Stałam przed dystrybutorem paliwa na stacji benzynowej i czułam się jak skończona idiotka. Bo… nie miałam pojęcia, jak otworzyć bak! Kiedy w warsztacie dali mi na czas naprawy zastępczy samochód, sądziłam, że jedyna przygoda, która może mi się przytrafić, to trudności w odnalezieniu go na parkingu. Tymczasem teraz wpatrywałam się jak głupia we wlew paliwa… „Chyba będę musiała zapytać kogoś, kto ma taki sam samochód” – pomyślałam, ale jak na złość na stację podjeżdżały same luksusowe bryki. Nie to co moja.
Facet szefowej nie był wcale taki straszny...
Aż tu nagle, tuż przy moim prawym uchu odezwał się ciepły męski głos:
– Potrzebuje pani pomocy?
Odwróciłam się gwałtownie i mnie lekko zamurowało. Przede mną stał facet, którego dobrze znałam – z widzenia.
– Nie mogę sobie poradzić, bo to nie mój samochód – wybąkałam.
– Trzeba włożyć kluczyk od stacyjki w zamek i przekręcić w odwrotną stronę, żeby zwolnić blokadę – wyjaśnił, po czym wszystko zademonstrował. – Moja siostra też się kiedyś z tym męczyła. Do pełna?
Skinęłam głową. Facet nalał mi benzynę i odwiesił pistolet na miejsce.
– My się chyba znamy, prawda? – zapytał, odsuwając z czoła kosmyk włosów.
– Tak, pracuję w…
– No właśnie! Tak myślałem – przerwał mi radośnie. – Marcin jestem!
– Michalina… – bąknęłam nieśmiało.
Facet życzył mi miłego dnia i pognał tankować swoje błyszczące cudo. Lecz kiedy wyjeżdżałam ze stacji i spojrzałam w jego kierunku, wyraźnie mi pomachał. „No proszę. Właśnie poznałam oficjalnie faceta szefowej” – pomyślałam. Nigdy bym się nie spodziewała, że ktoś taki mnie zaczepi… W dodatku – żeby mi pomóc. Bo w naszej firmie ten chłopak nie cieszył się szczególną estymą. Miał przezwisko Ken i to wcale nie dlatego, że szefowa przypominała Barbie. Wydawał się nam okropnie plastikowy i nadęty. A poza tym, powiedzmy sobie szczerze, podobnie jak partner najsłynniejszej lalki świata nie istniałby bez niej, swojej… sponsorki.
Szefowa była starsza od niego o prawie dwadzieścia lat, choć jak każda babka dysponująca sporym majątkiem nadal wyglądała świetnie. Mniej więcej wiedziałam, ile ją to kosztowało i czasu, i pieniędzy, bo jako jej asystentka umawiałam wizyty w gabinetach. Nie tylko kosmetycznych, także u znanego w mieście chirurga plastycznego. Stać ją było na to wszystko. Miała świetnie prosperujący biznes: dwie wielkie sale zabaw dla dzieci, z kolorowymi rurami wiszącymi pod sufitem, zjeżdżalniami, basenami z piłeczkami i milionem innych atrakcji. Prowadziła też hurtownię wszelkiego chińskiego badziewia, niezbędnego podczas każdego kinderparty. Od papierowych trąbek, przez konfetti, po czapeczki. Podobno rodzice Kate Middleton dorobili się na czymś takim. I proszę, ich córka została żoną następcy tronu
Nie wiem, czy szefowa miała córkę, bo pracowałam u niej dopiero od kilku miesięcy, ale ona sama księcia na pewno nie szukała. Postanowiła go sobie sama wyczarować, wykorzystując magię pieniądza. Koleżanki z firmy plotkowały, że jeszcze dwa lata temu Marcin wyglądał zupełnie inaczej. Nie miał drogich, markowych ciuchów, klaty rozrośniętej na siłowni i opalenizny jak z włoskiej plaży. Tego wszystkie dorobił się za sprawą swojej kochanki. Podobnie zresztą jak luksusowego auta.
W firmie panowała opinia, że mu to przewróciło w głowie. Kiedy wpadał do swojej „narzeczonej”, szedł prosto do jej gabinetu, z nikim nie rozmawiał, tylko sekretarce rzucał suche: „Poproszę kawę”.
Był więc jedną z ostatnich osób na ziemi, po której bym się spodziewała, że podejdzie do skromnej dziewczyny. Po tym spotkaniu na stacji benzynowej sporo myślałam o Marcinie. Kiedy mi pomagał, miał bowiem w spojrzeniu coś, czego wcześniej nie zauważyłam. Jakieś wesołe ogniki i… ciepłe zainteresowanie.
Oczywiście, początkowo wcale nie wzięłam go do siebie. Przyszło mi tylko do głowy, że mógł jednak szefową zainteresować czymś więcej niż tylko ładną buzią. Odtąd gdy Marcin przychodził do firmy, niby wszystko było jak dawniej, lecz wyraźnie czułam na sobie jego spojrzenie. Starałam się nie zerkać w jego stronę, ale kiedy mi się to zdarzyło, zawsze się uśmiechał, więc musiałam się niemal siłą powstrzymywać, by nie spłonąć rumieńcem.
Uznałam, że Marcin mi się nawet… podoba. Być może nie mnie jednej – dla każdej dziewczyny pracującej w naszej firmie był jak zakazany owoc, który przecież kusi najbardziej. Z drugiej strony, niby żadna nie miała szans na romans z tym facetem, jednak między nami coś się wydarzyło… Kiedyś w maju na komórce wyświetlił mi się SMS: „Pójdziemy na kawę?”. Choć się nie podpisał, od razu wiedziałam, że to on. Tylko co robić? Czy mam odpowiedzieć, czy go zignorować?
Z jednej strony byłam szczęśliwa, że dostałam tego SMS-a, a z drugiej… przerażona. Bo co, jeśli szefowa dorwie jego telefon? Wylecę z pracy jak z procy! Przecież ona jest o niego koszmarnie zazdrosna…
Nie powiem, zależało mi na tej robocie. Reguły były jasne, warunki całkiem niezłe, moja pensja przyzwoita i płacona na czas. Taka posada to w kryzysie skarb. Kiedy się tak zastanawiałam, nadszedł kolejny SMS: „Zależy mi, naprawdę”. I wtedy pomyślałam, że przecież Marcin nie jest desperatem, więc skoro do mnie pisze i chce się spotkać, to jest bezpiecznie…
Na pierwszą naszą schadzkę szłam nieprzytomna ze strachu i wielkich emocji. Ale kiedy zaczęliśmy rozmawiać, zapomniałam o szefowej i widziałam już tylko jego – fajnego, przystojnego faceta, który wyraźnie jest mną zainteresowany.
Trudno mu się było oprzeć, więc nie czyniłam tego zbyt długo… Pierwszy raz wyjechaliśmy na upojny weekend tylko we dwoje, gdy szefowa poszła na lifting.
– Wierz mi, teraz przez jakiś czas nie będzie chciała się ze mną widzieć… – uśmiechnął się Marcin nieco złośliwie.
I tak żyjemy drugi miesiąc. Dni, które szefowa przeznacza na „osobistą regenerację”, jest sporo; spędzamy je razem. Jesteśmy w sobie zakochani, choć żadne z nas nie może sobie pozwolić na tę miłość. Reguły naszego związku od początku są jasne. Ukrywamy się z nim przed kobietą, od której zależy nasz byt. To ona utrzymuje Marcina, a mnie daje pracę. Bez niej on byłby nadal przystojnym, ale biednym chłopcem z małego miasteczka, a ja szukałabym roboty, pewnie za marne grosze.
Wcale mi się to nie uśmiecha. Dlatego w żadnym wypadku nie chcę, by Marcin odszedł od szefowej. Obecna sytuacja bardzo mi odpowiada. Jestem cyniczna? Może trochę, jednak… takie jest życie!
Więcej prawdziwych historii:
„Chciałem z nią stworzyć prawdziwą rodzinę. Ona ukrywała przede mną męża i dwoje dzieci”
„Zdradziłam męża z inną kobietą i chcę ułożyć sobie z nią życie. Nie wiem jak to powiedzieć rodzinie i mężowi”
„Całą naukę zdalną piszę sprawdziany za syna. Normalnie leciał na trójach, a teraz dostaje same piątki”
„Wdałem się w romans z przypadkową kobietą. Teraz nie potrafię sypiać z własną żoną, bo nie czuję tego ryzyka”