Reklama

Nasze życie nie różniło się od życia setek tysięcy innych rodzin. Rano wstawałam pierwsza, robiłam śniadanie, budziłam Franka, szykowałam mu rzeczy do przedszkola i wkładałam do plecaka to, czego nie zapomniał dzień wcześniej. Marek wychodził wcześniej, bo korki. W pracy osiem godzin, potem odbiór Franka, czasem zakupy, czasem pranie, kolacja, bajka, spanie. Tak, to był ten rytm. Znany, bezpieczny, znajomy.

Reklama

Ufałam mężowi

Miałam poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu. Marek – mój mąż od ośmiu lat – nie był typem wylewnego romantyka. Raczej skryty, cichy, dużo pracujący. Miałam do niego zaufanie. Nawet wtedy, gdy coraz częściej wracał zamyślony, jakby nieobecny. Tłumaczyłam to stresem, projektami, presją. Nie drążyłam. Bo przecież każdy ma prawo do gorszego dnia.

Franek był moją ostoją. Nasz pięcioletni syn, który potrafił przez godzinę opowiadać o dinozaurach, rysować rycerzy i mówić najdziwniejsze rzeczy, przy których nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Traktowałam jego dziwaczne zdania jako element dziecięcej wyobraźni.

– Mamo, a wiesz, że tata ma tajną bazę? – rzucił kiedyś. – Tam są tylko lody i jedna pani.

Wtedy się zaśmiałam. Nawet nie spytałam, o co chodziło. Ot, dziecięca fantazja. Tak mi się wtedy wydawało.

Franek siedział na dywanie, pochłonięty budowaniem czegoś, co nazwał „lodową bazą”. Używał do tego nie tylko klocków, ale i pudełek po jogurtach, kawałków papieru i plastikowych łyżeczek. Lubiłam patrzeć, jak działa jego mała głowa – pełna pomysłów, historii i szczegółów. Chwilę później mu się znudziło i przyszedł do mnie z kolejnym pomysłem.

– Mamo, narysujemy tatę z ciocią Asią? – zapytał z entuzjazmem, siadając obok mnie.

Sądziłam, że zmyśla

Spojrzałam na niego z uśmiechem, wzięłam czerwoną kredkę do ręki i zapytałam:

– Kim jest ciocia Asia?

– No ta pani z długimi włosami, co z tatą jeździ po lody. Pamiętasz, mówiłem ci.

Serce mi się zatrzymało na ułamek sekundy, ale nie dałam nic po sobie poznać. Tylko uniosłam brew, jakbym nie zrozumiała. Przesunęłam kredki bliżej niego i powiedziałam:

– Ale nie znamy żadnej cioci Asi, prawda?

– Znasz, tylko nie pamiętasz. Tata ją zabiera z pracy i potem jadą po lody. I raz się całowali. Ale ja nie patrzyłem dużo, bo grałem na tablecie.

Zamrugałam, wpatrując się w jego dziecięcą twarz. Cały czas rysował. Tak, jakby mówił o tym, co było zupełnie zwyczajne. Jakby opowiadał, że widział kota na płocie.

– Skarbie, a kiedy to było?

– Dawno. Ale oni często tak jeżdżą. Ciocia Asia ma takie długie włosy i śmiesznie pachnie.

Nie pytałam więcej. Przytuliłam go i powiedziałam, że narysujemy teraz razem smoka. Ale w środku już coś we mnie zakiełkowało. Coś, co do tej pory odsuwałam na dalszy plan.

Musiałam poznać prawdę

Wieczorem siedziałam w kuchni, trzymając w dłoni rysunek Franka. Tata z ciocią Asią, w kolorowym samochodzie, z lodami w rękach, z serduszkiem nad głowami. Dziecinne kreski, ale coś w nich było zbyt konkretnego. Franek narysował nawet włosy cioci – długie i jasne. Tata był uśmiechnięty. Wyglądali na szczęśliwych.

Oparłam łokcie o stół i zamknęłam oczy. Przypominałam sobie każdą sytuację, w której Marek wracał później. Każde „byłem na spotkaniu”, „wypadło coś nagle”, „muszę jeszcze podjechać do klienta”. Tyle razy nie pytałam. Nie miałam powodu.

Ale teraz nie mogłam już udawać, że nic się nie dzieje. Gdy Marek wrócił, siedziałam w salonie. Rysunek leżał obok mnie, na poduszce. Spojrzał na mnie, jak zawsze, szybko, obojętnie.

– Coś się stało? – zapytał, zdejmując buty.

Wzięłam rysunek do ręki, nie patrząc na niego.

– Kim jest Asia? – zapytałam cicho, bez emocji.

Marek zamarł. Nie odpowiedział od razu, sięgnął po butelkę wody i wziął łyk. Potem spojrzał na mnie i coś w jego oczach się zmieniło. Zbladł.

– Klaudia, skąd ty… – zaczął, ale przerwałam mu.

– Franek ją narysował. Mówił, że jeździcie po lody i że się całujecie – podałam mu kartkę. – To przypadek? Czy sobie wymyślił?

Nie zaprzeczył

Marek nie wziął kartki. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę. Potem opuścił głowę. Nie powiedział nic. Żadnych wymówek, tylko cisza.

– Idź – powiedziałam spokojnie. – Nie chcę teraz z tobą rozmawiać.

Wstał, wziął kurtkę, klucze i wyszedł.

Nie spałam tej nocy. Leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit, który wydawał się jeszcze bardziej biały niż zwykle. Dźwięki nocnego miasta dochodziły zza okna, ale były odległe, jakby należały do innego świata. W pokoju obok spał Franek, spokojnie, z głową wtuloną w ulubioną poduszkę. Zanim zasnął, poprosił, żebym opowiedziała mu bajkę. Mówił, że lubi, kiedy jestem blisko, że wtedy śni mu się dobrze.

Czułam się, jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg grunt, ale zamiast upaść, po prostu zawisłam w powietrzu. Było we mnie wszystko: złość, niedowierzanie, wstyd, żal. Ale najbardziej czułam coś innego – ciszę, która dzwoniła mi w głowie jak alarm, którego nie da się wyłączyć.

Przypominałam sobie różne chwile. Kiedy mówiłam Markowi, żeby nie pracował tyle po godzinach, kiedy wracał z uśmiechem, nie patrząc mi w oczy, kiedy nosił przy sobie telefon w domu. Każdy z tych momentów miał swoje wyjaśnienie. Wtedy przyjmowałam je jako coś normalnego. Ale to nie było normalne.

Wszystko widział

Zrozumiałam, że moje dziecko było świadkiem czegoś, przed czym ja sama się broniłam. Patrzył na tatę i obcą kobietę i myślał, że to część zwyczajnego świata. Nie miał pojęcia, że właśnie wypowiedział coś, co miało zmienić wszystko.

Najbardziej bolało nie to, że Marek mnie zdradził. Bolało, że ja, jego żona, matka jego dziecka, nie widziałam tego, co widział pięcioletni chłopiec.

Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy złożymy pozew o rozwód, czy zatrzymamy się na separacji. Nie podjęłam jeszcze decyzji. Nie czuję się gotowa i może nigdy nie będę.

Wiem jedno – od tej pory nie będę zamiatać pod dywan tego, co widzę. Nie będę tłumaczyć cudzych decyzji własnym spokojem. Bo ten spokój był złudzeniem i cenę za niego zaczęło płacić moje dziecko.

Franek znów zaczął rysować. Tym razem narysował mnie, siebie i wielki tort urodzinowy. Bez lodów, bez samochodu, bez cioci Asi.

– Mamo, a możemy kiedyś pojechać sami na lody? Tylko my?

– Pewnie, że tak – odpowiedziałam.

I wtedy zobaczyłam w jego oczach coś, czego dawno tam nie było – spokój. Taki prawdziwy.

Klaudia, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama