Siedziałam u Ewki i od dobrych kilkunastu minut wysłuchiwałam litanii narzekań na jej firmę i szefa, który właśnie zaprosił zespół na integracyjną imprezę gdzieś na Warmię, do wiejskiego gospodarstwa. Ewa nienawidzi wsi ani takich „obowiązkowych spędów”.
– A ja to bym z chęcią pojechała na wieś… – rozmarzyłam się, prawie czując w nozdrzach zapach świeżego siana, które kiedyś suszyło się w stodole u moich dziadków.
Niestety, po ich śmierci gospodarstwo zostało sprzedane, pieniądze podzielone pomiędzy moją mamę a jej rodzeństwo, i skończyły się sielskie wakacje…
– To jedź ze mną! – wypaliła nagle Ewka. – Wiesz, to jest nawet świetny pomysł!
– Oszalałaś? – spojrzałam na nią, jakby kompletnie postradała rozum. – Przecież to jest twoja firmowa impreza.
– No i co z tego? – wzruszyła ramionami. – Już ja to jakoś załatwię, zobaczysz…
– Niby jak? – koniecznie chciałam wiedzieć, ale ona już dzwoniła do kogoś z firmy, przekonywała, bajerowała…
– Udało się! – oznajmiła mi kilka minut później. – Na szczęście Waldek z kadr mnie bardzo lubi – puściła do mnie oko.
Kiedy w piątkowe przedpołudnie piaszczystą drogą wijącą się wśród pól dojechałyśmy do gospodarstwa, pierwszą osobą, którą zobaczyłyśmy, był szef Ewki witający gości zimną maślanką. Ja też dostałam szklaneczkę.
– Ola, o ile pamiętam, prawda? – wyciągnął do mnie rękę. – Poznaliśmy się kiedyś na domówce u Ewy.
– Oczywiście – uśmiechnęłam się. – Mam nadzieję, że nie będę przeszkadzać…
– Ależ skąd! Im więcej osób do zabawy, tym lepiej! – roześmiał się szczerze.
Z zespołu mojej przyjaciółki znałam prawie wszystkich. Prawie…
– Olka, to jest Paweł, nasz nowy informatyk – Ewa przedstawiła mi jakiegoś faceta.
Stał na ganku, skrywając się w smudze cienia
Nagle zrobił krok w moim kierunku, słońce oświetliło jego twarz, a mnie zmiękły kolana… To był Pablo! Największy przystojniak na naszym roku! W połowie studiów, bez słowa pożegnania, wyjechał za granicę. I oto niespodziewanie mi się objawił!
– No cześć – wykrztusiłam, siląc się na spokój. – Wróciłeś zza wielkiej wody?
– To prawda, byłem w Stanach – przyznał, mierząc mnie swoimi niesamowicie błękitnymi oczami. – Nauczyli mnie wszystkiego o „makach” i wróciłem – w jego ustach nazwa popularnego amerykańskiego komputera jeszcze bardziej przypominała imię polnego kwiatu. – A ty, Oleńka? Co u ciebie?
– Pracuję w zawodzie – ucięłam. – Przepraszam, pójdę się odświeżyć po podróży.
Nie mam pojęcia, jak dotarłam do łazienki. Było mi dziwnie słabo, i to bynajmniej nie od upału. Miałam tylko nadzieję, że Pablo nie zauważył, jakie zrobił na mnie wrażenie.
– To wy się znacie?! – Ewka dopadła mnie w chwili, gdy przemywałam twarz chłodną wodą. – Musisz mi wszystko opowiedzieć! Takie ciacho! A jaki tajemniczy!
– Mało o nim wiem – skłamałam, bo przecież wiedziałam niemal wszystko…
Że jego rodzice mają niewielki domek na przedmieściach Katowic, że mama nosi niespotykane imię – Aurelia, że Paweł ma niedużą myszkę na prawym pośladku… Nie wiem dlaczego, strasznie pragnęłam ukryć przed przyjaciółką, że przez ponad rok byliśmy z Pawłem parą. „Stare dzieje, nie ma do czego wracać!” – pomyślałam.
Przez cały dzień byłam jedyną kobietą, która unikała Pawła. Cała babska reszta zespołu, na czele z Ewką, robiła zaś wszystko, aby znaleźć się jak najbliżej niego. Podczas zawodów w piciu mleka na czas, strzelania z bicza, podbierania jajek kurom i dojenia krowy. Z tym ostatnim to były prawdziwe cyrki, bo wszystkie mieszczuchy chyba sądziły, że mleko rośnie na drzewie w tych kolorowych kartonikach.
Jak on śmie?!
Za to ja, przeszkolona niegdyś przez babcię, wygrałam w cuglach! Potem była dłuuuga, suta i mocno zakrapiana kolacja. I śpiewy przy ognisku do nocy. Paweł miał piękny, głęboki głos. Kiedy zaintonował „Annę Marię” Czerwonych Gitar, po prostu stanęło mi serce.
– Kto to pamięta? – mruknęła Ewka.
„Ja pamiętam – pomyślałam. – Dawno temu to była »nasza« piosenka”.
– Po co to robisz? – zapytałam Pawła, łapiąc go w kuchni, do której poszedł po piwo.
– Nie wiem… Może żałuję, że między nami tak głupio wszystko się skończyło – odparł, patrząc mi głęboko w oczy.
– Głupio, bo wyjechałeś właściwie bez słowa! – prychnęłam ze złością.
– Masz kogoś? – zapytał wprost.
– Nie – stwierdziłam, zanim pomyślałam; po czym dodałam szybko, zmieszana, że mnie zaskoczył: – Ale to nie twoja sprawa!
A on tylko rzucił mi smutny uśmiech i, wychodząc z kuchni, szepnął:
– Dzisiaj bym tego nie zrobił…
– Czego? – chciałam wiedzieć.
– Nie wyjechałbym bez pożegnania.
Poczułam się tak, jakby moje serce było z kryształu, który nagle rozbił się na tysiące kawałków. Siedziałam sztucznie ożywiona przy ognisku, starając się nawet nie patrzeć na Pawła… Po północy szef rzucił hasło do spania.
– Rano wstajemy skoro świt i idziemy na ryby! – oznajmił gromkim głosem, który musiał wypłoszyć ryby w jeziorze na odległość kilometra. – A teraz na siano!
– Że co? – prawie zachłysnęłam się ostatnim łykiem piwa.
– Na siano, moja panno – powtórzył kurtuazyjnie. – To taka moja niespodzianka, bonus dla całego zespołu. Spanie na sianie! Mam nadzieję, że nikt nie wzgardzi stodołą.
No cóż, sztywno wykrochmalona pościel w moim pokoju pociągała mnie nieodparcie, lecz dobrze wysuszone siano także. A poza tym chciałam być bliżej Pawła…
Pół godziny później – otulona ze wszystkich stron śpiworem, żeby nic mnie nie kłuło ani żadne paskudztwo nie pogryzło – leżałam pośród znajomych Ewki. Ona sama cicho posapywała u mojego prawego boku, upojona zapachem wsi i alkoholem.
Nie wiem, czy wypiłam za dużo, czy za mało, ale nie mogłam zasnąć. Przez szpary w dachowych belkach obserwowałam rozgwieżdżone niebo, starając się odgadnąć, który z oddechów należy do Pawła… Rano poczułam na policzku delikatny dotyk. A potem pocałunek.
– Co robisz? – wymamrotałam zdumiona.
– Żegnam się z tobą, mamy przecież zaległe pożegnanie – wyszeptał do mojego ucha. – Teraz witam… – dodał, całując ponownie.
– Przestań! – przestraszyłam się, że wszyscy nas widzą, i poderwałam się z siana, rozglądając dookoła. – Ojej, a gdzie jest reszta?
– Na rybach!
– Ty nie poszedłeś?
– No przecież ktoś musiał zostać, żeby bronić cię przed myszami ukrytymi w sianie – oznajmił poważnie. – Mam nadzieję, że już się na mnie nie gniewasz.
– No, nie wiem… – wyszeptałam. – Ten twój pocałunek był taki… zdawkowy.
– A teraz? – spytał Paweł, całując mnie jeszcze raz, mocniej i dłużej, prosto w usta.
– Już lepiej. To poprawkowy buziak na pożegnanie. A co z tym na powitanie? – upomniałam się przekornie.
Nie mogłam przestać o nim myśleć
Ten „na powitanie” okazał się jeszcze dłuższy. Tak długi, że prawie straciłam oddech i Paweł musiał mnie cucić, oczywiście metodą usta-usta. Wkrótce pocałunki nam już nie wystarczały, więc rozgorączkowani – niespodziewanie zupełnie niewrażliwi na kłujące źdźbła – wróciliśmy w cudowny sposób do dawnych chwil, kiedy nasze ciała nie miały dla siebie żadnych tajemnic…
A gdy całe towarzystwo w doskonałych humorach wróciło z ryb, razem z Pawłem jedliśmy już śniadanie.
– No i co robiliście tutaj sami, mieszczuchy? – rzucił na powitanie szef Ewuni.
– Łapaliśmy myszy – odparłam, rozkoszując się smakiem białego sera.
– A były? – zdziwił się.
– I to jakie! – potaknął Paweł. – Gryzły jak diabli! – popatrzył na mnie czule i złapał się dyskretnie za pośladek, na którym moje ząbki zostawiły całkiem widoczny ślad…
– Wieczorem znowu ich trzeba będzie wypłoszyć – mruknęłam szczęśliwa.
Czytaj także:
„Wpadłam jako nastolatka, córkę oddałam rodzicom. Teraz chcę ją odzyskać, ale ona myśli, że jestem jej siostrą”
„Ten urlop miał być czasem spokoju i radości, ale zamienił się w istny koszmar. Tylko cud uratował nas od tragedii”
„Wiesia dała się sprowadzić do roli garkotłuka i sprzątaczki. Całymi dniami służy swojemu panu i władcy”