Każdy pamięta przebój "Don’t Dream It’s Over", choć już niewielu przypomni sobie, kto go wykonywał. Tymczasem Crowded House to nie gwiazdka jednej piosenki, ale jedna z najważniejszych formacji na antypodach, której na przełomie lat 80. i 90. udało się podbić Amerykę. Jej powrót po 14 latach milczenia jest w Australii niemal świętem narodowym. "Time On Earth" to przede wszystkim dowód tego, jak uniwersalne i dojrzałe są umiejętności kompozytorskie Neila Finna, który po zawieszeniu działalności kontynuował solową karierę. O jego piosenkach i muzyce Crowded House można powiedzieć tyle, że to "klasyczny pop-rock".
Tyle i aż tyle, bo w takich utworach jak ballada "Pour le Monde" słychać harmonie Lennona, w "Even a Child" wpływy przebojowego Toma Petty’ego, a w "Nobody Wants To" amerykański klimat Crosby, Stills, Nash & Young. To trochę staroświeckie i niemodne półakustyczne granie, a jednak muzycy Crowded House potrafią tchnąć w nie wiele świeżości i rozpromienionej atmosfery gorących plaż. Ten ciepły optymizm został dyskretnie zrównoważony nutką melancholii wynikającą z tego, że wspólnie postanowili złożyć hołd swojemu perkusiście Paulowi Hesterowi, który dwa lata temu popełnił samobójstwo.
Jacek Skolimowski/ Przekrój
Crowded House, "Time On Earth", EMI, 58’37”, 64 zł

Pop z Antypodów
Triumfalnie wraca Crowded House, niegdyś australijski zespół eksportowy numer jeden.