Podczas studiów nie było lepszych przyjaciółek niż Regina i ja. Razem się uczyłyśmy, chodziłyśmy na imprezy. Słowem – papużki nierozłączki. Po odebraniu dyplomów ona zaczęła pracę w dużej korporacji, awansowała. Ja wybrałam inne życie; mąż, dzieci i spokojna, ale bezpieczna – jak mi się wtedy wydawało – praca w dziale księgowości spółdzielni mieszkaniowej.
Przez lata tkwiłam za tym samym biurkiem, a w domu prałam, sprzątałam, gotowałam, pomagałam dzieciom w lekcjach. Tymczasem Regina pokonywała kolejne szczeble kariery, jeździła po świecie. Nie powiem, wciąż do mnie dzwoniła, nawet wpadała na pogaduchy. Opowiadała o potyczkach w pracy, podróżach… Jednak te nasze rozmowy coraz bardziej mnie wkurzały.
Zastanawiałam się, po co ona w ogóle jeszcze utrzymuje ze mną kontakt. Przecież nic nas już właściwie nie łączyło. Miałyśmy inne problemy, inne priorytety… Myślałam, myślałam i w końcu wykombinowałam, że Regina spotyka się ze mną tylko po to, by mnie poniżyć. Pokazać, że jest ode mnie lepsza. No bo faktycznie, ona wielka pani dyrektor, a ja szara mysz biurowa i kura domowa… Niebo i ziemia!
Mąż uważał, że gadam głupoty
Któregoś wieczoru podzieliłam się swoimi przemyśleniami z mężem, Krzyśkiem.
– Kochanie, czy ty jej przypadkiem nie zazdrościsz? – zerknął na mnie zza gazety.
– Zwariowałeś? Absolutnie nie! Po prostu wreszcie przejrzałam na oczy! – wybuchłam.
– Jesteś tego pewna? Bo ja sądzę, że ją krzywdzisz – odparł i wrócił do czytania.
Machnęłam ręką na tę jego opinię. Uznałam, że jak to facet, niczego nie rozumie i nie widzi. I zostałam przy swoim zdaniu. Ograniczyłam kontakty z Reginą. Nie odbierałam telefonów, wykręcałam się od spotkań. Mówiłam, że jestem chora, nie mam czasu.
To stało się rok temu, wiosną. Przyszłam do biura trochę spóźniona, bo musiałam wyprawić najmłodszą córkę na szkolną wycieczkę. Od razu wyczułam, że coś jest nie tak. Dziewczyny z działu siedziały smutne, z pospuszczanymi głowami.
– Restrukturyzacja. Część z nas idzie na zieloną trawkę – powiedziała cicho jedna z nich, gdy zapytałam, o co chodzi.
Tamtego dnia zwolniono z pracy cztery osoby. W tym mnie. Gdy kadrowa wręczała mi wypowiedzenie, płakałam. W domu zupełnie się załamałam. Zdawałam sobie sprawę z tego, że pensja Krzyśka nie wystarczy nam na utrzymanie. I że szybko muszę znaleźć inną pracę. Tylko gdzie? W firmach głównie zwalniali, a nie zatrudniali! A jak już kogoś szukali, to młodych, a nie pań po czterdziestce…
Mąż pocieszał mnie, zapewniał, że przez te trzy miesiące wypowiedzenia na pewno coś znajdę. Jednak czułam, że sam nie wierzy w to, co mówi. Mimo to zaczęłam szukać nowego zajęcia. Łudziłam się, że może jednak mnie się poszczęści. Wysłałam dziesiątki CV. Obdzwoniłam znajomych. Na konto wpłynęła ostatnia pensja, a na pracę nie było nadziei.
– A może zadzwonisz do Reginy? – rzucił mąż, gdy mówiłam mu o kolejnym niepowodzeniu.
Znów jest tak jak dawniej
Spojrzałam na niego jak na wariata.
– Też wymyśliłeś… Jak znam życie, to ta wielka pani dyrektor nawet siedzenia nie ruszy, żeby mi pomóc. Co ją może obchodzić mój los?! – prychnęłam.
– Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz – odparł Krzysiek i po prostu podał mi telefon.
– Teraz nie, może później… – odparłam i odłożyłam komórkę.
Zwlekałam trzy dni. Nie chciałam dzwonić do Reginy. W wyobraźni już słyszałam, jak fałszywie udaje współczucie, niby użala się nad moim losem, a potem mnie spławia. Jednak mąż naciskał, namawiał. Wreszcie zrezygnowana wystukałam jej numer.
Tego, co się potem stało, nie zapomnę do końca życia… Regina bardzo się ucieszyła z mojego telefonu. I nawet nie musiałam błagać jej o pomoc. Gdy wreszcie wydusiłam z siebie, co mi się przytrafiło, natychmiast wpadła mi w słowo:
– Czekaj, czekaj, Daria. Wydaje mi się, że ktoś z księgowości odchodzi na emeryturę… Zaraz polecę i to sprawdzę. A potem oddzwonię. A jeśli nie, to poszukam ci czegoś innego. Przyda nam się taki doświadczony pracownik jak ty – powiedziała i się rozłączyła.
Oddzwoniła pół godziny później. Była bardzo uradowana.
– Miałam rację! Pani Halinka odchodzi na emeryturę. Za dwa miesiące możesz zaczynać! – zakrzyknęła wesoło.
– Naprawdę? Baaardzo ci dziękuję – zdołałam tylko wyjąkać.
Zrobiło mi się potwornie wstyd. Zdałam sobie sprawę z tego, jaka byłam niesprawiedliwa wobec Reginy, jak ją skrzywdziłam, jak bardzo źle oceniłam. Spojrzałam na męża. Nie odezwał się ani słowem, lecz z jego oczu można było wyczytać: „A nie mówiłem?”. Okropnie nie lubię mu przyznawać racji, jednak wtedy musiałam…
Teraz między mną a Reginą wszystko jest jak dawniej. A nawet lepiej, bo codziennie się widujemy, chodzimy na obiady do firmowego baru. Gadamy, śmiejemy się, plotkujemy. Tak – wielka pani dyrektor i szara mysz z księgowości. Razem.
Czytaj także:
„Gdy byłem na urlopie, jakiś cwaniak naciągnął mojego dziadka na kredyt. Nie mogę nic zrobić, bo działał legalnie”
„Porzuciła mnie bez słowa, a po latach, na łożu śmierci błaga o wybaczenie. Mam się użalać nad matką, której nie znam?”
„Mąż zmusił mnie do mieszkania z teściową. Wiedźma wiecznie mi dowalała, grzebała nam w praniu, a on stał za nią murem!”