„Mąż przeszedł na emeryturę i zaczął się dziwnie zachowywać. Byłam w szoku, gdy odkryłam, dokąd chodzi wieczorami”
„W środowy poranek Tadeusz znowu zniknął. O siódmej trzydzieści był już na nogach, czego nigdy wcześniej nie robił bez konkretnego powodu. Kiedy schodziłam do kuchni, stał już przy stole ubrany w swoją luźną, szarą bluzę i sportowe buty”.

Całe życie przepracowałam jako nauczycielka języka polskiego w podstawówce, więc jeśli ktoś próbował mnie oszukać, to raczej nie miał ze mną łatwo. Miałam nosa do kłamstw. Nawet tych, które się przemycało w półsłówkach i unikach. Tadeusza poznałam jeszcze w liceum. Mieliśmy razem maturę i pierwsze zakochanie, z czasem wspólne dzieci, remonty i życie, które stało się po prostu wspólne. A potem – emerytura.
Nasza codzienność była cicha. Rankiem piliśmy kawę, ja z gazetą, on z pilotem w dłoni. Potem spacery z kijkami, obiad, drzemka, jakiś serial. Tak wyglądał nasz świat. Powolny, uporządkowany. Do bólu przewidywalny. I właśnie dlatego zaczęłam coś podejrzewać.
Tadeusz nie był typem sportowca, nie był też typem tajemniczym. Miał swój rytm – śniadanie o ósmej, krzyżówki w południe, teleexpress o siedemnastej. Nic go nigdy nie wytrącało z równowagi.
Aż nagle zaczął znikać w środy i piątki. Zawsze te same dni. Ubierał się inaczej niż zwykle – sportowe buty, luźna bluza, torba przez ramię. Mówił, że musi coś załatwić i wychodził na kilka godzin. Bez słowa. Na początku próbowałam to zignorować. Tłumaczyłam sobie: może chodzi do kolegi, może na zakupy. Ale kobieca intuicja nie daje się tak łatwo oszukać.
Poczułam niepokój, a może i zazdrość. Bo jeśli mężczyzna po czterdziestu latach małżeństwa nagle zaczyna coś przede mną ukrywać, to coś jest nie tak. I miałam zamiar się dowiedzieć – co dokładnie.
Chciałam poznać prawdę
W środowy poranek Tadeusz znowu zniknął. O siódmej trzydzieści był już na nogach, czego nigdy wcześniej nie robił bez konkretnego powodu. Kiedy schodziłam do kuchni, stał już przy stole ubrany w swoją luźną, szarą bluzę i sportowe buty, które kupił dwa lata temu, ale prawie nigdy ich nie nosił. Na krześle leżała torba – ta, którą zwykle brał na basen, choć na basenie nie byliśmy razem od pięciu lat. Usiadł i zaczął jeść płatki kukurydziane z mlekiem, jakby nic się nie działo.
– Znowu wychodzisz? – zapytałam, starając się brzmieć obojętnie.
– A… tak, coś załatwić – odpowiedział i spuścił wzrok, zbyt szybko skupiając się na swojej misce.
W tamtej chwili poczułam, że kłamie. Nie wprost, nie ordynarnie, ale z tym znajomym zawahaniem, które znałam aż za dobrze. Po tylu wspólnych latach nie trzeba słów. Ciało mówi wszystko. Głos, spojrzenie, tempo jedzenia. Kiedy ktoś cię oszukuje, czujesz to w kościach. Ja poczułam.
Postanowiłam, że tego dnia za nim pójdę. Dałam mu wyjść. Wróciłam na górę, udając, że szukam swetra. Potem założyłam buty i ruszyłam za nim. Zauważyłam, że poszedł nie w stronę przystanku, jak zwykle, ale na drugą stronę ulicy, w stronę parku.
Śledziłam go
Szłam kawałek za nim, w bezpiecznej odległości. Na szczęście Tadeusz nigdy nie miał dobrego słuchu, więc stuk obcasów po chodniku go nie zaniepokoił. Skręcił w boczną uliczkę, a potem przeszedł przez pasy i zniknął za rogiem. Przyspieszyłam kroku, ale nie na tyle, by zwrócić na siebie uwagę.
Obserwowałam go z drugiej strony ulicy. Miałam serce w gardle. Zatrzymał się przy kiosku, kupił coś – chyba wodę – i ruszył dalej. Znowu zmienił kierunek. Po piętnastu minutach marszu skręcił do domu kultury. Ale nie przez główne wejście. Poszedł na tyły budynku, tam gdzie kiedyś była kotłownia. Boczne drzwi. Kto normalny wchodzi do domu kultury bocznym wejściem?
Stanęłam na rogu i czekałam. Patrzyłam, jak drzwi powoli się zamykają za jego plecami. Weszłam głównym wejściem. W środku było cicho. Podeszłam do ochrony.
– Przepraszam, czy widziała pani przed chwilą wysokiego, siwego pana? Wszedł tutaj, może z bocznego wejścia.
Kobieta spojrzała na mnie z uśmiechem.
– Jeśli przyszedł bocznym wejściem, to pewnie na jogę. Proszę sprawdzić salę na zapleczu, drzwi po lewej.
Zamurowało mnie
Joga? Mój Tadeusz? Przez chwilę stałam w miejscu, próbując to przetrawić. Weszłam tu z sercem w gardle, gotowa na zdradę, a usłyszałam coś, czego kompletnie się nie spodziewałam. Joga. Zanim się ruszyłam, powtórzyłam sobie to słowo jeszcze raz w głowie. Nie pasowało mi do niego. Ale jeśli to prawda, to czemu mi o tym nie powiedział?
Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w stronę zaplecza.
Drzwi do sali były lekko uchylone. Zatrzymałam się na chwilę, żeby zajrzeć do środka, nie robiąc hałasu. Wnętrze było jasne, z dużymi oknami i drewnianą podłogą. Na matach, rozłożonych w półokręgu, siedziała grupa starszych osób w różnych pozycjach. I tam, w samym środku, siedział on. Mój Tadeusz. W pozycji lotosu, z zamkniętymi oczami, wyprostowany jak nigdy.
Poczułam, jak coś mi się zaciska w gardle. Z jednej strony – ulga. Nie było żadnej kobiety. Z drugiej – złość. Dlaczego nie powiedział mi o czymś tak… śmiesznym? Bo przecież to było śmieszne. Mój Tadeusz, który przez całe życie narzekał na rozciąganie, teraz jak gdyby nigdy nic siedział po turecku, jakby medytował nad sensem życia.
Gdy wrócił do domu, od razu go o to spytałam.
– Bałem się, że mnie wyśmiejesz – powiedział cicho. – Joga… no wiesz, nie pasuje do mnie. Ale naprawdę mi pomaga.
Nic mi nie powiedział
Zdziwiło mnie, jak bardzo szczerze to zabrzmiało. W jego głosie była ta sama niepewność, co trzydzieści lat temu, kiedy pierwszy raz mówił, że chce rzucić etat i założyć własny warsztat.
– A ja się bałam, że masz kochankę – odparłam. – Chyba oboje jesteśmy śmieszni.
Tadeusz spojrzał na mnie z ukosa. Uśmiechnął się, ale oczy miał jakby bardziej mokre niż zwykle.
– Wiesz… czasem człowiek potrzebuje przestrzeni. Ciszy. Oddechu. Zwłaszcza na starość. A ja… chciałem po prostu spróbować czegoś nowego. I trochę się poruszać. Plecy już nie te.
– To czemu mi nie powiedziałeś? – zapytałam łagodnie, choć w moim głosie nadal była nuta żalu.
– Bo… nie wiem. Wydawało mi się, że to głupie. Że uznasz to za fanaberię. Że się ze mnie będziesz śmiać.
– No i miałeś rację – powiedziałam z lekkim uśmiechem. – Ale tylko przez chwilę.
Milczeliśmy przez kilka minut. Słyszałam tylko delikatne tykanie zegara i ciche siorbanie herbaty. Wreszcie odłożyłam kubek i położyłam mu dłoń na kolanie.
– Może… następnym razem pójdę z tobą.
Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby nie wiedział, czy dobrze usłyszał.
– Serio?
– Serio. Też mam kręgosłup jak z drewna i nie zaszkodzi mi trochę oddechu. A może i odrobina ciszy dobrze nam zrobi. Obojgu.
Nie odpowiedział. Tylko przytaknął głową i ścisnął moją dłoń.
Marianna, 63 lata
Czytaj także:
- „Teść narzeka sąsiadom, że jego syn się zmienił, odkąd mnie poznał. Ma rację, ale oddałam im wszystkim przysługę”
- „Nie mamy dzieci, ale kłótni u nas i tak nie brakuje. Irytuje mnie, że mąż nie opuszcza deski sedesowej”
- „Mąż po przejściu na emeryturę ciągle siedzi w domu. Ja marzę o Kanarach, on o telewizorze i kapciach”