Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam czuć się jak księgowa we własnym domu. Może to było wtedy, gdy Artur powiedział, że „przecież te bułki nie są drogie, co ty tak liczysz?”, a ja wiedziałam, że właśnie przez takie „nie są drogie” dzieci nie pojadą na ferie. Albo gdy któregoś dnia stałam przed lustrem, przymierzając w sklepie sweter z przeceny i w myślach odjęłam od ceny dokładnie to, czego nam brakowało do opłacenia rachunku za prąd.

Reklama

Mam 35 lat, dwójkę dzieci, męża i pracę na pół etatu w bibliotece. Nie narzekam. Nigdy nie byłam kobietą, która goni za luksusem. Ale lubię, kiedy wszystko się zgadza. Kiedy wiem, że rachunki są zapłacone, że mamy na jedzenie, że dzieciom niczego nie brakuje. Ostatnio jednak wszystko zaczęło się rozjeżdżać. Z konta pieniądze znikały szybciej niż zwykle. Pytałam Artura, czy czegoś nie opłacił podwójnie, czy nie pomylił przelewu, ale on tylko machał ręką.

– Przesadzasz, Asia. Życie kosztuje.

– Ale aż tyle? – zapytałam kiedyś i usłyszałam tylko ciche: – No przecież nie wydaję na głupoty.

Zaczęłam notować każdy wydatek. Prowadziłam zeszyt, wpisywałam: chleb – 5.20, mleko – 3.10, autobus – 4.60. Wszystko się zgadzało. A mimo to ciągle brakowało. Jakby coś wypływało z naszego budżetu jak woda z dziurawego wiadra. Pewnego poranka, kiedy dzieci jadły śniadanie, a Artur wychodził do pracy, znów zapytałam:

– Artur, gdzie znikają pieniądze? Tylko szczerze.

– Może za dużo kaw pijesz w pracy? – rzucił z uśmiechem. – Albo te książki z biblioteki są płatne?

Nie odpowiedziałam. Tylko spojrzałam na niego. Ten jego uśmieszek, to rozbrajające „nie martw się, wszystko gra” – zaczynało mnie drażnić. I coraz częściej czułam, że coś ukrywa. Wieczorem zadzwoniłam do Magdy. Moja przyjaciółka, powierniczka. Czasem zbyt bezpośrednia, ale zawsze szczera.

– A może on coś ukrywa? – zapytała, jakby czytała mi w myślach.

– Myślisz, że kogoś ma?

– Nie wiem. Ale jak facet zaczyna być taki... dziwnie spokojny, kiedy kobieta szaleje z nerwów, to albo zdradza, albo... ma drugie życie.

Popatrzyłam wtedy na nasz wspólny wyciąg z konta. Jeszcze nie wiedziałam, czego szukać. Ale już czułam, że znajdę coś, co zmieni wszystko.

Kłótnia o pieniądze

– Nie wiem, gdzie znika ta kasa, Artur! – rzuciłam, trzaskając notesem o stół.

Stał w kuchni, jeszcze w kurtce, z torbą przerzuconą przez ramię. Miał zaraz wychodzić, ale tym razem nie pozwoliłam mu uciec.

– Może nie umiesz liczyć?! Ja też mam swoje potrzeby – odparł z zimnym spokojem, jakbyśmy nie rozmawiali o tym, że na koncie zostało 187 złotych do końca miesiąca.

– Potrzeby? Jakie, do cholery? – wstałam, czując, że w gardle rośnie mi gula. – Bo nie widzę, żebyś sobie coś kupował. Chyba że ukrywasz przede mną nową garderobę!

Artur przewrócił oczami.

– Asia, daj spokój. Czemu ty robisz z każdego rachunku temat do wojny?

– Bo to JEST wojna! Z długami, z lodówką, w której światło świeci się nad pustką, i z twoim milczeniem!

– Mówiłem ci już. Życie drożeje.

– Ja jakoś potrafię żyć i jeszcze oszczędzać!

Zamilkł. A ja znów byłam tą złą. Tą, co liczy, co przypomina, co upomina.

– Wiesz co, Joasia? – powiedział cicho, ale z wyraźną irytacją. – Może problemem nie są pieniądze, tylko to, że musisz wszystko kontrolować.

Zatkało mnie. Wyszedł bez pożegnania, a ja zostałam w kuchni z dwiema pustymi miskami po owsiance, długiem za prąd i pytaniem, które nie dawało mi spokoju: co on naprawdę ukrywa?

Wiedziałam, że coś ukrywa

Wieczorem dzieci już spały. Włączyłam lampkę w salonie i usiadłam z laptopem na kolanach. Przez chwilę patrzyłam na ekran, jakbym czekała, aż sam powie mi prawdę. Otworzyłam przeglądarkę, wpisałam adres banku i zalogowałam się na nasze wspólne konto.

Zaczęłam od bieżących wydatków. Supermarket, apteka, przedszkole – wszystko znane i przewidywalne. Ale potem zobaczyłam nazwę, która nic mi nie mówiła. „RC Performance Parts”. Sto pięćdziesiąt złotych. Następna pozycja: „ModelShopExpress” – 219 zł. I jeszcze kilka przelewów na PayPal. Regularne, co tydzień-dwa. Sumy nie były kolosalne, ale razem dawały sporo. I powtarzały się.

– Co to, do diabła, jest? – mruknęłam do siebie.

Zrobiłam zrzuty ekranu. Otworzyłam przeglądarkę i wpisałam jedną z nazw. Wyskoczyły mi modele samochodów. Ale nie takie zwykłe zabawki – tylko profesjonalne miniatury. Kolekcjonerskie. I drogie. Następnego dnia, siedząc z Magdą przy kawie, nie wytrzymałam.

– Myślisz, że on kogoś ma?

– Może. Ale równie dobrze może mieć drugie życie. Mężczyźni są dziwni – powiedziała, mieszając herbatę. – Mój były miał konto na jakimś forum o zegarkach. Wiesz, ile tam wydał? Trzydzieści tysięcy. Zanim się połapałam, był już po rozwodzie.

Patrzyłam przez okno. Zaczynałam rozumieć, że Artur coś przede mną ukrywa. Ale nie wiedziałam jeszcze co – i dlaczego czułam się coraz bardziej jak ktoś obcy w jego świecie.

Tajemnica wyszła na jaw

Tego dnia serce waliło mi jak szalone, kiedy jechałam za nim. Pożyczyłam auto od Magdy. Powiedziałam dzieciom, że jadę do hurtowni po książki do biblioteki. Kłamałam bez mrugnięcia okiem – jak on. Artur zajechał na obrzeża miasta. Skręcił w małą uliczkę, którą znałam tylko z Google Maps. Za zakrętem – hangar. Nieużywany, zardzewiały, z zamkniętą bramą. Ale on miał klucz. Wjechał, rozejrzał się, jakby sprawdzał, czy nikt go nie widzi. Nie widział mnie.

Odczekałam dziesięć minut. Potem weszłam przez boczne drzwi. To, co zobaczyłam, zbiło mnie z nóg. W środku był inny świat. Świat Artura. Tory, lampy, stoły pełne miniaturowych samochodów. Niektóre wyglądały jak prawdziwe – tylko pomniejszone. Na jednej półce stały modele w szklanych gablotkach, na innej karoserie, silniki, malutkie śrubki w organizerach. Pachniało smarem i lakierem.

– To tutaj znikały nasze pieniądze?! – wrzasnęłam, aż echo odbiło się od blachy. – To to było ważniejsze od dzieci?

Artur wyszedł zza ścianki działowej, z kluczem francuskim w ręku. Zbladł.

– Joasia...

Ty mnie okłamywałeś. Miałeś romans z... plastikiem?! Z tymi autkami?!

– To jedyne, co mam tylko dla siebie... – jego głos zadrżał. – Co daje mi spokój. Cokolwiek czuję, mogę tu przyjść, wziąć narzędzie i przez chwilę... nie myśleć.

Patrzyłam na niego, jakby był kimś zupełnie obcym. On stał tam, przy swoim warsztacie, a ja miałam ochotę wszystko zniszczyć. Albo uciec. Albo krzyczeć.

– I to ci wystarcza?

Nie odpowiedział. A ja wiedziałam już, że nasze małżeństwo nie ma tylko jednego problemu. Ono ma osobne światy.

Konfrontacja z mężem

Nie odzywaliśmy się całą drogę do domu. Artur prowadził, trzymał kierownicę jakby kurczowo, jakby to była ostatnia rzecz, nad którą jeszcze miał kontrolę. Ja patrzyłam przez okno. W głowie miałam wir. Złość, żal, niedowierzanie. W domu dzieci już spały. Usiadłam przy stole, nie zdejmując płaszcza. On usiadł naprzeciwko, spuścił wzrok.

– Ukrywałeś to przede mną przez lata – powiedziałam cicho. – A ja myślałam, że to ja coś źle robię. Że może przesadzam, że może za dużo chcę. A ty… miałeś swój garaż z zabawkami!

– To nie były zabawki. – Uniósł głowę, pierwszy raz od godziny patrząc mi w oczy. – To była moja ucieczka. Nie zdradzałem cię, Joasia. Ale uciekałem, bo... bo w tym naszym życiu nie miałem już miejsca dla siebie.

– A ja niby miałam? Ja, która dzieliła każdą złotówkę na pół, żeby starczyło na skarpetki dla dzieci? – przerwałam mu ostro. – Ja, która się zastanawiała, czy może sobie pozwolić na kawę w mieście raz w miesiącu?

– Wiem – powiedział. – I jestem ci za to wdzięczny. Ale ja się dusiłem. Każdy dzień był jak... jak walka. W pracy, w domu. A tam, w hangarze... tam mogłem być sobą.

– Sobą? Czyli kim? Facetem, który przed żoną musi ukrywać, że buduje miniaturowy świat za kilka tysięcy złotych?

– Tak. Może właśnie takim – szepnął. – Może kimś, kto nie umie prosić o zgodę, bo boi się, że usłyszy „nie”.

Zamilkliśmy. Cisza była cięższa niż wszystkie nasze wcześniejsze kłótnie. Zaczynałam rozumieć, że nie chodziło tylko o pieniądze. Że to była przepaść – nie pomiędzy naszymi portfelami, ale pomiędzy nami samymi.

Ustalmy granice

Nie spakowałam się. Nie wyszłam. Przez całą noc leżałam w łóżku obok Artura, czując między nami przestrzeń większą niż kiedykolwiek. Nie dotykaliśmy się. Nie odzywaliśmy się. Nad ranem dzieci obudziły się jakby nigdy nic – Lena przyszła się przytulić, Tomek zapytał o bajkę. I nagle dotarło do mnie: nie mogę im rozwalić świata tylko dlatego, że dorosłym zabrakło odwagi, żeby porozmawiać uczciwie. Usiedliśmy przy stole, kiedy dzieci bawiły się w pokoju.

– Nie zostawię cię – powiedziałam. – Ale od dziś wszystko będzie inaczej.

Artur spojrzał na mnie uważnie. Nie było w nim ulgi. Była ostrożność. Jakby czekał na coś więcej.

– Chcę jasnych granic. Nie możesz mieć drugiego życia beze mnie. Nie, kiedy ja w tym pierwszym walczę o każdą złotówkę, a ty się chowasz w garażu i udajesz, że wszystko jest dobrze.

– Masz rację – przyznał. – Ale nie chcę rezygnować z pasji. To jedyne miejsce, gdzie czuję, że jestem... sobą.

– W porządku – powiedziałam. – Nie chcę ci tego zabierać. Ale musisz zrozumieć: to nie może nas kosztować więcej niż jesteśmy w stanie zapłacić. Finansowo. I emocjonalnie.

Wziął głęboki wdech. Pokiwał głową.

– Sprzedam część modeli. Ograniczę zakupy. I zrobię ci listę wszystkiego, co do tej pory wydałem. Bez ściemy.

– A ja przestanę być księgową w naszym domu – dodałam. – Ale tylko pod warunkiem, że będziemy wszystko ustalać wspólnie. Bez tajemnic. Bez „to tylko parę złotych”.

Spojrzał na mnie z czymś, co wyglądało jak wdzięczność. Ale ja nie czułam jeszcze ulgi. Ustalenie granic to nie koniec. To dopiero początek. Bo teraz zobaczymy, czy naprawdę potrafimy jeszcze być razem – w jednym świecie, nie w dwóch.

Joanna, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama