Już na samym początku musze powiedzieć, że wychowałam się w domu, w którym panowały tradycyjne zasady. W rodzinie panowała odpowiednia hierarchia, dzieci rodziły się po ślubie. Robiliśmy wszystko, byle nie być na językach. Kościół był dla nas święty i każda niedziela była celebracją wiary.
Byłam szanowana
Pracowała w sądzie, dlatego na wsi ludzie mnie szanowali. Kiwali mi głową na powitanie, często zagadywali, ale nigdy nie próbowali powiedzieć na mnie złego słowa. Byłam daleka od kontrowersji. Unikałam ich. Miałam szanowaną pozycje, której nie mogłam zniszczyć.
Mój świat miał reguły, których przestrzegał nawet mój mąż. Dziś nazwano by go pantoflarze, lecz dla mnie był ideałem. Pracował, zarabiał, nie podskakiwał. Był ustępliwy i spełniał moje życzenia. Wytresowałam go tak, że chodził jak w zegarku.
Mój idealny i czarno-biały świat jednak pewnego dnia się załamał. Moja latorośl przyszła do mnie i obwieściła, że niedługo na świat przyjdzie moja wnuczka. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby ta gówniara nie była w liceum. Załamałam się.
Co ludzie sobie pomyślą?
Nie wahałam się ani chwili. Nie miałam wyboru. Nie chciałam, żeby głupota, jakiej dopuściła się moja córka, splamiła moje dobre imię. Wyrzuciłam ją z domu. Tak, kazałam się jej wynosić razem z tym swoim rosnącym brzuchem. Nie chcę wnuczki z wpadki ani córki, która włazi do łóżka byle komu.
Kaśce nie trzeba było 2 razy powtarzać. Była dumna, zupełnie jak ja. Już kolejnego dnia w szafie nie było jej ubrań, a walizka ze spakowanymi rzeczami czekała na taksówkę. Jednak problem się nie rozwiązał.
Zaczęły się pytania, na które zgrabnie początkowo odpowiadałam. Mówiłam, że córka dużo się uczy, że szykuje się do matury, studiowania, dlatego nie wychodzi. Mówiłam, że chce pójść w moje ślady i już teraz uczy się prawa.
To jednak były krótkotrwałe wymówki, dlatego kolejna była ściema o małżeństwie i budowaniu szczęśliwej rodziny. Nic z tego nie było prawdą, a przynajmniej nie wiedziałam, czy nią było, bo nie miałam kontaktu z Kaśką.
Kłamstwa nagromadziły się do tego stopnia, że pewnego dnia runęły jak lawina w Tatrach, przysypując mnie i dusząc pod własnym ciężarem. Nie dźwignęłam tego, bo do całego stosu kłamstw, spadł na mnie jeszcze jeden kamień.
Mąż odszedł do innej
W jednej chwili z władczej sędziny , stałam się więźniem własnych kłamstw. Mąż na odchodne powiedział mi coś, co zapadło mi w pamięć:
– Sama sobie na to zapracowałaś. Myślałaś, że możesz nami władać, rozstawiać nas po kątach, ale nie kochana. Zabiłaś tę miłość, tak samo jak ukatrupiłaś szczęśliwą wizję rodziny naszej córki. Naopowiadałaś kłamstw, których nie da się tak łatwo odkręcić. Nie chcę żyć z kimś takim, bo zatruwasz mnie swoim jadem.
Zatraciłam się. Ludzie zaczęli mnie obgadywać, bałam się wyjść z domu. Obrzucali mnie błotem, nazywali kłamliwą jędzą i podważali mój dotychczasowy autorytet. Byłam wściekła, nie widziałam w tym swojej winy. Za wszystko obwiniałam niewiernego męża i rozpustną córkę.
Ocknęłam się przez tragiczny sen
Znużona ciągłym napięciem, postanowiłam odpocząć. Zmógł mnie sen i przyniósł przed moje oczy obraz, które wyryły się w mojej pamięci.
W sennej marze widziałam moją córkę, w białej sukience, niewinną, stojącą niemalże na wyciągnięcie ręki od mnie. Patrzyła na mnie błękitnymi oczami, wyciągała w moją stronę swe ramiona, lecz ja nie mogłam się ruszyć. Widziałam, że potrzebowała mojej pomocy, bo klif nad którym stała zaczął się osuwać. Płakałam, krzyczałam, ale nie mogłam nic zrobić. Gdy Kasia spadła, obudziłam się z krzykiem.
Ten sen wracał do mnie jak bumerang. Wiedziałam, że to musi coś znaczyć. Czułam, że muszę wypić piwo, którego sobie nawarzyłam i przeprosić najbliższych.
Chciałam wszystko naprawić
To były mąż pomógł mi odnaleźć córkę. Przeprosiłam go, powiedziałam o śnie i o tym wszystkim, co przechodzę. On bez dwóch zdań jest dobrym człowiekiem, więc pomógł mi i dał mi jej adres.
Przyjechałam pod wskazany adres, jednak nikogo nie zastała. Nie wiedziałam, dlaczego. Dom wydawał się opuszczony. Postanowiłam zaczepić sąsiadkę, może ona coś wiedziała.
– Powiem pani, że tu się straszna tragedia stała. Młoda, samotna dziewczyna z dzieciątkiem malutkim. Choroba ja zabrała i osierociła to maleństwo.
– Ale jak to zabrała? – zdziwiłam się.
– No pani Kasia nie żyje, już jakoś od pół roku. Strasznie nam jej wszystkim było szkoda. Słyszałam, że jej matki to nawet na pogrzebie nie było. Ponoć to straszna kobieta, ale Kasia nigdy nie dała powiedzieć na nią złego słowa. To dobra dziewczyna była. Przepraszam, ale musze już lecieć.
– Dziękuję pani za pomoc – odpowiedziałam resztką sił i opadłam na pobliską ławkę. Jak to nie żyje? Moja córka nie żyje? Nie mieściło mi się to w głowie.
Wróciłam do domu, ale teraz już nic nie było takie samo. Jak miałam dalej żyć, skoro moja córka leży w grobie? Nie mogłam tego zrozumieć. Odnalazłam grób córki, zadbałam o niego, przyjeżdżałam tam niemal w każdej wolnej chwili. Chciałam odpokutować to, co jej zrobiłam.
Po 18 latach nawiedził mnie sen
Tym razem we śnie widziałam kogoś jeszcze poza moją córką. Kasia znów stała na klifie, jednak tym razem nie była przestraszona. Wskazała palcem prosto w moją stronę. Odwróciłam się i zobaczyłam kobieca postać. Obudziłam się.
Moje życie toczyło się dalej, wciąż obarczona poczuciem winy odwiedzałam grób córki. Tym razem wybrałam się tam w jej urodziny. Zobaczyłam jednak, że ktoś przy nim klęczy. Dziewczynka. Łudząco podobna do tej, która widziałam we śnie. To była moja wnuczka.
Marysia, śliczna jasnowłosa dziewczyna, z twarzy przypominała moją córkę. Opowiedziała mi historię, a ja szybko połączyłam kropki. Marysia wylądowała w domu dziecka, bo ojciec nie wziął odpowiedzialności za swoje czyny. Było z tym wszystkim tak potwornie źle. Może gdybym postąpiła inaczej, to wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.
Oczywiście powiedziałam Marysi, że jestem jej babcią, zaprosiłam na ciepłą herbatę i pokazałam zdjęcia jej mamy. Uwierzyła i i zaufała. Nie powiedziałam jej, że to wszystko to moja wina. Chciałam by widziała mnie taką, jaką jestem teraz. Zmieniłam się.
Może i znów posunęłam się do kłamstwa, lecz tym razem chroniąc nie tylko siebie, ale też wnuczkę. Chciałam dać jej życie, na które zasługiwała moja córka, ale także ona.
Jolanta, 60 lat
Czytaj także:
„Przyjaciółka wyciągnęła mnie na kurs wspinaczki. Gdy zobaczyłam instruktora, z wrażenia szczęka opadła mi aż do ziemi”
„Pojechaliśmy na wakacje w kamperze. Miały być romantyczne noce pod chmurką, a łapałam kleszcze i komary w krzakach”
„Każdy kolejny facet okazuje się mistrzem nudziarstwa. Wolę być starą panną, niż bez końca wysłuchiwać o łowieniu ryb”