W zasadzie nie znałam przyjaciół męża z czasów młodości. Spotkaliśmy się i pokochaliśmy już w Niemczech, nasze rodziny w Polsce odwiedzamy właściwie tylko w święta. No ale ileż można znosić przymawianie się o prezenty albo załatwianie pracy kolejnemu koledze szwagra… A jednak tęskniliśmy do kraju – cóż innego skłoniłoby nas do kupna gospodarstwa na Pomorzu?
Zaniedbane zabudowania stanowiły obraz nędzy i rozpaczy, ale działka w urokliwym miejscu nad jeziorem warta była każdych pieniędzy. Na razie miała służyć tylko nam do wypoczynku, potem planowaliśmy z Przemkiem postawić parę drewnianych domków i zarobić na wakacyjnym wynajmie. Niewykluczone, że z czasem moglibyśmy tam zamieszkać na stałe, choćby na emeryturze.
Najpierw trzeba było jednak doprowadzić do używalności dom mieszkalny, bo w obecnym stanie nadawał się raczej na magazyn. Nie mieliśmy czasu, by pilnować ekip remontowych i wtedy właśnie Przemek przypomniał sobie o przyjacielu, który miał dryg do prac budowlanych, a obecnie ponoć był bez zatrudnienia. Zadzwonił do Kamila i zaproponował pracę.
Rzeczywiście, kolega męża zrobił na budowie dużo
– Będziesz mieszkał w przyczepie kempingowej, którą zostawiliśmy – zapowiedział. – Roboty jest od groma, może i na dwa lata. Miejsce cudowne. Możesz łowić rybki albo popływać naszą łodzią, a na weekendy zapraszać żonę z córką. Będziecie mieli wczasy za darmo.
– Nie wczasy mi teraz w głowie, chłopie, tylko spłata długów – obruszył się Kamil. – Powiedz, ile mogę zarobić.
– Na pewno się dogadamy – zapewnił Przemek, puszczając do mnie oko. – Krzywdy nie będziesz miał.
– Ratujesz mi życie, człowieku – usłyszałam z telefonu ustawionego na opcję głośno mówiącą, żebym mogła uczestniczyć w rozmowie.
Mąż zaręczał, że Kamil to poważny człowiek: jeżeli podjął się pracy, możemy być pewni, że zjawi się w określonym miejscu o umówionej porze. Wiosną nie mieliśmy czasu i zabawę z remontem przesunęliśmy na początek wakacji. W pierwszych dniach lipca spotkaliśmy się w przyszłej wiejskiej rezydencji. Kamil sprawiał sympatyczne wrażenie. Rozejrzał się, zapytał, co mamy zamiar zmienić, co zachować, po czym stwierdził, że do zimy zdąży zrobić najważniejsze rzeczy.
Przed wyjazdem do Niemiec kupiliśmy wszystkie potrzebne materiały budowlane i zwinęliśmy się z powrotem, bo przyczepa była za mała, by zapewnić komfort trzem osobom. Pożegnaliśmy Kamila siedzącego już w wykopie przy fundamentach i obiecaliśmy zajrzeć pod koniec miesiąca.
– Przyjadę na pewno – uspokajał Przemek przyjaciela. – Przecież nie zostawię cię bez kasy! Notuj godziny pracy, a my wracamy zarabiać na twoją wypłatę. Widzimy się w sierpniu.
Niestety, znów wszystko nam się przesunęło o dobre dwa tygodnie. W końcu udało się wyrwać z kieratu i dotrzeć do rancza, gdzie przywitał nas pełen pretensji głos Kamila.
– Ludzie, przecież ja tu nie mam za co żyć! Umawialiśmy się, że przyjedziecie na początku miesiąca. Myślisz, Przemo, że żywię się trawą czy jak?
Nie byłam pewna, czy to męskie żarty, czy przejaw zwykłego chamstwa, więc się nie odzywałam. Przemek, którego trudno wytrącić z równowagi, rzucił dowcipem dla rozładowania nastroju, ale jego kolega wyraźnie wstał rano lewą nogą.
– Przyniosę wykaz godzin i pędzę się umyć, a ty przygotuj forsę – zwrócił się do Przemka jak do podwładnego. – Muszę wyskoczyć do domu, pozałatwiać kilka spraw.
Ejże, a za prąd, kto zapłaci?
Wszedł do przyczepy, wyłaniając się po chwili z ręcznikiem w jednej i pomiętym kajetem w drugiej ręce. Trzeba przyznać, że w czasie naszej nieobecności Kamil się nie lenił: fundamenty wokół domu zostały wzmocnione i zaizolowane, wprawiono też nowe okna, które zamówiliśmy przed wyjazdem.
– Mówiłem ci – powiedział Przemek z dumą – że to dobry fachowiec.
Może i dobry, ale cham i prostak – pomyślałam w duchu. Zerknęłam na godziny pracy, które zapisał, i wychodziło, że facet tyrał po dziesięć, dwanaście godzin dziennie.
– Akurat – mruknęłam. – Aż dziwne, że nie liczył od razu całej doby!
– No nie mów, odwalił kawał roboty – mruknął Przemek, przeliczając plik nowiutkich banknotów.
– A za mieszkanie i prąd mu nie odliczysz? – spytałam oburzona.
– W biznesie nie ma sentymentów, kochanie. Każdy szacuje swój wkład.
Mąż pomyślał chwilę, po czym część banknotów zwinął w rulon i schował do kieszeni. Dobrze, że okazał zdrowy rozsądek – przed nami moc wydatków, nie ma co szastać pieniędzmi!
– To zaliczka? – niepewnie spytał Kamil, kiedy dostał wynagrodzenie. – Jaja sobie robisz? – podniósł głos, kiedy Przemek zapewnił go, że to całość kwoty. – Wychodzi jakieś dwa euro za godzinę. Ty też masz taką stawkę u siebie w pracy?!
Przemkowi zrobiło się przykro i już, już sięgał do kieszeni, ale przytrzymałam go za rękę.
– Jak możesz porównywać wypłatę w Niemczech do zarobków w Polsce? – zapytałam ostrym tonem. – Przecież tu życie jest tańsze! Zarobiłeś godziwe pieniądze, poza tym korzystałeś z naszej przyczepy i zużywałeś prąd, który też kosztuje!
Zatkało go. Ale nie ma to tamto, tak właśnie trzeba z podwładnymi, inaczej by człowieka pożarli.
– Gdybym nie był pod kreską – powiedział do Przemka, ignorując moją obecność – rzuciłbym ci w gębę te pieniądze, wiesz?
Ale jakoś nie rzucił, tylko wsiadł do samochodu i odjechał.
– Raz-dwa przeżre kasę i wróci, nie masz się co martwić, kochanie – powiedziałam mężowi.
Ale nie wrócił i musieliśmy się martwić, jak wszystko zabezpieczyć, żeby tubylcy nie rozkradli, ledwo wyjedziemy. Natyraliśmy się jak dzikie osły, potem nie mogliśmy znaleźć nikogo zaufanego, w sumie zima nadeszła, a my z robotami daleko w lesie…
A dziś – w połowie maja – teściowa dzwoni i pyta, czy to prawda, że Przemek oszukał Kamila z zapłatą… Ponoć w miasteczku aż huczy od plotek! Normalnie słabo mi się zrobiło. Nie dość, że nieuczciwy, to jeszcze intrygant! Jak się ma takich przyjaciół, to już wroga nie potrzeba!
Czytaj także:
„Mąż gadał kolegom, że mamy kryzys i że pewnie się rozwiedziemy. Szkoda, że ja nic o tym nie wiedziałam”
„Moja ciężarna żona nie liczy się z moim zdaniem i chce dać córce dziwaczne imię. Miała być Basia, a będzie Jessica”
„Nie lubię dotykać mojego męża, a on nie lubi dotykać mnie. Chodziliśmy do łóżka tylko po to, by mieć dziecko”