„Po tym, co zrobił mąż, zżerał mnie wstyd. Jak ja teraz spojrzę w oczy rodzinie i wszystkim sąsiadom?”
„– Pani mąż to zwykła kanalia! Kiedy pani chodzi w czwartki na ćwiczenia, a w soboty na targ i do sklepu, on zaprasza sobie do waszego domu kochankę. I to zupełnie się z tym nie kryje! Obcałowuje ją już na podjeździe, przy wszystkich sąsiadach, nawet z samochodu nie wysiądą”.

Przez dwadzieścia lat byliśmy zgodnym małżeństwem. Nie mieliśmy zbyt wielu punktów spornych. Przez pierwsze kilka lat nawet utrzymywaliśmy pewien żar w naszym związku, ale w końcu i nas dopadło tzw. zmęczenie materiału. Coraz częściej się kłóciliśmy, coraz rzadziej godziliśmy, a zbliżenia właściwie odeszły do lamusa. Przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. Nikt nie zgłosił potrzeby rozdrapywania swoich spraw z jakimś terapeutą, nie próbowaliśmy jakichś głupich, dziecinnych sztuczek, żeby na nowo się „uwodzić”.
Nie kłóciliśmy się często
Dla mnie to była naturalna kolej rzeczy: doczekaliśmy się dziecka, to ono stało się dla mnie najważniejsze, było coraz więcej codziennych zadań, obowiązków, ale i zmęczenia. Nie ukrywam, mąż przez jakiś czas podejmował próby zainteresowania mnie na nowo romansem, ale to nie był mój język miłości. Ja chciałam, żeby pomógł mi przy dziecku, żeby posprzątał mieszkanie bez proszenia, żeby zrobił mi raz śniadanie do łóżka, a nie organizował całowieczorne randki i oczekiwał, że będę się na nich pojawiać w pełnym makijażu, ze zrobioną fryzurą i w zmysłowej bieliźnie.
– Może pojedziemy w ten weekend sami do jakiegoś fajnego hotelu? – proponował na przykład.
– Nie mamy na to pieniędzy, wolę je wydać, żeby kupić Jagodzie nowe buty i zapłacić za zajęcia – argumentowałam trzeźwo.
Kręcił wtedy nosem, ale nic nie mówił. Było mi to na rękę, bo nie miałam czasu i ochoty na jego fochy – było za dużo do zrobienia.
Tak mijał czas. Odniosłam wrażenie, że Jarek w końcu pogodził się z faktem, że po prostu zamknęliśmy już swój seksualny rozdział. Zresztą – kto normalny ma dziś w ogóle na to czas? Pracując, robiąc zakupy, sprzątając dom, wychowując dzieci...
Myślałam, że dobrze nam razem
Lata mijały, a my, w mojej ocenie, staliśmy się jeszcze lepszym małżeństwem. Gdy Jarek przestał naciskać na namiętność, zrobiło się spokojniej, bardziej dojrzale, statecznie. Tak, jak chciałam. Mogłam się w końcu w pełni oddać macierzyństwu i dbaniu o dom, a naprawdę się w tym spełniałam. Regularnie słyszałam od sąsiadów pochwały.
– Pani to zawsze ma wszystko dopięte na ostatni guzik. Dom jak z obrazka, dzieci zawsze uprzejme, czyste i dobrze ubrane – powiedziała mi kiedyś Halina, mieszkająca w domu obok.
– Dziękuję bardzo! Ale nie mogłabym się w tym spełniać, gdyby nie mój wspaniały mąż. To dzięki niemu mogę z przyjemnością zajmować się domem i dziećmi – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Zdziwiło mnie, że sąsiadka spojrzała na mnie wtedy podejrzliwie. „O co chodzi? Nie lubi Jarka?”, pomyślałam.
– Tak, faktycznie... Przepraszam, muszę już lecieć – wykręciła się szybko od dalszej rozmowy.
To było dziwne. Tak jakby wiedziała więcej, niż mówiła. Nie przywiązałam jednak dużej wagi do tego wydarzenia. „Ot, pewnie babka miała gorszy dzień i tyle”, skwitowałam w końcu w myślach.
To było dziwne
Zdziwiło mnie jednak, gdy podobna sytuacja się powtórzyła – ale z inną sąsiadką.
– Pani Natalio, nie mogę się napatrzeć na pani trawnik i rabaty. Idealne, jak wszystko u pani! W dodatku, ten przepis na ciasto, który mi pani ostatnio dała... No niebo w gębie! Cała rodzina się zachwycała! – chwaliła mnie, gdy spotkałyśmy się w sklepie spożywczym.
– Dziękuję, ciasto to faktycznie mój przepis, ale trawnik to dzieło mojego męża, więc jemu proszę gratulować – zachichotałam.
– Och... Na pewno to zrobię przy okazji – mruknęła, jakby zbita z tropu.
– Coś nie tak? – zapytałam podejrzliwie.
Sąsiadka na chwilę zamilkła.
– Pani Natalio, mogę o coś zapytać? – odezwała się w końcu.
– Hm, oczywiście, myślę, że tak... – odparłam niepewnie.
– Czy pani jest z mężem szczęśliwa? – zapytała znienacka.
– Cóż to za pytanie! – obruszyłam się.
– Nie mam niczego złego na myśli, po prostu... Tak sobie pomyślałam, że chyba ostatnio, po tylu latach razem, doszłam do wniosku, że ja nie do końca jestem. I tak mnie naszło... Proszę wybaczyć, jeśli uraziłam – zaczęła się szybko tłumaczyć.
– Już dobrze – uspokoiłam ją. – Pani Basiu, bardzo mi przykro, że tak pani mówi. Ja myślę, że my się z mężem po prostu dotarliśmy z czasem...
– Rozumiem – rzuciła niewyraźnie.
– Przepraszam, ale muszę już iść – skłamałam, żeby przerwać tę niezręczną rozmowę.
– Pani Natalko, jeszcze jedno: niech pani facetowi nigdy do końca nie ufa. Oni nawet najlepszą żonę wycisną jak cytrynę, a potem wyrzucą do kosza. Trzeba myśleć wyłącznie o sobie!
Uśmiechnęłam się krzywo, po czym ewakuowałam się z tej przedziwnej interakcji. „Pani Basia zawsze była trochę wścibska i dziwaczna, ale teraz chyba jej kompletnie odbiło!”, pomyślałam. A jednak coś w jej zachowaniu mnie zaniepokoiło. Dlaczego obydwie sąsiadki natychmiast zmieniały nastawienie do mnie i do rozmowy, gdy wspominałam o mężu? Wiedziałam, że to pewnie głupota, ale coś w tym wszystkim nie dawało mi spokoju.
Poznałam prawdę
Mimo wszystko, było mi żal pani Basi. Dojście do tak przykrych wniosków po tylu latach małżeństwa musi być trudne. Postanowiłam więc odwiedzić ją z blachą ciasta następnego dnia – tak na poprawę humoru. Gdy stanęłam w jej progu, zarumieniła się.
– Pani Natalia! Tak mi głupio, zachowałam się wczoraj bardzo niestosownie... – zaczęła się od razu tłumaczyć.
– Proszę się niczym nie martwić, każdy ma gorsze dni – odpowiedziałam z uśmiechem. – Przyniosłam ten placek, co tak pani smakował i zamierzałam wprosić się na kawę. Zdążyłam już posprzątać dom i akurat miałam chwilę wolnego.
– Oczywiście, zapraszam!
Rozmawiałyśmy tak przez chwilę o nowinkach z osiedla, po czym przeszłam do zachwalania mojej córki, a potem Jarka.
– Mąż naprawdę tak ciężko pracuje... Jestem mu za to dozgonnie wdzięczna, bo to dzięki niemu mogę się oddawać prowadzeniu domu. Naprawdę to lubię. To życie jest takie spokojne i niezwykle wdzięczne – paplałam.
– Pani Natalko, muszę pani przerwać... Proszę mi wybaczyć, być może nie powinnam pani tego mówić, ale nie mogę dłużej stać bezczynnie, bo jest pani tak wspaniałą osobą... Nie zasługuje pani na to! – powiedziała nagle pani Basia rozpaczliwie.
– Ale co takiego? – zdziwiłam się szczerze.
– Pani mąż to zwykła kanalia! Kiedy pani chodzi w czwartki na ćwiczenia, a w soboty na targ i do sklepu, on zaprasza sobie do waszego domu kochankę. I to zupełnie się z tym nie kryje! Obcałowuje ją już na podjeździe, przy wszystkich sąsiadach, nawet z samochodu nie wysiądą. Bardzo mi przykro, że musiała się pani tak dowiedzieć, ale nie mogłam dłużej milczeć – ostatnie słowa właściwie wyszeptała.
Byłam w szoku
Poczułam się, jakby ktoś wyrwał mi wszystkie wnętrzności. Było tym gorzej, że zalała mnie nie tylko fala wściekłości, frustracji i niedowierzania, ale też wstydu – a wstydu nie znosiłam szczególnie.
– Pani Basiu, ja... Muszę już chyba iść – rzuciłam szybko, oblewając się cała rumieńcem.
– Och, proszę nie mieć mi tego za złe! Ja chciałam dla pani dobrze! Tyle pani robi dla całej okolicy... – rzuciła płaczliwie.
– Nie, nie, wszystko dobrze! Ja po prostu muszę... Już iść – odpowiedziałam, po czym błyskawicznie zebrałam swoje rzeczy i wybiegłam z domu sąsiadki.
„Boże, nie mogę w to uwierzyć”, powtarzałam cały czas w myślach. „Jak on mógł mi to zrobić? Zdradzić mnie, zbezcześcić nasze małżeńskie przysięgi, tak mnie zlekceważyć i wykorzystać! Do śniadanek i czystych, wyprasowanych przeze mnie koszul to jest pierwszy. A lojalność? Miłość? Wierność do grobowej deski?”.
Gdy tylko dobiegłam do swojego domu, opłukałam twarz lodowatą wodą, żeby nieco otrzeźwieć. Emocje, które czułam wobec męża, nadal przyćmiewało nieco niedowierzanie i szok. Raz zalewała mnie wściekłość, a raz znowu czułam się, jakbym patrzyła na całą tę sytuację z boku – otępiała, pozbawiona uczuć. Tylko jedna rzecz nie opuszczała mnie nawet na moment i paliła żywcem gorzej niż poczucie zdrady: wstyd. To on był w tym wszystkim najgorszy. „Nawet się nie krył! Przy wszystkich sąsiadach... Miał zupełnie w nosie, że wszyscy go widzą, że robi ze mnie pajaca i naiwniaczkę...”, myślałam gorączkowo.
– Już ja się za to odegram... Koniec z dobrą, pobłażliwą Natalką – mruknęłam pod nosem mściwie.
Natalia, 43 lata
Czytaj także:
- „Teść narzeka sąsiadom, że jego syn się zmienił, odkąd mnie poznał. Ma rację, ale oddałam im wszystkim przysługę”
- „Nie mamy dzieci, ale kłótni u nas i tak nie brakuje. Irytuje mnie, że mąż nie opuszcza deski sedesowej”
- „Mąż po przejściu na emeryturę ciągle siedzi w domu. Ja marzę o Kanarach, on o telewizorze i kapciach”