Śladem Afrodyty
Właściwie nikogo nie powinno dziwić to, że najsilniejsze afrodyzjaki pochodzą z morza. Wszak samą swą nazwą nawiązują one do bogini miłości, Afrodyty, a ona narodziła się z morskiej piany. Środowisko wodnej zdaje się jej naturalnym królestwem i stamtąd właśnie przybywają do nas tak silnie erotyzujące przysmaki. Nie bez znaczenia jest też sposób ich jedzenia, jak najprościej, nierzadko na wpół surowo, polane jedynie sokiem z cytryny. Uczta z owocami morza zachęca do jedzenia rękami, a to jak wiadomo, czynność bardzo zmysłowa i fantastycznie zwiększająca doznania. Do tego dochodzi specyficzny zapach wielu specjałów, może mało wykwintny, ale za to nader pobudzający.
Zobacz także: Afrodyzjaki eleganckie i zmysłowe
Ostrygi i reszta
Tradycyjnie z miłosną ucztą najbardziej kojarzą się ostrygi. Podobno im właśnie zawdzięczał swą erotyczną wielkość sam Casanova, który gdy już siadał do jedzenia, nie kończył na kilku sztukach. Dopiero naprawdę solidna porcja zapewniała mu wigor. Jada je ponoć także Paulina Bonaparte, siostra małego cesarza, która słynęła ze swej zmysłowości i otwartości na doznania. Pozostałe owoce morza nie są otoczone legendą i może nie pobudzają tak silnie wyobraźni, ale o ich działaniu miłosnym także warto pamiętać. Krążki kalmarów na chrupiąco, sałatka z ośmiorniczek czy cudownie miękki przegrzebek, zwany też wenerą na pewno przypadną do gustu poszukiwaczom wzruszeń i uniesień. Pełna zmysłowości może być też kolacja z krewetkami królewskimi czy z małżami. Przed jej przygotowaniem warto jednak sprawdzić, czy kandydat na miłosną ucztę nie jest na nie uczulony, bo owoce morza bywają niebezpieczne dla osób skłonnych do alergii pokarmowych. No i nie każdy też chętnie je jada, może więc w przypadku wątpliwości lepiej podać awokado zamiast ośmiorniczki. Też działa…
Zobacz także: Jak jeść mule?