„Była zginęła w wypadku, a ja miałem zająć się naszymi dziećmi, których nie znam i nie chciałem”

Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, fizkes
„Była skutecznie izolowała nas od siebie, zginęła w wypadku samochodowym i zostawiła wszystko na mojej głowie. Fakt, formalnie nadal byłem ojcem tej dwunastoletniej dziewczynki i tego siedmioletniego chłopaka, ale przecież ja ich nawet nie znam”.
/ 26.01.2022 10:30
Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, fizkes

– Synu, do cholery! – mój z reguły spokojny ojciec nie zamierzał jednak odpuszczać. – To są twoje dzieci. Nie możesz wciąż zachowywać się jak chłopiec. Pora wziąć odpowiedzialność za swoje czyny.

Jaką odpowiedzialność?! Przecież to nie ja porzuciłem ich matkę, to ona, z pełną premedytacją postanowiła usunąć mnie ze wspólnego życia. Nawet alimentów nie chciała, inna rzecz, że wtedy rzeczywiście zarabiałem cienko…

To ona mnie zostawiła

Dopiero wchodziłem na rynek pracy, miałem dwadzieścia parę lat i zero doświadczeń, zarówno osobistych jak i zawodowych. Matylda za to była już dojrzałą kobietą i piastowała wysokie stanowisko w firmie.

– Nie zależy mi na twoich pieniądzach, Jacku – powiedziała. – Potrzebuję odpowiedzialnego partnera i ojca dla moich dzieci, a ty się do takich nigdy nie będziesz zaliczał, niestety. Dałeś mi dwójkę fajnych dzieciaków i wystarczy. Ten związek był błędem, dłużej nie zamierzam w nim tkwić. Zabieraj się z mojego życia i wracaj do mamusi.

Matylda była starsza ode mnie o 10 lat i miała prawo oczekiwać czego innego od świata, ale z tą mamusią przegięła. Wiedziała, gdzie wbić szpilę, a ja rzeczywiście wróciłem do domu rodziców, bo niby gdzie miałem się podziać?

Starzy od początku byli przeciwni mojemu związkowi ze starszą kobietą i wróżyli rychły kres naszej miłości, kiedy więc stanąłem w drzwiach z plecakiem i torbą podróżną, matka na mój widok po prostu się rozpłakała. Ojciec też nie był zachwycony. Wyznaczył półroczny okres, podczas którego miałem znaleźć mieszkanie i usamodzielnić się.

– Chciałeś być dorosły – powiedział – więc postępuj jak dorosły.

Zawsze miał mnóstwo dobrych rad i szczodrze mnie nimi obdarzał, chociaż miałem w nosie jego mądrości. Świat szedł naprzód, nie można już go było mierzyć dawną miarką, ale stary tego nie dostrzegał.

– Pewne rzeczy się nie zmieniają – twierdził. – I to się tyczy zasad, którymi człowiek powinien się kierować.

Mógłby tak bez końca, a ja nie miałem ochoty na kłótnie. Udało mi się wynająć tanio mieszkanie prawie w centrum miasta, więc szybko opuściłem pole rażenia. Praca w korporacji okazała się na tyle dobrze płatna, że byłem w stanie wziąć kredyt i całkiem niedawno lokal stał się moją własnością. Wprawdzie cały czas go spłacam, ale zostaje mi trochę kasy na całkiem znośne życie.

Praca, potem jakaś pizza albo chińszczyzna na wynos, siłownia dwa razy w tygodniu, w czwartki basen. Sobota przeznaczona na imprezowanie, niedziela głównie na leczenie kaca i odpoczynek. Nie angażowałem się w poważniejsze związki, bo nie odczuwałem takiej potrzeby.

Miałem wprawdzie dziewczynę, ale dochodzącą. Lena miała swoje życie, ja swoje. Jak była potrzeba, spotykaliśmy się u mnie albo w jej mieszkaniu. Czasami szliśmy do kina czy na imprezę – bez oczekiwań czy zobowiązań. Tak nam było wygodnie.

Jedynym współlokatorem, z którym dzieliłem przestrzeń mieszkalną, był spasiony sum pływający w akwarium. Nawet z kota zrezygnowałem, bo opieka nad nim poważnie ograniczałaby moją wolność. A tu nagle ojciec oczekuje, że przyjmę pod swój dach dwójkę dzieciaków?!

Dobra, niby moich, ale przecież ja ich w ogóle nie znam. Była skutecznie izolowała nas od siebie, aż nagle zginęła w wypadku samochodowym i zostawiła wszystko na mojej głowie. Fakt, formalnie nadal byłem ojcem dwunastoletniej dziewczynki i siedmioletniego chłopaka, Matylda nigdy nie wystąpiła o pozbawienie mnie praw ojcowskich.

Córka może mnie jeszcze pamiętała, ale dla Olka musiałem być zupełnie obcym facetem, bo nie miał jeszcze roku, gdy opuściłem jego matkę. To nie miało sensu.

– To co? – spytała Lena. – Chcesz je oddać do domu dziecka?

– Zaraz tam „dom dziecka”. – żachnąłem się. – Siostra mojej eks chce je przygarnąć.

– Przygarnąć? – Lenka zrobiła wielkie oczy. – Pozwolisz, by ktoś przygarniał twoje dzieci?

–Spekuluję tylko – powiedziałem szybko, bo chciałem uciąć dyskusję.

Spojrzała na mnie dziwnie i nie odezwała się już. Z seksu, oczywiście, nici.

Nie ma mowy, nie dam sobie rady z taką beksą

Proszę, nadal mieszkałem sam, a dzieciaki już zaczynały partolić moje życie. Dlaczego niby miałoby im być gorzej u ciotki niż u mnie? Miałyby przy sobie kochającą osobę, która z pewnością lepiej niż ja troszczyłaby się o ich potrzeby. Kobieta to kobieta. Miała swoje dzieci i wiedziała, co im niezbędne do szczęścia.

Jezu, przecież w moim mieszkanku nie było nawet miejsca na dodatkowych lokatorów.

– To oczywiste, synu – zgodził się ze mną ojciec i zaraz dodał: – Wynajmiesz swoje mieszkanie i przeprowadzicie się do mnie. Po śmierci mamy mam spory nadmetraż i czasami czuję się samotny. Czas najwyższy, bym poznał swoje wnuki.

Jasne, miałem wrócić do jego domu i wysłuchiwać życiowych mądrości, jakbym był nastoletnim szczylem. Miałby używanie staruszek.

Jakby to było jedno dziecko, sprawa byłaby do ogarnięcia. Dwunastoletnia dziewczynka to już prawie dorosła osoba i jakoś można się z nią dogadać, ustalić pewne zasady, ale co robić z siedmiolatkiem?

Od początku byłem przeciwny, byśmy mieli dwójkę dzieci. To Matylda naparła się jak głupia. Z perspektywy czasu widzę, że potraktowała mnie po prostu jak reproduktora, i osiągnąwszy cel, pogoniła… A teraz muszę rozwiązywać problemy.

Najgorsze, że zbliżał się termin maratonu i musiałem przyłożyć się do treningów, a nie zajmować gówniarzerią. Trzeba było podjąć decyzję, tyle że za cholerę nie wiedziałem jaką. Dziewczyna, ojciec, szwagierka, urzędnicy MOPS-u – wszyscy czekali na mój ruch i wywierali presję, a tego nie znosiłem.

Postanowiłem zobaczyć się z tymi dzieciakami

Umówiłem się z siostrą Matyldy pod szkołą, do której chodziły dzieci. Póki co, mieszkały z nią, więc to ona je przywoziła i odbierała.

Z bliżej nieokreślonych powodów nie darzyła mnie sympatią, ja też nie miałem specjalnej ochoty na spotkanie z nią, więc nie wysiadłem nawet z samochodu.

Poczekałem, aż podejdą do niej dzieci i przypatrzyłem się im. Córka wyglądała całkiem poważnie. Po matce odziedziczyła urodę i wzrost, więc bez trudu ją poznałem.

Chłopiec to chucherko takie, że ledwo na nogach się trzymało, i chyba tylko dzięki potężnemu tornistrowi nie zostało zdmuchnięte przez wiatr.

Miałem dość. Nawet z instrukcją obsługi, nie wiedziałbym, co robić dziećmi. Kobieta to co innego, ma jakiś instynkt macierzyński, cierpliwość i naturalną skłonność do opiekowania się potomstwem. Ja nie miałem predyspozycji, warunków ani ochoty, by podporządkować swoje życie dziecięcym kaprysom.

Podjąłem decyzję, nie wysiadając nawet z samochodu. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłem do szwagierki, że wypisuję się z imprezy. Może wnosić do sądu sprawę o opiekę nad dziećmi – droga wolna. Jak zwykle sprawiała wrażenie oschłej i nieprzyjemnej, ale chyba się ucieszyła z mojej decyzji. To w końcu był jej pomysł.

– Jest mi wstyd – uraczył mnie kolejną mądrością ojciec. – Wstyd, że wypuściłem na świat taki bubel jak ty. Czuję się winny jako rodzic, ale nic już w tej sprawie nie mogę zrobić. W każdym razie nie przyjmuję do wiadomości twojej decyzji i oczekuję, że przyprowadzisz do mojego domu dzieci. Sam nie przychodź. Nie istniejesz dla mnie, dopóki nie uporządkujesz swojego życia.

Przecież oddałem jej dzieci,  jeszcze kasy chce?!

Doprawdy, zabawny staruszek, przecież właśnie teraz moje życie jest uporządkowane. Nic, przejdzie mu. Nie mam za to pewności, czy ułoży nam się z Leną. Powiedziała, że w świetle zaistniałych zdarzeń, musi sobie wszystko jeszcze raz przemyśleć.

– Gdybym przyjął te dzieci do swojego życia – spytałem, próbując jakoś pojąć tok jej myślenia. – Zostałabyś ze mną?

Pokręciła głową w zamyśleniu.

– Nie. Nie byłoby już miejsca dla mnie.

– Otóż to! – podchwyciłem. – Dlatego nie zdecydowałem się na ten krok. Teraz jest jak dawniej, więc co chcesz zmieniać? No, Lenka, przestań się boczyć…

– To ty zabierz łapy. – opędziła się ode mnie jak od natrętnej muchy. – Poza tym nic nie jest już takie samo – powiedziała. – I dawny układ odpowiadał tylko tobie. Myślisz, że zmarnuję resztę życia, czekając, aż dorośniesz? Po tym, co się wydarzyło, mam pewność, że to się nigdy nie stanie. Nie mogę poświęcić ci więcej czasu, powinnam się zająć sobą i swoim życiem. Żegnaj.

I zrozum tu kobietę: i tak źle, i tak niedobrze. Cokolwiek bym zrobił, byłem na straconej pozycji. Bez sensu. Nie chciałem się na razie w to wgłębiać, bo musiałem wziąć się za trening. Maraton za niecały miesiąc, a ja w rozsypce. Dość tego.

Trzeba było wziąć się w garść, zrobić nowy grafik dnia i wyznaczyć sobie kolejne etapy do pokonania. Najważniejsze, to iść do przodu. Przez kolejne parę dni konsekwentnie realizowałem to założenie. Udało mi się nawet znaleźć niezłego trenera, który, za niewygórowaną kwotę, zgodził się poprowadzić moje treningi.

Zaczynałem wierzyć, że wszystko powraca na stare miejsce, kiedy dostałem wezwanie do sądu. Sprawa o alimenty. Pozwała mnie „rodzona” szwagierka. Ta sama, dla której zdecydowałem się nie rościć praw do dzieci. Nawet moja „była” nie zrobiła mi takiego świństwa… Co za świat. 

Czytaj także:
„Kobiety są zwierzyną, która chce, by ją upolowano. Ja jestem łowcą i mam tylko jeden cel: zwabić, zaliczyć i zapomnieć”
„Odstraszałem chłopaków córki, bo bałem się, że ją skrzywdzą. Wolałem, by była samotna, niż żeby ktoś mi ją ukradł”
„Niebawem wejdzie nam na głowę komornik, ale moja żona dalej kupuje drogie ciuchy, bo nie wie, że jesteśmy bankrutami”

Redakcja poleca

REKLAMA