Potworny tłok. Jak zawsze w godzinach szczytu. Pomimo panującego na zewnątrz mrozu, byłam mokra od potu. Czułam się brudna i nie mogłam się doczekać, kiedy wejdę do wanny. Stojący obok mnie mężczyzna wbijał łokieć w moje żebra, a jakiś brzdąc, który siedział na kolanach mamy, co chwila mnie kopał. Miałam już tego wszystkiego dosyć, a przejechałam zaledwie trzy przystanki. Przede mną jeszcze długa droga do domu.
Spojrzałam przez okno na stojące w korku samochody. Pozazdrościłam ich pasażerom, oni przynajmniej mieli wygodnie. Gdybym mogła, z chęcią przesiadłabym się z tramwaju do samochodu. Niestety, nasze auto od kilku dni stało w warsztacie, więc nawet mój mąż, który nienawidził komunikacji miejskiej, musiał się z nią przeprosić. Zresztą teraz i tak nie było go w mieście, dwa dni wcześniej wyjechał na jakieś szkolenie.
Mój mąż szedł za rękę z jakąś siksą
Autobus zatrzymał się na przystanku przy Dworcu Centralnym, wypluwając z siebie sporą grupę pasażerów. Jednak równocześnie wchłonął następną gromadkę podróżnych. Było mi okropnie gorąco, więc puściłam poręcz, żeby rozluźnić szalik. W tym samym momencie pojazd ruszył. Zachwiałam się, ale napierający z każdej strony tłum pozwolił mi utrzymać się w pionie. Znów spojrzałam w okno… I wtedy go zobaczyłam.
Nie, to niemożliwe. Przecież mój mąż jest w Białymstoku, nie może więc iść po warszawskiej ulicy, w dodatku z jakąś kobietą! Wyciągnęłam głowę, żeby lepiej się przyjrzeć. Ależ tak. To był on. Granatową kurtkę z pomarańczowymi wstawkami mogło nosić wielu mężczyzn, lecz ja wyraźnie dostrzegłam profil Jarka. Jego lekko ptasi nos, wysokie czoło z opadającą na nie jasną grzywką i czarne okulary. Zrobiło mi się słabo. Dlaczego mnie oszukał, że wyjeżdża? I kim była kobieta, która szła obok niego? Blondynka w różowym płaszczyku, która przypominała mnie samą… sprzed dwudziestu lat.
„Rany boskie!” – jęknęłam w duchu.
Zatrzymaliśmy się na światłach, mogłam więc odprowadzić wzrokiem mojego męża i jego towarzyszkę aż do dworcowych drzwi. Gdzie oni idą, do cholery? Już chciałam wyjąć telefon i zadzwonić do Jarka, ale szybko się zreflektowałam. I tak nic bym nie usłyszała w tym harmidrze. Lepiej wysiąść. Autobus zbliżał się do następnego przystanku, więc zaczęłam przedzierać się do wyjścia. Kiedy stanął, wypadłam z niego jak z katapulty. Pospiesznie wyjęłam z torebki telefon i nacisnęłam numer mojego męża.
„Wybrany abonent jest w tej chwili poza zasięgiem” – powiedział automat.
„A to łajdak! – pomyślałam, czując narastającą złość. – Nie dość, że mnie okłamał, to jeszcze wyłączył telefon”.
Ruszyłam w stronę Centralnego. Właściwie nie wiedziałam, po co tam idę. Przecież szansa, że na jednym z największych polskich dworców wśród tłumu pasażerów uda mi się wypatrzyć Jarka, była nie większa niż znalezienie igły w stogu siana. Nie miałam jednak innego pomysłu, a nie mogłam tego zignorować.
Po chwili znalazłam się w hali głównej. Omiotłam ją wzrokiem, lecz nigdzie nie dostrzegłam granatowo-pomarańczowej kurtki. Zeszłam po schodach w dół i szłam powoli, rozglądając się wokół. Minęłam stoisko z książkami, budkę z ciastkami, kiosk. Rzuciłam okiem na prawie opustoszały peron, na którym stał jakiś pociąg. Właśnie wsiadali do niego ostatni pasażerowie. W drzwiach mignęła mi kurtka z pomarańczowym pasem. Jarek?! Pędem ruszyłam w tamtą stronę, mało nie przewracając się na ruchomych schodach. Kiedy dobiegałam do pociągu, ten powoli ruszał. Bez namysłu chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi.
Wskoczyłam do środka, zaskoczona i równocześnie przerażona swoją desperacją. Wolałam nawet nie myśleć, co by się mogło stać, gdybym pośliznęła się na stromych schodkach...
Musiałam go odszukać i zobaczyć jego minę
Boże, co ja robię?! Starałam się uspokoić oddech i pozbierać myśli. Byłam w pociągu, który jechał nie wiadomo dokąd. Miałam tylko nadzieję, że zatrzyma się na Dworcu Zachodnim, a nie dopiero sto czy dwieście kilometrów dalej. Jak bym stamtąd wróciła do domu? Zresztą, nie to było teraz najważniejsze. Przede wszystkim musiałam odszukać mojego męża!
Ochłonąwszy nieco, ruszyłam wzdłuż pociągu. Szłam powoli, zaglądając do każdego przedziału. Dokładnie sprawdziłam pierwszy wagon, potem drugi. W trzecim był Wars: tłumek wygłodniałych pasażerów tłoczył się przy ladzie w oczekiwaniu na zamówione dania. Ktoś właśnie odbierał smażoną kiełbaskę. Poczułam jej zapach i nagle głód boleśnie ścisnął mi żołądek. W końcu od rana nic nie jadłam… Gdyby nie ta historia z Jarkiem, siedziałabym teraz w domu nad talerzem pomidorówki, którą ugotowałam rano. „Nie pora na żale!” – skarciłam się w myślach, ruszając dalej. Ledwo weszłam do następnego wagonu, od razu zobaczyłam Jarka. Stał przy oknie i rozmawiał przez komórkę. Zalała mnie wściekłość. Co za łajdak!
– Do mnie dzwonisz, kochanie? – spytałam jadowicie, szarpiąc go za rękaw.
Odwrócił się i wtedy zobaczyłam, że to… wcale nie jest mój mąż! Był podobnej budowy, miał identyczną kurtkę i zbliżony kolor włosów, ale z twarzy zupełnie go nie przypominał. Gdzie ja miałam oczy, kiedy patrzyłam na niego z autobusu?! Mężczyzna zmierzył mnie zaskoczonym spojrzeniem, lecz nie zareagował. Chyba pomyślał, ze ma do czynienia z wariatką… Sama tak się poczułam.
– Bardzo przepraszam. Z kimś pana pomyliłam! – jęknęłam, puszczając rękaw jego kurtki, i zawstydzona uciekłam.
Nagle z przerażeniem spostrzegłam, że w moją stronę zmierzał… konduktor. Wpadłam w panikę. Przecież nie miałam biletu! O nie, nie dam się złapać!
Trudno o większą żenadę – zatrzasnęłam się w toalecie
Zrobiłam w tył zwrot i czmychnęłam do toalety. Zamknąwszy drzwi, postanowiłam, że nie wyjdę stamtąd, nawet jak będzie się dobijał. Nic takiego się nie stało, za to pociąg zaczął zwalniać. Domyśliłam się, że dojeżdżamy do Dworca Zachodniego. Pora wysiąść i zakończyć tę żenującą przygodę.
„Wrócę spokojnie do domu i o wszystkim zapomnę” – postanowiłam, czekając, aż pociąg się zatrzyma.
Wreszcie stanął, a ja zwolniłam zamek, popchnęłam drzwi… i nic. Nie otworzyły się! Popchnęłam jeszcze raz. Znowu nic!… Każdy Polak dobrze wie, że nasze pociągi to jeden wielki złom, ale żeby zostać uwięzioną w toalecie! Nie, takiego koszmaru nie da się przewidzieć w najgorszych snach… I co teraz?! Przerażona, że nie zdążę wysiąść, nim pociąg ruszy, zaczęłam wzywać pomocy.
– Co się stało? – usłyszałam z drugiej strony zaniepokojony kobiecy głos.
– Chyba się zatrzasnęłam!
– Spokojnie, zaraz pani pomogę.
Ktoś szarpnął za klamkę. Nic z tego...
– Nie dam rady – zawołała kobieta zza drzwi. – Ale proszę się nie martwić, zaraz znajdę jakiegoś mężczyznę.
Rzeczywiście po chwili usłyszałam męskie głosy. Dwóch albo trzech młodych chłopaków zastanawiało się, czy lepiej rozkręcić zamek, czy spróbować zdjęć drzwi. Modliłam się, by jak najszybciej wydostać się z tej pułapki... Zanim jednak ratownicy podjęli decyzję, pociąg ruszył.
– Błagam, wyciągnijcie mnie stąd – jęknęłam, czując, że za chwilę się popłaczę.
– Trochę cierpliwości, kolega już poszedł po konduktora – usłyszałam.
Po kilku długich jak wieczność minutach wreszcie zostałam uwolniona. Kiedy trzy godziny później wysiadałam na dworcu w Poznaniu, miałam w ręku druczek mandatu za jazdę bez biletu, a w komórce kilka nieodebranych połączeń. Wszystkie od mojego męża. W końcu musiałam do niego oddzwonić. Wiedziałam, że się martwi.
– Co z tobą? Dzwonię i dzwonię, a ty nie odbierasz! Wszystko w porządku? – denerwował się Jarek.
– Oczywiście. Głowa mnie rozbolała i musiałam się położyć – skłamałam.
– A gdzie teraz jesteś? – spytał czujnie.
– No jak to gdzie? W naszym łóżku!
– Ach tak... Bo ja właśnie wróciłem do domu – oznajmił mi lodowato mój mąż.
Czytaj także:
„Po śmierci żony zostałem skreślony przez własne dzieci. Uznały, że taki staruch nie zasługuje już na miłość”
„Pół miesiąca mąż spędza ze mną i z dziećmi, a pół z kochanką. Godzę się na ten chory układ, bo bez Janka jestem nikim”
„Mój mąż od 5 lat jest w śpiączce. Zakochałam się w innym, mój synek go uwielbia, ale czuję się, jakbym zdradzała”