Na Netfliksie dostępny jest już nowy dokument „Totalna katastrofa: Woodstock ‘99”. Uzupełnia on wypuszczony w zeszłym roku na HBO Max ponad półtoragodzinny odcinek programu „Music Box”, poświęcony temu samemu wydarzeniu.
Woodstock ’99 miał być najbardziej udaną edycją kultowego festiwalu. Scena muzyczna przechodziła rewolucyjne zmiany, zbuntowana przeciwko władzy i systemowi młodzież, marzyła o wzięciu udziału w potencjalnie przełomowym wydarzeniu, a organizatorzy już zacierali ręce na miliony, które miały zasilić ich portfele. Co poszło nie tak?
Aby w pełni to przeanalizować, trzeba nieco cofnąć się w czasie.
Pokój, miłość i mała ściema
Oryginalny Woodstock odbywający się w 1969 roku w miejscowości Bethel (stan Nowy Jork) był przede wszystkim manifestem pacyfistycznym, idealnie zsynchronizowanym ze stale rosnącą popularnością ruchu hippisowskiego. Zmęczeni ciągnącą się wojną wietnamską młodzi Amerykanie, buntowali się przeciwko obłudzie polityków, ale i wszelkim zasadom i normom społecznym, wymuszanym przez starsze pokolenie ich rodziców. Sprzeciwiali się konceptowi tradycyjnej rodziny, korporacjom, wyścigom szczurów czy konsumpcjonizmowi. Nie pracowali, tworzyli niesformalizowane, poligamiczne związki, żyli w trasie bądź w komunach. Wyzbywali się potrzeby posiadania czy podporządkowywania się jakimkolwiek zasadom, a miłość, równość, pokój i współistnienie z naturą stawiali jako nadrzędne wartości. Mieli także skrajnie liberalny stosunek do substancji psychoaktywnych, takich jak marihuana czy LSD, a także do seksualności.
Z ideologii hippisowskiej czerpało także wielu artystów tamtego pokolenia m.in. Jimi Hendrix, Janis Joplin czy Jefferson Airplane, którzy to wszyscy mieli wystąpić na Woodstocku w 1969 roku. Chociaż zadeklarowanymi członkami ruchu hippisowskiego był zaledwie jakiś procent uczestników, wszechobecne na festiwalu ideały propagowane zarówno przez festiwalowiczów, jak i artystów ze sceny, przenikały do świadomości i tworzyły podwaliny pod pokoleniową rewolucję kulturową.
Mimo iż nastroje pacyfistyczne królowały, nie były to wcale trzy dni sielsko-anielskiej niczym niezakłóconej zabawy. Zdarzały się przypadki agresywnych, nieodpowiedzialnych zachowań, dochodziło do zamieszek i brakowało żywności, którą władze stanu zrzucały z helikopterów. Obłożenie było dwukrotnie większe od tego, którego spodziewali się organizatorzy. Brakowało zabezpieczeń (ogrodzenia zostały łatwo rozbrojone i wielu uczestników weszło bez biletów) i rozbudowanej infrastruktury, a narkotyki były dostępne na wyciągnięcie ręki. Mimo wszystko, niewątpliwie obecna atmosfera hippisowskiej pokojowej koegzystencji, pomocy bliźniemu i wolności sprawiła, że problemy zostały szybko zapomniane.
Media były przeciętnie zaangażowane w Woodstock ’69 (w porównaniu z kolejnymi edycjami), dlatego zaniedbania logistyczne i potencjalne zagrożenia nie były na bieżąco komentowane. Aroganckim organizatorom było to na rękę: płynęli z falą fenomenu, który właśnie stworzyli i nie poczuwali się do błędów. Zamiast tego, zaangażowali się w tworzenie romantycznej mitologii na temat festiwalu w postaci filmu dokumentalnego.
Mit zaczął więc rosnąć szybko po jego zakończeniu, a Woodstock został okrzyknięty wydarzeniem, które nie tylko odmieniło historię muzyki, ale także wywarło kulturowy wpływ na całe pokolenie. Nic więc dziwnego, że chciano odtworzyć tego typu przeżycie dla kolejnych pokoleń. Raz nawet całkiem się udało.
Fortuna na wyciągnięcie ręki
Kolejny Woodstock zorganizowany w 1994 roku udowodnił, że nowe realia i kolejne pokolenie nadal są w stanie wpisać się w wizerunek festiwalu sprzed 30 lat. Organizatorzy wyczuli więc żyłę złota: legendę można było nie tylko z powodzeniem odtworzyć, ale także skrajnie skomercjalizować, bo przecież każdy chciał poczuć, jak to jest być na „prawdziwym Woodstocku”, który oficjalnie stał się właśnie dochodową marką.
„Chcieliśmy organizować festiwal co 5 lat, aby każde kolejne pokolenie absolwentów liceum czy studentów miało okazję uczestniczyć w tego typu wydarzeniu”, powiedział Michael Lang, organizator i promotor festiwali Woodstock ’69, ’94 i ’99.
Chociaż oryginalny Woodstock miał reprezentować wartości takie jak sprzeciw wobec konsumpcjonizmu, oczywistym było, że jest to także przedsięwzięcie biznesowe, które musi się w jakiś sposób zwrócić. W 1969 roku zdarzały się oczywiście jednostki, które oprotestowywały ceny żywności na festiwalu, jednak już 25 lat później publika gładko przyjęła fakt, że uczestnictwo w takim wydarzeniu wiąże się z pewnymi kosztami. Po udanej reaktywacji w 1994 roku, organizatorzy poczuli więc, że mogą z powodzeniem zarobić na swojej legendzie znacznie więcej.
30-lecie święta muzyki
Woodstock ’99 przypadł na specyficzny czas. Chociaż odbywał się zaledwie 5 lat po udanej edycji ’94, w najmłodszym pokoleniu licealistów i studentów zdążyła już zajść przemiana. Popkultura zaczęła promować modele „toksycznej męskości” i nadmiernej seksualizacji kobiet. Wzór kobiecości idealnej już od paru lat reprezentowały supermodelki, występujące teraz nie tylko na wybiegach, ale także w reklamach, teledyskach czy filmach, a piorunująca popularność filmów takich jak „American Pie”, spłycała i prymityzowała seks.
Muzyka popularna stawała się znacznie bardziej agresywna, a do głównego nurtu zaczęły wpływać brzmienia reprezentowane przez zespoły takie jak Limp Bizkit, Rage Against The Machine czy Korn. To właśnie te trzy zespoły, między innymi, organizatorzy zaprosili na Woodstock w 1999. Poza nimi, występowały także grupy takie jak Metallica, Red Hot Chili Peppers, The Offspring, Godsmack czy Megadeth.
Bilety nie były tanie: kosztowały równowartość dzisiejszych 240 dolarów. Organizatorzy zawarli także lukratywną umowę z MTV, która transmitowała festiwal w telewizji – ale żeby go obejrzeć, widzowie musieli zapłacić za ekskluzywny dostęp.
Money for nothing, chicks for free
Na miejsce festiwalu wybrano lotniczą bazę wojskową. Specyficznie, jak na wydarzenie, które (tak, jak pierwowzór z 1969 roku) miało promować pokój. I wybitnie nieodpowiedzialnie, jak na letni festiwal, odbywający się w temperaturze nawet 38 stopni Celsjusza.
Sceny były oddalone od siebie o prawie 4 km, na terenie bazy brakowało drzew, organizatorzy nie zapewnili odpowiedniej ilości namiotów, które dawałyby cień, trawiastych terenów było mało, a festiwalowicze, którzy nie przybyli odpowiednio wcześnie, byli zmuszeni rozbijać obozowiska na rozgrzanym do granic możliwości betonie. Czy mogło być gorzej? Tak. Butelka wody kosztowała 4 dolary, a uczestnicy nie mieli możliwości wnoszenia napojów z zewnątrz.
fot. Woodstock '99, materiały prasowe/Netflix
Czuli się oszukani. Zapłacili fortunę za bilety, a na miejscu musieli wydawać kolejne dziesiątki, a nawet setki dolarów, aby przeżyć. Chociaż w ciągu czterech dni na terenie festiwalu przewinęło się łącznie nawet 400 tysięcy osób, organizatorzy zapewnili zaledwie kilkuset funkcjonariuszy policji. W punktach medycznych bardzo szybko zaczęło brakować sanitariuszy, bandaży, leków i podstawowego wyposażenia. Resztę personelu porządkowego festiwalu stanowili głównie wolontariusze.
Brakowało pryszniców, toalet i czystej, bieżącej wody. Ta, która teoretycznie była pitna i darmowa (zdaniem organizatorów), okazała się być skażona. Sfrustrowani uczestnicy zaczęli niszczyć krany. Wylewająca się woda mieszała się z ziemią tworząc błoto, w którym, oczywiście, festiwalowicze zaczęli się tarzać. Nie mieli jednak świadomości, że błoto tworzą także wylewające się z przepełnionych wychodków odchody.
Jednak agresję napędzało nie tylko lekceważące podejście organizatorów do uczestników, ale także sami artyści. W 1999 roku na listach przebojów toczyła się walka pomiędzy wymuskanymi gwiazdorami pop, a chuliganami w bojówkach. Nie da się ukryć: Woodstock ’99 był głównie dla tych drugich. Zgromadził więc widownię złożoną z fanów hołdujących ich zachowaniom.
Podczas występu The Offspring, muzycy wnieśli na scenę kukły członków The Backstreet Boys, które następnie, ku uciesze widzów, roznieśli za pomocą pałek.
Lider Limp Bizkit jeszcze bardziej nakręcał i tak oszalałą z emocji publikę i nie przerwał koncertu nawet, kiedy nabuzowani fani zaczęli taranować wieże techniczne. Występu nie przerwali także muzycy Red Hot Chili Peppers, kiedy niedaleko od sceny pojawił się pożar. Sytuacja była kuriozalna: zamiast uspokoić tłum i wezwać służby do opanowania pożaru, zespół zaczął grać utwór… „Fire” autorstwa Jimiego Hendriksa. Żeby było straszniej, ogniska, które z minuty na minutę zaczęły się mnożyć pod sceną, zostały wzniecone za pomocą świeczek rozdanych przez samych organizatorów. Tuż po koncercie RHCP zaczęły się zamieszki: uczestnicy niszczyli mury i ogrodzenia, demolowali wieże dźwiękowe, napadali na stragany z płytami, koszulkami i żywnością, a także przewracali i okradali bankomaty z gotówki. Dziennikarze i reporterzy MTV zostali natychmiast ewakuowani.
fot. Woodstock '99, materiały prasowe/Netflix
Niestety, podczas festiwalu dochodziło także do licznych przypadków napaści i nadużyć seksualnych. Pływające na „falach” kobiety były dotykane z każdej strony, a niektóre zostały nawet wciągnięte do tłumu i zwyczajnie zgwałcone. Po Woodstocku ’99 zgłoszono przypadki zbiorowych gwałtów na kobietach, m.in. podczas koncertów Korn i Limp Bizkit.
Do przerażającej sytuacji doszło także, gdy na scenie grał Fatboy Slim. Jeden z uczestników, ewidentnie pod wpływem alkoholu i narkotyków, wjechał kradzionym vanem w sam środek tłumu pod sceną. Kilka osób zostało rannych, a obsługa (tym razem) natychmiast przerwała koncert i otoczyła pojazd. Personel zszedł na płytę, aby unieszkodliwić kierowcę, jednak w aucie oprócz niego znalazł niespełna 16-letnią dziewczynę. Miała odsłonięte piersi, ściągnięte do kostek spodnie i była nieprzytomna. Chłopak siedzący tuż obok niej właśnie się ubierał.
Upadek ikony
Woodstock ’99 zakończył się kilkudziesięcioma aresztowaniami, do okolicznych szpitali trafiło kilkaset osób, a na policję zgłoszono oficjalnie kilka przypadków gwałtu. Jedna z ofiar pozwała także hrabstwo i organizatora festiwalu, Michaela Langa, o odszkodowanie w zamian za obrażenia fizyczne i psychiczne odniesione w wyniku przemocy seksualnej. Chociaż wszechobecna agresja uczestników i skrajna chciwość oraz zaniedbania logistyczne były widoczne gołym okiem podczas festiwalu, Lang oraz jego partnerzy bagatelizowali wszystkie zarzuty pojawiające się na konferencjach prasowych – zarówno podczas Woodstocku ’99, jak i po nim.
Do dziś nie poczuwają się do winy za porażkę organizacyjną: odpowiedzialnością za zamieszki obarczają artystów rzekomo podżegających do agresji, a za medialny lincz - stację MTV, która ich zdaniem skupiała się jedynie na negatywnych aspektach festiwalu i nakręcała negatywne emocje.
Organizatorzy ponieśli ogromne koszty związane z aktami wandalizmu, a także zniszczeniami terenu na skutek pogo i pożarów. Mimo to, Michael Lang planował jeszcze jedną edycję festiwalu, która miała się odbyć w 2019 roku w ramach 50. rocznicy oryginalnego Woodstocku. Od początku przygotowań mierzono się z wieloma przeszkodami takimi jak brak zgody Departamentu Zdrowia na organizację imprezy, problemy ze znalezieniem odpowiednio miejsca i finansowania. Później doszły jeszcze kłopoty z umowami artystów, co poskutkowało masowym wycofaniem się muzyków z występu na Woodstock 50. Tuż przed festiwalem ogłoszono, że, z pierwotnych trzech dni, zostanie on skrócony do jednego dnia koncertów. Furia fanów, zwroty biletów i rosnące problemy logistyczne doprowadziły finalnie do odwołania wydarzenia na dwa tygodnie przed planowanym terminem.
Michael Lang zmarł 8 stycznia 2022, kilka miesięcy po wzięciu udziału w dokumencie Netfliksa „Totalna katastrofa: Woodstock ‘99”.
Czytaj też:
45. rocznica otwarcia Studia 54 - kogo gościł najsłynniejszy klub na świecie?
Jej Wysokość Florence. Jak narodziła się pop bogini?
Strażnicy moralności Michała Matczaka. Kto ma problem z Matą?