„Gdy zaszłam w ciążę, mąż zaczął mnie traktować jak chodzący inkubator. Zapomniał, że też jestem człowiekiem”

ciężarna kobieta fot. Adobe Stock
Wiem, inne kobiety marzą o tym, aby ich mężowie zajmowali się dziećmi. A ja mam już tego dosyć! Mój mąż, odkąd został ojcem, nie zajmuje się już niczym innym, tylko Alusią.
/ 12.03.2021 14:28
ciężarna kobieta fot. Adobe Stock

Wszystko zaczęło się już, kiedy byłam w ciąży. To prawda, że trochę czekaliśmy na to dziecko. Ale dwa lata w porównaniu do innych par, które starają się o maluszka pięć lat i więcej, to naprawdę nic takiego. Nawet lekarz nam powiedział, że rok niepowodzeń to norma, a do dwóch lat tylko sygnał, że trzeba przejść na zdrową dietę i przestać się stresować.
Widziałam jednak, jak Michał szalenie się przejmuje tym, że jeszcze nie mam brzuszka. I kiedy w końcu okazało się, że jestem w ciąży, odetchnął z ulgą.

A potem mi wyznał:
– Już się bałem, że nigdy nie zajdziemy w ciążę.
– Dlaczego, głuptasie? – uśmiechnęłam się i pogłaskałam go po głowie jak małego chłopca, bo wtedy podobała mi się jeszcze ta jego wrażliwość.
Ale od kiedy tylko na teście ciążowym pojawiły się dwie kreski Michał… No cóż, jak powiem, że oszalał z radości, co oczywiście jest prawdą, to zabrzmi to tak zwyczajnie. W końcu wielu facetów w takiej chwili szaleje. Ale mój mąż popadł w prawdziwą obsesję.
Jestem drobnej budowy ciała, co nie znaczy, że jestem słabą kobietką. Zaliczam się raczej do tych, o których mówi się: typ sportowy. Lubię biegać, jeżdżę na rolkach, przynajmniej raz w tygodniu chodziłam także na pływalnię.

Sądziłam, że kiedy będę spodziewała się dziecka, nie zrezygnuję ze swoich przyzwyczajeń. Niby dlaczego? Przecież powinnam być zdrowa i w dobrej formie.
Michał jednak, kiedy w dzień po tej cudownej informacji, że zostaniemy rodzicami, zobaczył, iż wkładam dres, dostał prawdziwej histerii!
Zrobisz mu krzywdę! – krzyczał.
– Komu? – w pierwszej chwili w ogóle nie zrozumiałam, o co mu chodzi. 

Nasze dziecko było przecież jeszcze tylko jakąś galaretką w moim ciągle zupełnie płaskim brzuszku. Owszem, kochałam je już bardzo, ale nie zamierzałam popaść w obsesję!
Michał uległ jej i za siebie, i za mnie. Prawie siłą zerwał ze mnie sportowe buty, a potem kazał mi usiąść w fotelu i obłożył poduszkami. Wtedy wydało mi się to naprawdę słodkie, ale… nie zamierzałam przecież tak siedzieć przez dziewięć miesięcy!

Ciąża powinna być takim okresem, kiedy szczęśliwa mama w spokoju oczekuje dziecka. Ja tego spokoju nie miałam, chociaż z pewnością mój mąż zapytany, czy się mną opiekował, powiedziałby, że owszem, miałam zapewnione wszystko!
To, że z dnia na dzień Michał zabronił mi uprawiania jakiegokolwiek sportu to pryszcz przy tym, że nie pozwalał mi praktycznie nic robić w domu! To on zmywał, sprzątał, prał i gotował. A moim jedynym obowiązkiem było wypoczywać, żeby „nie zrobić krzywdy dzidziusiowi”. Doszło do tego, że kiedy zmyłam po sobie kubek, to czułam się prawie jak przestępca. W dodatku Michał nie poprzestawał na wyręczaniu mnie we wszystkim. On mnie ochrzaniał, kiedy jego zdaniem nie byłam dość uważna!
Pamiętam, pewnego dnia, będąc zaledwie w czwartym miesiącu ciąży, poszłam do sklepu po drobne zakupy. Miałam w siatce ledwie kilka plasterków szynki, biały ser i karton mleka. Michał jednak dostał szału, że dźwigam i zapowiedział mi, że on tego nie przeżyje, jeśli poronię.

Pamiętam, że po tej jego tyradzie byłam roztrzęsiona jak nigdy!
– Dlaczego mnie tak denerwujesz? – zapytałam go wtedy. – Przecież kiedy jestem nieszczęśliwa, to bardziej szkodzi dziecku niż mój spacer do sklepu!
– A jesteś nieszczęśliwa? – obraził się natychmiast.
Ale potem przyleciał mnie przepraszać i przyniósł „bukiet” ze zdrowych warzyw – sałaty i wetkniętych w nią marchewek przewiązany wstążką. Kiedyś uznałabym to za śmieszne, a teraz na widok tych ekologicznych warzyw zebrało mi się na wymioty.

Bo kuchnię także Michał mi zmienił. Uznał, że powinnam się odżywiać wyłącznie produktami z certyfikatem Eco. Sądziłam, że żartuje, bo przecież nie jesteśmy krezusami i ziemniaki po sześć złotych za kilogram nie są w naszym zasięgu. Ale mąż uznał, że w tej sytuacji pieniądze nie są ważne. I się zaczęło! Zakupy zamiast godzinę zajmowały nam więcej czasu, bo Michał musiał dokładnie obejrzeć każdy produkt. Czytał z etykietki i głośno narzekał na jakość produktów, które mogą zaszkodzić dziecku. Oczywiście nie wchodziły w grę żadne słodycze… Kiedy więc miałam ochotę na coś słodkiego i kupiłam sobie wafelka, pożerałam go w tajemnicy.
Dobrze chociaż, że Michał pozwalał mi chodzić do pracy. Owszem, próbował wymóc na lekarzu zwolnienie, ale ten, widząc moją minę, odmówił. I powiedział mężowi, że przebywanie wśród ludzi dobrze mi zrobi. A jeśli mnie będzie dobrze, to dziecku też. 

Michał więc odpuścił, ale zaczął mnie odwozić do biura każdego dnia i przyjeżdżał po mnie po południu. Koleżanki były zachwycone, a ja wściekła, bo nie miałam w ogóle oddechu! Nie było mowy o tym, abym mogła urwać się na małe zakupy czy na pogaduchy z koleżanką.
– Będziecie piły kawę? – pytał wtedy Michał oskarżycielsko. – Lepiej napij się w domu zielonej herbaty.
Przez mojego męża czułam się zmęczona tą ciążą. Miałam wrażenie, że jestem tylko chodzącym inkubatorem dla naszego dziecka. W dodatku niedoskonałym, takim który cały czas trzeba „programować”. Marzyłam już tylko o rozwiązaniu. 

Alicja urodziła się zdrowa i śliczna, i w naszych rodzicielskich oczach jawiła się ósmym cudem świata. Michał na jej widok wzruszył się do łez i jak ją wziął na ręce, to… do dzisiaj nie chce z nich wypuścić, chociaż minęło już dziewięć miesięcy od dnia jej przyjścia na świat.

Tak, mój mąż dosłownie nosi małą na rękach! I cały czas się nad nią trzęsie, czy na pewno wszystko z nią w porządku. I wszystko wie lepiej. Naczytał się jakichś podręczników i mądrzy się na każdym kroku. Sam kupuje „najlepsze” pampersy, smoczki i butelki, deserki w słoiczkach. A kiedy wychodzi do pracy, zostawia mi dyrektywy. Do diaska, przecież ja nie jestem wynajętą nianią do małej, tylko jej mamą! Także chcę dla niej dobrze i nie muszę być na każdym kroku pouczana!

A tymczasem Michał wraca z biura i od razu biegnie do Ali zobaczyć, czy wszystko z nią w porządku. Aż mi się robi przykro…  Czasami myślę, że powinnam mu zaproponować, aby to on poszedł na urlop tacierzyński, a ja wrócę do pracy. Ale… boję się, że wtedy on zagarnie naszą córeczkę w całości dla siebie. Nie wiem, co mam robić w tej sytuacji. Cieszyłam się przecież z tego, że będę mamą. A dzisiaj, przez Michała, już nie wiem, czy to znowu taka wielka radość…

Więcej prawdziwych historii:
„Teściowa po wypadku chciała mieć syna tylko dla siebie. Zabrała mi męża, a naszym dzieciom ojca”
„Doniosłam na własnego męża do skarbówki. W więzieniu nie miał okazji, by mnie zdradzić”
„Na rodzinne wakacje z dzieciakami zamiast żony zabrałem kochankę. Od dawna chciałem skończyć to małżeństwo”

Redakcja poleca

REKLAMA