca. Gdy ona nie chce go znać albo on widzi ją z innym, narasta w nim poczucie krzywdy. Myśli: „Ja ją tak kocham, a ona mnie zdradza!” Od tego krok do wściekłości i pragnienia zemsty. Na „niewiernej” lub jej bliskich.

– Najpierw otruł psa, potem zabije tatę, a potem dobierze się do mnie! – panikowałam.

Jednak najgorsze w tym wszystkim było to, że nikt nie traktował mnie poważnie. Koleżanki mi współczuły, lecz w tle wyczuwałam podejrzenie: pewnie go prowokuje. Sąsiad śmiał się:

– Ale ci się adorator trafił!

Mój chłopak radził, żebym go po prostu ignorowała. Łatwo mu było mi to mówić, gdy dzwonił do mnie z Irlandii! Dopiero jak przyjechał do Polski, przekonał się, że nie przesadzałam. Ale na tego świra nic nie działało. Ani to, że zobaczył mojego chłopaka, ani to, że Arek kazał mu sp…

Znów poszłam na policję. Tym razem ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości wydrukowałam informacje i pokazałam funkcjonariuszom: „Od 5.06. 2011 roku stalking to przestępstwo. Definiowane jako uporczywe nękanie lub wzbudzanie uzasadnionymi okolicznościami poczucia zagrożenia lub istotne naruszenie prywatności innej osoby lub osoby jej najbliższej. Zgodnie z artykułem 190a kodeksu karnego stalker może dostać nawet trzy lata więzienia”.

Tylko co z tego, że ten świr dostał wezwanie na policję i pouczenie, że jeśli jeszcze raz będzie do mnie wydzwaniał po nocy i śledził, to zostanie oskarżony o nękanie i trafi pod sąd? Uspokoił się na tydzień, a potem znów się zaczęło…

Tylko gorzej. Nie było już miłosnych wyznań, a wyzwiska i groźby, co mi zrobi, gdy będę wracała w nocy z dyżuru. Dlatego zgodziłam się na plan Arka.

Widziałam z okna, jak w sierpniową noc mój chłopak, brat i jego najbliższy kumpel wciągnęli Marcina do auta i wywieźli do lasu. Tam go trochę poturbowali. I postraszyli, że jak się ode mnie nie odczepi, to następnym razem skończy pod wodą. Dał sobie spokój. Jednak na wszelki wypadek wyjeżdżam z Polski. Oboje z Arkiem już mamy roczny kontrakt na pracę w szpitalu w Irlandii. Zmienię numer telefonu i adres mailowy. Może zacznę spać spokojnie.

Czytaj także:
„Po śmierci męża zalewałam się łzami. Potem na jaw wyszły jego zdrady. On nie jest wart mojego cierpienia”
„Jestem na swoim, bo miałem dość szefa. Ale gdy nie stoi nade mną z batem, to zamiast pracować, gram ile wlezie”
„Chcę oddać mamę do domu starców, ale co ludzie powiedzą. Mieszkamy w małym mieście, zaraz zrobią ze mnie wyrodną córkę”

Redakcja poleca

REKLAMA