Kiedy zaczęliśmy się spotykać, nie było od nas szczęśliwszej i bardziej zakochanej pary. Znajomi śmiali się, że zachowujemy się tak, jakby świat poza nami nie istniał. Nigdy nie mieliśmy dość swojego towarzystwa. Na imprezach siadaliśmy z boku i gadaliśmy, gadaliśmy, gadaliśmy. A i tak było nam mało. Chcieliśmy być ze sobą przez 24 godziny na dobę.
Gdy więc po niespełna roku znajomości Patryk poprosił mnie o rękę, nie zastanawiałam się nawet chwili. Byłam przekonana, że chcę spędzić z nim resztę życia. Nasi przyjaciele, znajomi aż przyklasnęli z radości. Tylko moja mama miała wątpliwości.
– Bardzo lubię Patryka. To poważny, odpowiedzialny mężczyzna, a nie imprezowicz z pustym mózgiem. Ale czy nie za bardzo śpieszycie się z tym ślubem? Przecież prawie się nie znacie. Może jeszcze poczekacie przynajmniej rok czy dwa... – zaczęła mnie namawiać, gdy zwierzyłam się jej z naszych planów małżeńskich. Wkurzyłam się wtedy okropnie.
– Oj mamo, przestań marudzić! Wiem, że to ten jedyny i już. I wyjdę za niego, czy ci się to podoba, czy nie!
Nie miałam ochoty słuchać jej głupich rad. Byłam przekonana, że mnie i Patryka łączy wielka miłość, której nic nie jest w stanie zniszczyć.
Na początku w naszym małżeństwie wszystko układało się wspaniale. Dzięki pomocy rodziców kupiliśmy i urządziliśmy przytulną kawalerkę, oboje nieźle zarabialiśmy. No i byliśmy wreszcie razem! Tak jak chcieliśmy. Po wyjściu z pracy oboje biegliśmy do domu jak na skrzydłach, tak za sobą tęskniliśmy. Właściwie nigdzie nie wychodziliśmy, nie spotykaliśmy się ze znajomymi.
Całą imprezę przesiedział w kącie, skrzywiony i znudzony.
Każdą wolną chwilę spędzaliśmy tylko we dwoje. Urządzaliśmy sobie w naszej kawalerce romantyczne kolacje, a potem kochaliśmy się do utraty tchu. Wtedy niczego więcej nie potrzebowałam.
Po kilku miesiącach mój entuzjazm do życia tylko we dwoje trochę osłabł. Złapałam się na tym że tęsknię za znajomymi, wspólnymi imprezami. Chciałam wyjść gdzieś do ludzi, pokazać im, jacy jesteśmy szczęśliwi.
– Może pójdziemy do klubu? Bo jak tak dalej będziemy się ukrywać, to stracimy wszystkich znajomych – zaproponowałam Patrykowi kiedyś.
– Naprawdę musimy? – skrzywił się.
– Oczywiście! Zobaczysz, będziemy się świetnie bawić!
Wtedy jeszcze dał się namówić. Ale wieczór wcale nie był wspaniały. Zamiast się bawić, tańczyć, cieszyć ze spotkania z przyjaciółmi, Patryk siedział przy stoliku naburmuszony jak dziecko, któremu ktoś zabrał lizaka. Pił niewiele, prawie się nie odzywał. Kiedy ktoś prosił mnie do tańca i ruszałam na parkiet, krzywił się i przewracał oczami. Tak mnie tym wkurzył, że chyba po dwóch godzinach przeszła mi ochota na zabawę. Z imprezy wyszliśmy jako pierwsi.
No i się dowiedziałam, że wcale nie jest zazdrosny
Potem wyglądała tak każda nasza wyprawa do miasta. Nie było ich wiele, bo mąż zdecydowanie wolał siedzieć w domu. Ale jak już udało mi się go gdzieś wyciągnąć, to zawsze miał taką minę, jakby kilogram cytryn przed chwilą zjadł. Nie rozumiałam, co się dzieje. Postanowiłam pogadać o tym z przyjaciółką.
– Jak to co? Twój mąż jest po prostu o ciebie zazdrosny! – orzekła.
– Ale przecież nie musi, kocham tylko jego! – zapewniłam, a ona wyjaśniła, że faceci tacy już są.
– Jak pobędziecie ze sobą jeszcze trochę czasu, to mu przejdzie. I stanie się bardziej towarzyski i tolerancyjny – pocieszyła mnie na koniec.
Byłam przekonana, że ma rację.
I że Patryk tak mnie kocha, że chce mieć mnie tylko dla siebie.
Wkrótce przekonałam się jednak, że chodzi o coś zupełnie innego.
To było jakieś pół roku temu. Kaja i Michał obchodzili piątą rocznicę ślubu. Zrobili huczną imprezę w klubie. Mąż jak zwykle siedział z boku ze skwaszoną miną, więc sama ruszyłam na parkiet. Po chwili dołączył do mnie jakiś chłopak. Bawiliśmy się świetnie, gdy pojawił się Patryk.
– Dość, wracamy do domu – oświadczył, ciągnąc mnie do wyjścia.
Nie zrobiłam mu awantury, bo nie chciałam psuć przyjaciołom imprezy, ale gdy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz, nie wytrzymałam.
– Po cholerę urządzasz takie sceny?! Nie chcesz się bawić, to tańczę z kimś innym. Tylko tańczę. Naprawdę przesadzasz z tą zazdrością – napadłam na niego.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Ja zazdrosny? Chyba zwariowałaś!
– To o co ci chodzi? – wkurzyłam się.
– A o to, że te wszystkie imprezy koszmarnie mnie nudzą. To zwykła strata czasu i pieniędzy. Dlatego nie zamierzam więcej na nie chodzić!
– Jak to, przecież przed ślubem często razem imprezowaliśmy. I świetnie się bawiłeś, przecież pamiętam – dopytywałam się zdziwiona.
– Wtedy robiłem to tylko ze względu na ciebie. Ale teraz już nie muszę! – wzruszył ramionami
Wkurzyłam się nie na żarty
Wykrzyczałam mu prosto w twarz, że nie potrafię zamknąć się w domu, że brakuje mi kontaktu z ludźmi, że każde normalne małżeństwo ma znajomych, z którymi wspólnie spędza czas. Śmiał się tylko złośliwie i wrzeszczał, że jestem głupia i niedojrzała. I że powinnam wreszcie dorosnąć, bo teraz jestem żoną, a nie panienką, która musi szukać wrażeń na imprezach. Tak mnie to zabolało, że aż się popłakałam.
Od tamtego czasu niewiele się zmieniło w naszym małżeństwie. Patryk co prawda przeprosił mnie za tamten wybuch, ale uparcie trwa przy swoim. Nadal nie chce nigdzie wychodzić i wścieka się, gdy tylko wspominam o jakiejś imprezie lub spotkaniu z przyjaciółmi. Jemu wystarczają kontakty z ludźmi z pracy... Co mam robić? Kocham go, ale chcę także normalnie żyć!
Więcej listów do redakcji:
Prawdziwa historia o trudnych relacjach z pasierbem
Czy może być coś gorszego od zdrady? Prawdziwa historia Sylwii