„Kochaliśmy się zadaniowo. To było »robienie dziecka«. Zaszłam w ciążę, ale z barmanem"

Smutna kobieta w łózku fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Mąż wykrzyczał mi w końcu, że jest niespełniającym swojej roli bykiem rozpłodowym. Dziś w końcu mam Marysię. Jestem szczęśliwa, ale w sercu chowam wielką tajemnicę".
/ 06.10.2021 13:10
Smutna kobieta w łózku fot. Adobe Stock, Prostock-studio

 To było moje największe marzenie. Całe życie czekałam na ten moment, kiedy w końcu zostanę mamą. Dziś mam Marysię. Jestem szczęśliwa, ale w sercu chowam też wielką tajemnicę.

Pocałował mnie w czoło z czułością, a ja uznałam, że może ma rację?

Zawsze chciałam mieć dużą rodzinę. Już jako nastolatka marzyłam o domku, kochającym mężu i co najmniej trójce dzieci. Często wyobrażałam sobie taką idyllę i nie mogłam się doczekać chwili, gdy spotkam tego jedynego i z nim zrealizuję swoje marzenia. Los był dla mnie łaskawy. Podczas gdy moje koleżanki przeżywały milion sercowych perypetii, ja dość szybko spotkałam miłość swojego życia.

Któregoś dnia Janek po prostu przyszedł na ten sam wykład co ja. Wystarczyło, że wszedł do sali, podszedł do mnie i zapytał, czy miejsce obok jest wolne, a ja podniosłam na niego wzrok, spojrzałam w orzechowe oczy i wiedziałam, że to ten. Nie myliłam się, od tego czasu byliśmy nierozłączni.

To wszystko było takie naturalne, nie miałam żadnych wątpliwości. jeszcze na studiach zamieszkaliśmy razem, a jako świeżo upieczeni magistrowie wzięliśmy ślub. Wydawało mi się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Co prawda, na razie mieliśmy tylko małe wynajęte mieszkanko, a nie domek pod miastem, ale uznałam, że na wszystko przyjdzie czas i cieszyłam się swoim szczęściem.

Kiedy pierwszy raz wspomniałam, że może czas powiększyć rodzinę, usłyszałam od męża: – Kochanie, może najpierw znajdźmy stałą pracę, bo teraz oboje pracujemy na zleceniach, pomyślimy o jakimś małym, ale własnym lokum i wtedy do dzieła – uśmiechnął się do mnie ciepło.

– Ale przecież wiesz, że marzę o dzieciach – westchnęłam. – Może moglibyśmy o tym pomyśleć już dziś?

– I co? Dziecko będzie jadło z nami na kolację kanapki z pasztetem? – zaśmiał się. – Martuś, zaczekajmy chwilę, obiecuję, że niedługo. Ja też o tym marzę, ale chciałbym wiedzieć, że dziecku nie będzie niczego brakowało – pocałował mnie w czoło z czułością, a ja uznałam, że może ma rację…?

Pełni nadziei i zapału zaczęliśmy się starać o dzidziusia

Byliśmy świeżo upieczonymi magistrami historii, po studiach nie czekały na nas ciepłe i dobrze płatne posadki. Załapaliśmy się na zlecenia w korporacjach i z trudem wiązaliśmy koniec z końcem. Jednak byłam szczęśliwa, ufnie patrzyłam w przyszłość u boku ukochanego mężczyzny.

Z czasem poczułam się w swojej firmie dobrze, dostałam etat i przestałam myśleć o pracy w zawodzie, planowałam zostać w branży reklamowej. Janek natomiast dostał etat na uczelni. Stała praca pozwoliła nam na kredyt i małe mieszkanko na obrzeżach miasta. Nie byłam do końca zadowolona, bo to nie był wymarzony dom, ale jakoś to przełknęłam. „Kiedy będziemy mieli dzieci, pomyślimy o zmianie lokum” – myślałam.

Czas mijał, a my radziliśmy sobie coraz lepiej, spełnialiśmy się zawodowo, w małżeństwie układało nam się znakomicie i także nasze zarobki były przyzwoite. Uznaliśmy więc z mężem, że już czas i nie ma na co czekać. Pełni nadziei i zapału zaczęliśmy się starać o dzidziusia.

Moment, kiedy odstawiłam tabletki antykoncepcyjne, był dla mnie niezwykle ważny, z ulgą odłożyłam pudełko na dno szafy, przekonana, że to wreszcie krok do wyczekiwanego spełnienia marzeń. Patrzyłam na Janka i widziałam, że on czuje to samo.

Podjęta decyzja sprawiła, że chodziłam jak na skrzydłach, zaglądałam w witryny sklepów z zabawkami z nadzieją, że niebawem będę tam częstym gościem. Czytałam o ciąży i pierwszym okresie życia dziecka, zaglądałam młodym matkom w wózki, zastanawiając się, jak będzie wyglądało nasze maleństwo. Czy będzie to chłopiec czy dziewczynka? Do kogo będzie podobne, do mnie czy do Janka? Snucie tych wizji wprawiało mnie w błogostan.

Rytm naszego życia wyznaczały moje dni płodne

Minął jednak miesiąc, potem drugi i trzeci, i nic się nie działo. Zaczęłam się poważnie niepokoić.

– Janek, może sprawdzimy u lekarza? Może musimy się leczyć?

– Przestań, kochanie, nie zawsze udaje się od razu, poczekajmy. Na pewno się uda – uspokajał mnie mąż. Mijały jednak kolejne miesiące i nadal nie przyniosły pożądanego skutku. Z zapałem studiowałam książki i publikacje internetowe o zachodzeniu w ciążę, łykałam milion suplementów diety, chwytałam się bardziej i mnie naukowych sposobów i wszystko na nic.

W końcu niemalże siłą zaciągnęłam Janka do lekarza. – Proszę się nie martwić, zrobimy badania i zobaczymy, co się dzieje – mój ginekolog spojrzał na nas łagodnie.

– Tymczasem proszę sobie nie przeszkadzać i nadal się starać – uśmiechnął się życzliwie.

No i zaczęła się bieganina za badaniami, wynikami i analizami. Byłam wykończona, ale przekonana o słuszności swojej misji. Robiłam wszystko, co kazał lekarz i bardzo o siebie dbałam. Do tego samego namawiałam męża.

– Nie jedz tego fast fooda – upominałam go nieraz. – Powinieneś się dobrze odżywiać, wiesz przecież, że to ma znaczenie – przemawiałam jak do dziecka. A on zamierał ze swoim ukochanym hot-dogiem w rękach i patrzył na mnie wzrokiem zbitego psa. Odkładał go jednak, bo też był zdeterminowany.

Doszło nawet do tego, że kochaliśmy się głównie w określonych terminach. Rytm naszego życia wyznaczały moje dni płodne, a miesiąc upływał pod znakiem nadziei i rozczarowania, jakie przychodziło wraz z każdą kolejną miesiączką. Oboje staliśmy się kłębkiem nerwów, zaczęliśmy coraz częściej się kłócić, choć wcześniej nam się to prawie nie zdarzało.

Ja nocami płakałam w poduszkę, a Janek uciekał z domu na piwo z kolegami lub skwapliwie zostawał w pracy po godzinach. Czułam, że się od siebie oddalamy, zaczęłam nawet myśleć, że tylko dziecko może nas z powrotem do siebie zbliżyć.

Kochasz się ze mną zadaniowo, jak maszyna...

Na domiar złego lekarz po serii badań oświadczył nam: – Nie widzę medycznych przeciwwskazań, aby zostali państwo rodzicami – rozłożył ręce.

– No to o co chodzi? – zapytałam, bo psychicznie byłam już nastawiona na jakąś chorobę, bądź bezpłodność – moją lub męża.

– Czasem trudno to wyjaśnić, medycyna nadal nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania – stwierdził enigmatycznie, a ja poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg, bo nie wiedziałam, czego się chwycić, skoro nie medycyny.

– Proszę uzbroić się w cierpliwość – dodał, widząc moje zwątpienie.

– To dobra wiadomość. Wyszliśmy z gabinetu, milcząc. Każde z nas przetrawiało to, co usłyszeliśmy. – Chyba wolałabym chorobę, to przynajmniej można leczyć – odważyłam się odezwać pierwsza.

– Co ty opowiadasz? – mąż spojrzał na mnie. – Przecież wciąż możemy się starać albo po prostu pogodzić się z myślą, że rodzicielstwo nie jest dla nas – dodał ciszej.

– Oszalałeś?! Czy moje szczęście w ogóle się dla ciebie nie liczy? Spróbujemy in vitro! – powiedziałam głośno to, o czym myślałam od kilku tygodni.

– A dla ciebie liczy się moje szczęście? Czy jestem tylko bykiem rozpłodowym i to niespełniającym swojej roli? Kochasz się ze mną zadaniowo, jak maszyna, nawet nie czuję, żeby to miało dla ciebie inny sens niż prokreacyjny – wysyczał.

– Ja też chcę mieć dziecko, ale chcę też żyć! Z dzieckiem czy bez! – podniósł głos.

– Jak możesz? – wyszeptałam zszokowana. Na więcej nie było mnie stać. Nastąpiły ciche dni, pierwsze w naszym małżeństwie. Widziałam, że Janek cierpi, ale wydawało mi się, że mój ból jest większy, dotkliwszy. Świat mi się walił. I wtedy koleżanka zaproponowała mi babski wyjazd na kilka dni.

Po zamknięciu baru wylądowaliśmy w jego łóżku

– Odpoczniesz, wyluzujesz się i na wszystko spojrzysz inaczej – powiedziała Iwona.

Stwierdziłam, że to niegłupia myśl. Nagle zapragnęłam znaleźć się jak najdalej od problemów i… naburmuszonego męża. Janek przyjął moją decyzję o wyjeździe dość obojętnie, co tylko utwierdziło mnie w jej słuszności.

W następny weekend stałam już na dworcu ze spakowaną torbą. Pensjonat, w którym się zatrzymałyśmy, był uroczy, cichy, niemalże przy samej plaży. Wyłączyłam telefon i postanowiłam, że przez kilka dni przestanę istnieć dla reszty świata. To był dobry czas, upływający na pogaduchach przy aromatycznej kawie i długich spacerach brzegiem morza.

Tylko czasem tęsknota za Jankiem kłuła mnie w serce, ale starałam się z całych sił zagłuszyć to uczucie. Powoli zaczynałam myśleć o rozwodzie i choć ta wizja wywoływała piekący ból, byłam przekonana, że to jedyne wyjście. Ostatniego wieczoru, gdy walizki były już spakowane, a moja towarzyszka smacznie spała, zeszłam do baru na samotnego, pożegnalnego drinka i usiłowałam psychicznie przygotować się na trudną rozmowę z mężem.

– Trudny czas? – młody, nieprzyzwoicie przystojny barman zdawał się odgadywać moje myśli.

– Owszem, a to dopiero początek – skrzywiłam się.

– Zatem słucham, podobno barmani to świetni spowiednicy – spojrzał na mnie tak, jak mój mąż nie patrzył na mnie już od dawna… nie wiem jak to się stało, ale zupełnie się otworzyłam przed tym obcym mężczyzną i opowiedziałam mu o wszystkim, o swoich marzeniach, małżeństwie i o bólu przeszywającym moją duszę na wskroś, a on słuchał i zdawał się rozumieć. Nie mam pojęcia, czy to wina alkoholu, czy tego, że poświęcił mi tyle uwagi i mnie adorował, ale…

Po zamknięciu baru wylądowaliśmy w jego łóżku. Pożałowałam tego, jak tylko było po wszystkim. Leżałam obok młodego, pożądającego mnie mężczyzny i nagle poczułam, jak bardzo bym chciała, by na jego miejscu był mój Janek. Nie wspominając o wyrzutach sumienia i obrzydzeniu do samej siebie. Zapłakana wymknęłam się z jego pokoju, a rankiem z ulgą wsiadłam do pociągu. Iwona o nic nie pytała, co przyjęłam z ulgą.

Nigdy ręce mi tak nie drżały, jak przy robieniu tamtego testu ciążowego

Gdy zobaczyłam na dworcu Janka z bukietem róż, rozkleiłam się na dobre. W jednej chwili dotarło do mnie, jak bardzo go kocham i jaką krzywdę mu wyrządziłam.

– No, już nie płacz. Kocham cię, to musi wystarczyć, wybacz mi – mówił mi do ucha, gdy rzuciłam mu się w objęcia. A ja nie byłam w stanie wydusić słowa. Paradoksalnie ten weekend był najromantyczniejszy w moim życiu. Znów poczuliśmy się z mężem, jakbyśmy mieli po 20 lat, cieszyliśmy się sobą i snuliśmy plany na przyszłość.

Powoli zaczęliśmy wracać do równowagi, nadal chcieliśmy mieć dzieci, ale postanowiliśmy, że nie podporządkujemy temu pragnieniu wszystkiego. Wydawało mi się, że moje życie wraca na normalne tory. Wyrzuty sumienia trawiły mnie nieludzko, ale uznałam, że to cena jaką muszę zapłacić za swoją niewierność i pogodziłam się z tym.

Aż po kilku tygodniach nie pojawiła się miesiączka… Nigdy ręce mi tak nie drżały, jak przy robieniu tamtego testu ciążowego. Gdy zobaczyłam dwie kreski, nawet nie wiedziałam, czy się cieszyć. Nie mogłam w to uwierzyć. Nikomu nic nie powiedziałam, po prostu na drżących nogach poszłam do lekarza.

Gratulacje, piąty tydzień ciąży – doktor uśmiechnął się szeroko. A mnie zrobiło się słabo, bo oznaczało to, że dziecko jest owocem romantycznego weekendu z mężem albo zdrady…

Już wtedy podjęłam decyzję, że nigdy nic nikomu nie powiem, ani mężowi, ani rodzicom, ani żadnej przyjaciółce, to musi być moja tajemnica. Janek oszalał ze szczęścia, ja zresztą też. W ciąży czułam się znakomicie, jakbym czekała na ten czas całe życie i chyba tak właśnie było.

Gdy Marysia przyszła na świat, z lękiem wypatrywałam w niej śladów swojego grzechu. Na szczęście nic mnie nie zdradza, przynajmniej na razie. Cieszę się rodzicielstwem i gdy widzę, jak wspaniałym ojcem jest Janek, wiem, że postąpiłam słusznie. Tylko czasem ze strachem myślę, co będzie, jeśli kiedyś się wyda.

Pozostaje mi jedynie modlić się, by tak się nie stało, bo wiem, że moje szczęście może wtedy runąć niczym domek z kart. Jak na razie, wygląda jednak na to, że zdrada uratowała moje małżeństwo.

Czytaj także:
„Prawie rozwiodłam się z mężem, bo myślałam że mnie zdradza. Okazało się, że chciał mi zrobić... niespodziankę”
„Po 25 latach spotkałem swoją licealną miłość. Nie była koleżanką, a... nauczycielką. Uczucia odżyły we mnie na nowo"
„Namawiałam córkę na dziecko i naiwnie oferowałam swoją pomoc. Teraz jestem nianą na cały etat i mam... serdecznie dość"

Redakcja poleca

REKLAMA