Decyzja o tym, czy wynająć lokum po mojej babci długo nade mną wisiała. Bałam się, że ktoś zaniedba moja własność, a z drugiej strony nie chciałam sprzedawać tego mieszkania. Zbyt wiele dla mnie znaczyło.
Bardzo dużo naczytałam się historii o tym, jak obcy ludzie potrafią doprowadzić mieszkanie do ruiny, ale nie miałam wyboru. Puste mieszkanie to same straty, a tak to przynajmniej kasa z wynajmu pomogłaby trochę podreperować rodzinny budżet. Rozpoczęłam poszukiwania.
Uznałam, że najlepsza będzie młoda osoba, najlepiej taka, która wciąż studiuje. Przecież przez większość czasu nie będzie jej w mieszkaniu, a rodzice zapewnią jej odpowiednie zabezpieczenie finansowe, więc nie będę musiała bać się o ciągłość przelewów.
Musiałam jednak doradzić się kogoś mądrzejszego. Na popołudniową kawę zaprosiłam przyjaciółkę, która od dawna wynajmuje mieszkanie obcym. Pomyślałam, że ona doskonale zna się na rzeczy i pomoże mi rozwiać moje wątpliwości.
– Kaśka, na spokojnie. Nie panikuj. Powiem ci, jak ja to robię. Musisz zweryfikować, czy taka osoba pracuje, czy nie. Nie przyjmuj pod swój dach bezrobotnych. To się nie może dobrze skończyć. To samo tyczy się par. Zaraz będą mieli dziecko, psisko i twoje mieszkanie pójdzie do generalnego remontu.
– Rany, nie pomyślałam o tym – powiedziałam zaniepokojona.
– No widzisz, a ja owszem. Najlepiej przeprowadź coś na wzór castingu. Wypytaj o zarobki, o plany, hobby. Najlepsza by była ustatkowana samotna kobieta po 40. Taka to ani w ciążę nie zajdzie, ani imprezować nie będzie. Nie bierz pierwszego lepszego, który ci się nawinie. Musisz myśleć o swoim tyłku.
– Mirka, ja się jestem przerażona. Przecież ja sobie z tym sama nie poradzę...
– Od tego masz mnie, damy sobie rade. Pomogę ci!
No i się zaczęło
Dobrze, że Mirka mi pomogła, bo gdybym sama przesłuchiwała potencjalnych najemców, już dawno bym zwariowała. Ona działała jak doświadczona HR-ówa, która przepytuje kandydatów o pracę. Mijały tygodnie, najemcy stawali w kolejkach, a ja wciąż czułam, że nie trafiłyśmy na nikogo obiecującego.
W końcu jak z nieba spadła nam Monika. 24-letnia studentka prawa, która zarzekała się, że nie jest typem imprezowiczki, bo zwyczajnie przez naukę nie ma na to czasu. Do tego weekendami pracuje w restauracji. Pokazała nam nawet wyciągi z banku, które udokumentowały to, ile zarabia miesięcznie. Byłam zachwycona. Mirka tak samo.
– No kochana, w końcu nam się udało. To jest to! – powiedziała triumfalnie.
Początkowo nic nie wskazywało na katastrofę
Monika przez pierwsze 4 miesiące była lokatorką jak ze snów. Płaciła na czas, nie było na nią żadnych skarg. A to właściwie chyba tylko dlatego, że jej sąsiedzi mieli ogromną cierpliwość. Nagle po 4 miesiącach rozpętało się piekło. Zaczęło się od telefonu od sąsiadki z piętra niżej.
– Pani Kasi, ja już dużo zniosłam, ale tego już za wiele. Spać nie mogę po nocach, tego hałasu nie da się znieść. Jak tyle lat tu żyję, a nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam!
– Nie wiem, co powiedzieć. Dziękuję za telefon. Postaram się coś z tym zrobić!
Nie chciałam od razu wylatywać do Moniki z pretensjami, więc postanowiłam, że najpierw do niej zadzwonię. Telefon milczał. Napisałam więc smsa, że dziś wieczorem wpadnę, bo mam ważną sprawę. Zabrałam męża ze sobą i pojechałam do mieszkania mojej babci.
Powiem szczerze, że nigdy czegoś takiego nie widziałam. Dojechałam na miejsce, a drzwi otworzył, a raczej prawie wyważył nawalony jak bela chłopak. Typ ledwo trzymał się na nogach i bełkotem próbował zagrodzić mi drogę.
– Zejdź mi z drogi chłopcze. To moje mieszkanie! – wykrzyczałam wkurzona.
Oczy niemal wywaliło mi z orbit
Monika całkowicie nawalona mizdrzyła się z jakimś chłopakiem na kuchennym blacie. Po ziemi walały się butelki, ściany były całe poobijane, firanki zerwane, a podłoga aż lepiła się z brudu. O tym, że całe mieszkanie śmierdziało papierosami i alkoholem, nawet nie będę wspominać.
Meble po mojej babci miały powyrywane drzwiczki z zawiasów, biała komódka, którą pamiętam z dzieciństwa była cała zafajdana kosmetykami do makijażu i jakimś ciemnym sokiem. Myślałam, że nic gorszego się już nie stanie. A jednak.
Gdy weszłam do łazienki, aż mnie cofnęło. Zlew był w kawałkach. Wanna wyglądała, jakby nikt nigdy jej nie mył. A toaleta? Szkoda gadać. Do tego rozbite lustro, porozwalane wszędzie kosmetyki i doszczętnie zniszczone dywaniki.
Wpadłam w szał. Wywaliłam wszystkich z mieszkania, a raczej rudery. Monika oczywiście protestowała, ale uciszyłam ją jednym zdaniem.
– Dawaj numer do rodziców...
– Niby z jakiej paki, co?
– Okej, przygotowałam się na to. Tak się składa, że na umowie mam namiary zarówno na ojca jak i matkę.
Dam jej popalić
Monika prosiła pijackim językiem, bym odpuściła, ale nie dałam się namówić. Kazałam jej rodzicom natychmiast przyjechać i odebrać córkę. Porobiłam zdjęcia całego mieszkania, żeby mieć na dowód. Obiecałam sobie, że smarkula zapłaci mi co do grosza, za zniszczenia, których wyrządziła.
Rodzice oczywiście przeprosili za córeczkę, ale miałam to w nosie. Wypowiedziałam jej umowę i nie oddałam ani grosza z kaucji, która rzecz jasna nie pokryła wszystkich szkód.
Wiedziałam, że droga do odzyskania mojej kasy nie będzie prosta, dlatego wytoczyłam tej gówniarze protest. Skoro ona zniszczyła moje mieszkanie, to ja zniszczę jej życie. Pracy jako adwokatka, sędzina lub prawniczka, już raczej nie znajdzie. Załatwię ją.
Katarzyna, 35 lat
Czytaj także:
„Kłamałam na temat chłopaków córki, by z żadnym się nie związała. Skoro mnie rzucił mąż, ją na pewno też to spotka”
„Syn opiekował się mieszkaniem, gdy byliśmy na wczasach. Zrobił takie pobojowisko, że nie poznałam własnych 4 ścian”
„Zarabiamy w euro, więc ludzie traktują nas jak bogaczy. Gdy odmawiamy pożyczek, rozsiewają okropne plotki”