Reklama

Mieszkam w małym miasteczku razem z rodzicami i siostrą. Mam dwadzieścia osiem lat, pracuję jako elektryk. Nie zarabiam dużo, ale nie narzekam. Rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza. Choć bywało różnie, trzymaliśmy się razem. Naszą wspólną rozrywką było granie w loterii. Co tydzień wybieraliśmy liczby i snuliśmy marzenia. Mama — Teresa — zajmowała się rejestracją kuponów. Ojciec, cichy i powściągliwy, kiwał tylko głową. A siostra, wiecznie sarkastyczna, śmiała się z naszych planów. Ale wszyscy mieliśmy nadzieję, że kiedyś trafimy. I pewnego dnia... udało się.

Reklama

Eksplozja radości i początek podejrzeń

– Nie wierzę… – szepnęła mama, patrząc w ekran telefonu. – Dawid, chodź no tutaj!

Wszedłem do kuchni, jeszcze z kluczem francuskim w dłoni. Ojciec już stał obok niej, z marsową miną, a moja siostra trzymała kubek z herbatą, zamarła jak posąg. Na ekranie widniały liczby. Nasze liczby.

– Trafiliśmy? – zapytałem, chociaż odpowiedź była oczywista.

– Trafiliśmy – powiedziała mama z drżącym głosem. – Szóstka. Kilkanaście milionów.

Wybuch radości był natychmiastowy. Mama rzuciła się nam na szyję, śmialiśmy się, krzyczeliśmy, siostra zaczęła tańczyć z kotem na rękach. Ojciec stał, jakby wmurowany, tylko lekki uśmiech przełamał jego zwykłą powagę. Coś jednak w jego oczach nie pasowało do całej tej euforii. Było tam coś więcej. Coś, czego nie potrafiłem wtedy nazwać.

– Ja to załatwię – powiedziała mama, poprawiając włosy. – Kupon jest na mnie, ja pojadę do Warszawy, odbiorę, przyniosę. Nie ma co robić zamieszania.

Wszyscy przytaknęliśmy. Nawet ojciec. Ale kiedy mama wyszła do łazienki, ojciec spojrzał w okno. Milczał długo, jakby walczył sam ze sobą.

– Wszystko w porządku? – zapytałem.

– Tak – odparł krótko, ale jego ton nie brzmiał przekonująco.

Tamtej nocy nie mogłem zasnąć. Przypomniałem sobie, jak kilka razy słyszałem mamę, gdy rozmawiała przez telefon ściszonym głosem. Wtedy nie pytałem, ale teraz... te obrazy wracały z nową mocą. Ojciec też coś przeczuwał. Tylko nikt jeszcze nic nie mówił na głos.

Zniknięcie mamy

Trzeci dzień czekaliśmy na mamę. Miała wrócić najpóźniej wczoraj wieczorem. Jechała pociągiem, nie lubiła prowadzić. Mówiła, że załatwi formalności i jeszcze tego samego dnia wróci. Mijała właśnie południe. W kuchni panowała cisza.

– Dzwoniłeś do niej? – zapytała siostra, mieszając kawę.

– Setki razy. Telefon wyłączony. Albo rozładowany, albo... – urwałem.

Ojciec siedział przy stole, gapił się w stary kalendarz z reklamą nawozów. Milczał. Nagle wstał, sięgnął po płaszcz i bez słowa wyszedł.

– A jemu co? – prychnęła siostra.

– Nie wiem. Może wie coś więcej.

– Myślisz, że…? – zawahała się. – Że coś się stało?

Spojrzałem na nią ostro.

– Że wpadła pod pociąg? Nie. To nie to. Czuję to w kościach. Ona… nie chce wrócić.

– Przestań, co ty gadasz?

– Od tygodni była jakaś inna. Jakby żyła obok. Może miała już plan. Może ta cała Warszawa to tylko pretekst.

Siostra spuściła wzrok. Zamilkliśmy. Tego dnia ojciec nie wrócił na obiad. Ja też nie mogłem jeść. Siedziałem w pokoju i wpatrywałem się w telefon. W głowie miałem tylko jedno pytanie: co, do cholery, się dzieje?

Około dwudziestej usłyszałem drzwi. To był ojciec. Twarz miał bladszą niż zwykle. Nie odezwał się ani słowem. Tylko usiadł w fotelu i westchnął ciężko.

– Ona nie wróci, prawda? – zapytałem.

Nie odpowiedział. Spojrzał na mnie długo. I w tej ciszy była odpowiedź.

Tajemnica wychodzi na jaw

Nie mogłem dłużej czekać. Trzeciego wieczoru, gdy ojciec spał w fotelu, a siostra zamknęła się w pokoju, wszedłem do sypialni rodziców. Szukałem czegokolwiek: notatek, kartek, wskazówek. W szufladzie, między starymi rachunkami i opłatami za prąd, znalazłem kopertę. Nie była zaklejona. W środku — kartka z odręcznym pismem i kilka zdjęć.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to podpis: „Twój Zdzisiek”. Zdzisiek — sąsiad z naprzeciwka. Samotny, zawsze uśmiechnięty, trochę zbyt rozmowny. Na jednym zdjęciu obejmował moją matkę w ogrodzie jakiegoś pensjonatu.

– Co ty robisz? – głos ojca za plecami zmroził mi krew.

Odwróciłem się gwałtownie. Trzymałem kartkę w dłoni.

– Wiedziałeś? – zapytałem.

Ojciec przymknął oczy i usiadł na łóżku.

– Podejrzewałem – powiedział cicho. – Ale nie miałem dowodów. Parę miesięcy temu widziałem ich razem w mieście. Mówiła, że to przypadek. Chciałem wierzyć.

– Dlaczego nic nie zrobiłeś?

– Bo wtedy jeszcze wierzyłem, że zostanie. Ale ona już planowała odejście. Wiedziała, co robi. Miała wszystko przygotowane.

– Myślisz, że zabrała całą wygraną?

Ojciec spojrzał mi prosto w oczy.

– Nie myślę. Wiem. Prawnik, który ją reprezentował, skontaktował się ze mną dziś rano. Kupon był tylko na nią. Pieniądze zostały przelane. Na konto, którego nie znamy.

Nie mogłem oddychać. Jakby ktoś wyrwał mi serce. Ta kobieta, moja matka… planowała to od miesięcy.

Zdrada z sąsiadem

Nazajutrz poszedłem do Zdzicha. Chciałem mu spojrzeć w oczy, zapytać, jak mógł. Ale drzwi były zamknięte. Rolety spuszczone. Na furtce wisiała skrzywiona kartka: „Nieobecni do odwołania”.

Stałem chwilę, zanim wyszła jego sąsiadka z psem.

– Pan Zdzisiek? – zapytałem.

– A wyjechał – odparła kobieta, zaciągając się papierosem. – Z jakąś kobietą. Kilka dni temu. Taksówka podjechała, walizki, uściski. Słodcy byli jak nastolatki.

– Wie pani dokąd?

– Mówił coś o Hiszpanii. Ale to nie moja sprawa.

Odwróciłem się bez słowa. Serce waliło mi jak młot. Nie miałem wątpliwości. To była ona. Moja matka. Teresa. Kobieta, która piekła najlepsze drożdżówki w okolicy i całowała mnie w czoło, zanim poszedłem do pracy.

Wróciłem do domu wściekły. Siostra siedziała w salonie z mokrymi oczami.

– Wiedziałaś? – zapytałem.

– Że miała romans? Podejrzewałam. Ale że zabierze wszystko i ucieknie? Nie. Nawet ona nie była aż tak...

– A jednak była – przerwałem. – I zostawiła nas jak śmieci.

– Nie mów tak – szepnęła. – To nadal nasza mama.

– Mama? – wybuchłem. – Mamy nie zostawiają dzieci dla sąsiada i worka pieniędzy!

Łzy napłynęły mi do oczu. Siostra przytuliła mnie, pierwszy raz od miesięcy. Byliśmy tylko we dwoje, połamani, zdradzeni. A ona… była gdzieś tam. Z nim.

W nocy długo nie mogłem zasnąć. Obrazy dzieciństwa mieszały się z gniewem. Zostało mi tylko pytanie: kim ona naprawdę była?

Ślady w banku i na policji

Po kilku dniach milczenia ojciec sam zaproponował, że pojedziemy do banku. Miał nadzieję, że chociaż część pieniędzy da się odzyskać. Po drodze milczeliśmy. Radio grało coś o wakacjach i lecie, jakby świat się nie zatrzymał. Jakby wszystko dalej biegło swoim rytmem, tylko nasz dom stanął w miejscu.

W banku pani w garsonce spojrzała na nas z uprzejmą rezerwą.

– Niestety, środki z tego konta zostały przelane i rachunek zamknięty. Nie mamy więcej informacji – powiedziała, klikając coś na ekranie.

– Ale to przecież wspólna wygrana, my… – zacząłem.

– Konto było zarejestrowane na jedną osobę. Pańska matka miała do niego pełne prawo.

Ojciec nie powiedział nic. Wyszedł z budynku pierwszy. Ja zostałem chwilę, patrząc w martwy ekran monitora. Wszystko przepadło.

Pojechaliśmy jeszcze na komisariat. Policjant o zmęczonej twarzy wytłumaczył, że to sprawa cywilna.

– Nie mamy podstaw do interwencji. Nie doszło do przestępstwa. Jeśli chcecie państwo działać, to tylko przez sąd.

Wyszliśmy stamtąd z niczym.

W samochodzie ojciec trzymał kierownicę, jakby się bał, że ją złamie.

– Jak ona mogła… – wyszeptał.

Nie odpowiedziałem. W mojej głowie znów pojawiły się obrazy. Mama gotująca rosół. Mama śmiejąca się przy starych komediach. Mama tuląca mnie, kiedy miałem gorączkę.

I teraz — mama, która zabiera wszystko i znika bez słowa.

Byłem pusty. Zdradzony. I nie potrafiłem tego pojąć.

Rozpad i niepewność

Minął miesiąc. Dom był cichy jak nigdy wcześniej. Ojciec prawie się nie odzywał. Siedział całymi dniami na tarasie, patrząc gdzieś w dal, jakby próbował dostrzec ją na horyzoncie. Nie pytałem go już o nic. Siostra coraz częściej mówiła o wyprowadzce do miasta. Twierdziła, że musi się odciąć, zacząć od nowa. Nie dziwiłem się jej. Każdy z nas szukał ratunku, choćby chwilowej ulgi.

A ja? Wciąż się budziłem z nadzieją, że to był sen. Że mama zaraz wejdzie z zakupami, narzekając na ceny i pogodę. Ale zamiast tego była cisza. I pustka. Nawet nasze codzienne rytuały zniknęły. Kuponów nikt już nie kupował.

Zacząłem myśleć o wyjeździe. Może za granicę, do pracy, do ludzi, którzy mnie nie znają, nie patrzą z politowaniem. Bo u nas wszyscy już wiedzieli. Wieś mówiła. Sąsiedzi milczeli, ale patrzyli za długo. Jakby oceniali.

Czasem zastanawiałem się, czy ona jeszcze myśli o nas. Czy chociaż raz poczuła wyrzuty sumienia? Czy śniła o naszym domu? O ojcu, który nie zasłużył na taką ciszę. O córce, której nie zostawiła nawet kartki. O synu, który wierzył w nią do końca.

Zostały nam tylko zdjęcia. I kupon z numerami, które miały wszystko zmienić.

Zmieniliśmy się my. I nic już nie było jak dawniej.

Dawid, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama