„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”

kobieta, która chce namówić sąsiadkę, by donosiła ciążę fot. Adobe Stock, Andrey Popov
– Jestem w ciąży. – Gratulacje – odparłam. Zagryzła wargi. – To przypadek. Ustalaliśmy z Jackiem, że będziemy mieć tylko jedno dziecko. Nie stać nas… Jacek już załatwił lekarza…
/ 04.10.2021 03:53
kobieta, która chce namówić sąsiadkę, by donosiła ciążę fot. Adobe Stock, Andrey Popov

Wszystko zaczęło się 16 lat temu. Byłam wówczas młodą mężatką i właśnie wprowadziłam się do nowego mieszkania. Podobnych nam młodych par było w bloku kilkanaście. Wkrótce też zaczęły przychodzić na świat dzieci, a podwórko przed blokiem, początkowo puste i zaniedbane, zamieniło się w plac zabaw.

Dzieci było tyle, że okoliczni mieszkańcy nazwali nasz blok „przedszkolem”

W dodatku wiele z nas nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa. Ja trzy lata po urodzeniu Maciusia ponownie spodziewałam się dziecka. Ponieważ ciąża była zagrożona, przez pięć miesięcy musiałam przeleżeć kamieniem w łóżku. Źle znosiłam ten czas. Musiałam uważać na każdy ruch, a przede wszystkim na własne emocje.

– W sumie byłoby najlepiej, gdyby wyjechała pani na wieś i w spokoju, na świeżym powietrzu, przeczekała ten trudny czas – usłyszałam od lekarza.

Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Nie wyjechałam, gdyż nie mamy na wsi żadnej rodziny, a na paromiesięczne wczasy z pielęgniarką nie było nas stać. I tak byliśmy z mężem szczęśliwi, zwłaszcza kiedy okazało się, że to będzie dziewczynka. Kiedy byłam w siódmym miesiącu ciąży, pewnego wieczora za ścianą rozkrzyczało się dziecko. Synek sąsiadów, Kasi i Jacka, z którymi znaliśmy się przelotnie.

Mały milkł na godzinę, dwie, i znowu zaczynał koncert. Leżałam tuż przy ścianie i nie dało się tego nie słuchać. Czasami wręcz nasłuchiwałam – i okazywało się, że niekiedy cisza za ścianą była ciszą pozorną, bo maluch cicho łkał, zanim znów zaczynał ryczeć wniebogłosy.

Weszłam do mieszkania obok, stanęłam przy łóżeczku…

Przyznaję, nie wpływało to na mnie kojąco. Trzeciego dnia nawet mąż nie wytrzymał i poszedł do sąsiadów spytać, czy czasem nie jest im potrzebna pomoc. W rzeczywistości chciał sprawdzić, czy przypadkiem maluchowi nie dzieje się jakaś krzywda. Okazało się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Ośmiomiesięczny Jaś był nakarmiony, przewinięty i opiekowali się nim kochający rodzice. Wizyty u lekarzy też nic nie dały. Podejrzenia, że to jakieś późne kolki, nie potwierdziły się.

Chłopiec był okazem zdrowia. Skąd zatem ów płacz?

Pediatrzy rozkładali bezradnie ręce i stwierdzali, że nie potrafią odpowiedzieć na to pytanie. Ja starałam się trzymać nerwy na wodzy, ale dziecięce zawodzenie stawało się coraz bardziej nieznośne. Zaczynało mnie wręcz dręczyć. Kiedy zatykałam uszy, wtedy wyobraźnia przypominała mi ten szloch. Słyszałam go nawet we śnie. Aż pewnej nocy nie wytrzymałam. Wstałam z łóżka i nie bacząc na swój stan, wyszłam z mieszkania, zadzwoniłam do drzwi sąsiadów, a potem weszłam do środka.

Od razu znalazłam pokój dziecięcy. Przy łóżeczku płaczącego malucha spała wykończona Kasia. Nad łóżeczkiem kołysał się dostojnie piękny motyl zrobiony z przeźroczystych kolorowych bibułek. Kiedy bobas mnie zobaczył, umilkł, a potem ciężko westchnął.

– Dlaczego płaczesz? – pogłaskałam go po główce. – Boli cię brzuszek? Mama nie dała tej kaszki, którą lubisz? Powiedz mi, proszę.
Mama jest w ciąży i będzie chciała usunąć mojego braciszka. A on uratuje jej życie. Nie pozwól jej na to. Obiecujesz?

Po chwili obudziłam się we własnym łóżku. To był sen, lecz tak realistyczny, że mogłabym przysiąc, iż rzeczywiście odwiedziłam mieszkanie sąsiadów. Rano opowiedziałam o tym śnie mężowi ze wszystkimi szczegółami.

– Skąd wiesz o motylu nad łóżeczkiem? – zdziwił się Adam. – Przecież ci o nim nie mówiłem.
– Nie wiem. Po prostu go widziałam. Co zrobimy z tym snem?
A co mamy zrobić? – mąż wzruszył ramionami. – To tylko sen.

Jednak nie dawało mi to spokoju. Zwłaszcza że mały Jaś płakał nieustannie, a w jego płaczu wciąż słyszałam słowa, jakie „powiedział” do mnie we śnie. W końcu nie wytrzymałam. Zmusiłam Adama, by zaprosił do nas sąsiadkę. Że niby umieram z nudów, a dla niej to też będzie chwila wytchnienia.

Byłyśmy w jednym wieku i zanim zaszłam w ciążę, czasami rozmawiałyśmy ze sobą na podwórku, patrząc na dokazujące dzieciaki. Kasia przyszła i przyniosła miseczkę winogron. Przez chwilę rozmawiałyśmy na różne tematy – o nowych sąsiadach, remoncie warzywniaka, aż wreszcie przeszłyśmy na tematy nam bliższe. Jak ja wytrzymuję to leżenie miesiącami, i jak ona wytrzymuje ostatnie dni z płaczącym Jasiem.

– Pewnie was też to męczy, tu wszystko słychać – westchnęła. – Przepraszam…
– A tak przy okazji – roześmiałam się lekko – wyobraź sobie, że mi się śniłaś.
– Tak?
– Tak. Śniło mi się, że twój synek płakał, a ja wstałam z łóżka, by spytać go, dlaczego płacze. Weszłam do waszego mieszkania, do pokoju Jasia. Ty spałaś obok na siedząco, całkiem wykończona.
– Jakbyś mnie naprawdę widziała – Kasia uśmiechnęła się blado.
– Nad łóżeczkiem kołysał się wielki, piękny motyl. Spytałam Jasia, dlaczego płacze…
– I co powiedział?

Popatrzyłam na męża, który stał w drzwiach sypialni i kręcił głową. Jemu to łatwo, on tego nie śnił, nie czuł, jakie to było realne! Nie obiecał Jasiowi…

– Że jesteś w ciąży i chcesz usunąć jego brata – powiedziałam szybko. – A on kiedyś uratuje ci życie. Miałam mu obiecać, że ci to powiem.

Odetchnęłam głęboko. Poczułam, jak z ramion spadł mi ciężar, o którego istnieniu nawet nie miałam pojęcia. Kasia przez długą chwilę patrzyła na mnie.

– To tylko sen – powiedziała cicho. – Nie jestem w ciąży.
– Tylko sen – kiwnęłam głową.

Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, ale tematy jakoś się już nie kleiły

Po kilku minutach sąsiadka pożegnała się i wyszła. Minęły dwa tygodnie. Co ciekawe, Jaś płakał już trochę mniej i jakby nie tak rozpaczliwie. Ale tamtego wieczoru rozdarł się tak strasznie, że myślałam, że naprawdę go coś boli. Następnego dnia, kiedy zrobiło się cicho, wpadła do nas Kasia. Usiadła na krześle, milczała chwilę, a potem wypaliła:

– Jestem w ciąży.
– Gratulacje – odparłam. Zagryzła wargi.
– To przypadek. Ustalaliśmy z Jackiem, że będziemy mieć tylko jedno dziecko. Nie stać nas… Jacek już załatwił lekarza…

Milczałam.

– Kiedy rozmawiałam z nim o wyniku testu i mówiliśmy o usunięciu…
– Jaś się rozpłakał – dopowiedziałam.
– To mało powiedziane – wyszeptała. – Dostał spazmów! Wiesz, gdybyś nie opowiedziała mi tego snu, nie wiedziałabym, o co mu chodzi. Powiedziałam Jackowi, ale mnie wyśmiał. Ośmiomiesięczne dziecko nie rozumie takich rzeczy, mówił, skąd by miało wiedzieć, że jesteśm w ciąży?
– Niby racja – przyznałam. – Ale…
– Właśnie, ale. Zdecydowałam, że nie usunę. Jacek się obraził, ale mu przejdzie. A ja… poczułam się cudownie. Najwyżej będziemy jeść zwyczajną zamiast szynki.

Uśmiechnęłyśmy się do siebie

Pięć lat później przeprowadziła się z rodziną do domku swoich rodziców, by się nimi na starość zaopiekować. Z czasem zapomniałam o całej sprawie. Kasia z początku do mnie dzwoniła, ale powoli każdą z nas pochłonęły inne sprawy i myśli.

Minęło jedenaście lat. Pewnego dnia niespodziewanie w progu mojego mieszkania stanęła Kasia. Ucieszyłam się na jej widok. Niewiele się zmieniła w przeciwieństwie do mnie, co skonstatowałam z lekkim smutnym westchnieniem. Ja wciąż nie mogłam się pozbyć nadmiaru kilogramów, które zdobyłam, leżąc miesiącami w łóżku. Zaprosiłam ją do środka, zaproponowałam kawę, poplotkowałyśmy trochę o różnych rzeczach i wreszcie spytałam, czemu zawdzięczam jej wizytę

.– Pamiętasz ten sen z Jasiem w roli głównej? Ten, po którym nie usunęłam ciąży z Wojtkiem? – spytała z przejęciem.

Po chwili przypomniałam sobie. Dziecko, które miało uratować jej życie.

– Nie mów, że sen się sprawdził – czułam, jak moje oczy powiększają się w zdumieniu.
– Żebyś wiedziała! To było w zeszłym tygodniu. Jak wiesz, mieszkamy w domu rodziców. Wiele rzeczy wymaga już remontu, na przykład instalacja gazowa. Planowaliśmy to w przyszłym roku. Mamy jeszcze starego junkersa, który podgrzewa wodę. Pewnego dnia gaz zaczął się z niego ulatniać. Gdyby Wojtek nie zainteresował się, co tak długo robię w łazience, nie byłoby mnie już wśród żywych. Przyszłam, żeby nie tylko ci o tym powiedzieć, ale także podziękować, że mi o swoim śnie powiedziałaś. Mogłaś przecież na niego machnąć ręką, zignorować. Więc tak naprawdę trzy osoby uratowały mi życie – Jaś, Wojtek i ty. Mam u was wielki dług.

Czytaj także:
Chciałam usidlić syna znanego adwokata. Rozstaliśmy się, a ja związałam się z jego ojcem
Moich synów wychowywały babcie. Ja nie miałam czasu, a to i tak poświęcenie że ich urodziłam
Matka ciągle była na rauszu. Najpierw chowała alkohol w szufladzie z majtkami

Redakcja poleca

REKLAMA