Nie zliczę ile razy usłyszałam z ust moich koleżanek, że jestem szczęściarą. W końcu mam bogatego męża, wygodne życie, nie muszę pracować. Szkoda tylko, że za takie luksusy ponosiłam wysoką cenę.
Oczy moich bliskich widziały tylko to, co chciały. Sądzili, że nie mam prawa do narzekania, bo moje życie to poezja. Nie mieli pojęcia, że rzeczywistość znacznie różniła się od ich wyolbrzymionych wyobrażeń.
Żyłam w klatce zwanej małżeństwem z tyranem. Nikt nie miał pojęcie o piekle, w jakim tkwiłam. Nigdy nikomu o tym nie mówiłam, bo i tak nikt by mi nie uwierzył.
Mój Mariusz, wysportowany, przedsiębiorczy, troskliwy, przystojny mąż miałby podnieść na mnie rękę? Ktoś miałby w to uwierzyć? Nigdy w to nie uwierzę, bo mąż przy ludziach zmieniał się w innego człowieka. Emanował wdziękiem, życzliwością i świecił białym uśmiechem.
Dziś wiem, że on zawsze taki był, to ja byłam ślepa. Początkowo uznałam to za przejaw troski. Gdy martwił się, że za mało zarabiam przy moich kwalifikacjach, zasypywał mnie komplementami, chciał zamydlić mi oczy.
Udało mu się
Doskonale pamiętam w dzień, w którym zapytał mnie, czy nie chciałabym zrezygnować z pracy, by zająć się domem. Zgodziłam się bez namysłu. Świetnie zarabiał, a ja zawsze marzyłam o byciu panią domu. Tak właśnie sama weszłam do paszczy lwa.
Początkowo zapewniał mnie, że jego pieniądze, to też moje pieniądze i mogę korzystać z nich do woli. Chyba mieliśmy inną definicję tego słowa, bo Mariusz kontrolował każdy mój wydatek. Jak na spowiedzi recytowałam mu paragony za zakupy, nie miałam prawa kupować sobie kosmetyków bez jego wiedzy.
Pamiętam dzień, w którym klapki zaczęły spadać mi z oczu. To były nasze wakacje w Hiszpanii. Miało być romantycznie, a było koszmarnie.
– Gośka, co to jest? – wskazał rachunek za kolację. – Zapłaciłaś 30 euro? Oszalałaś? – wyleciał na mnie wściekły.
– Ale przecież byliśmy tam razem. Wzięliśmy drogie dania i zostawiliśmy kelnerowi napiwek. Nie pamiętasz?
– Jaki znowu napiwek? Nie przypominam sobie nic takiego. Przestań kręcić! Rozwalasz moje pieniądze, jakbyś sama je zarobiła!
– No co ty, Mariusz. Przecież widziałeś, ile to wszystko kosztowało. Ślepy chyba nie jesteś – szybko pożałowałam tych słów.
Mariusz wybuchł. Zaczął krzyczeć, wymachiwać rękami. Chwycił mnie za ramiona, zaczął mocno potrząsać, a jego palce wbijały się boleśnie w moje ręce. Gdy pisnęłam z bólu, odepchnął mnie i wyszedł z pokoju.
Tak właśnie wyglądało moje życie. Jednego dnia Mariusz podarowałby mi gwiazdkę z nieba, a drugiego jedyne co mi dawał to kolejne siniaki i jeziora łez wylanych poduszkę. Wiedziałam, że tutaj nie chodziło o kasę, bo mąż miał jej sporo. On po prostu jest złym człowiekiem. Zawsze był.
Od tamtego momentu jego agresja w domu pojawiała się coraz częściej. Był coraz bardziej wredny, bezpośredni, szantażował mnie, karał kilkudniowym milczeniem. Wyzywał od leniwych, nieudaczników, utrzymanek. Bił mnie, potem przynosił różę i myślał, że sprawa załatwiona.
Oczywiście niejednokrotnie pytałam go, dlaczego tak mnie traktuje. Zarzekał się, że mnie kocha, że przeprasza, że to wszystko wina stresu. A później sytuacja zataczała koło.
Nie znam drugiej tak dwulicowej osoby jak Mariusz. Niesamowite było to, jak dobre wrażenie robił wśród znajomych i bliskich. Był duszą towarzystwa. Właśnie dlatego milczałam. Byłam sparaliżowana, bo bałam się, że nikt mi nie uwierzy, a co gorsza, poleci na skargę do mojego męża. Obawiam się, że wtedy mogłabym tego nie przeżyć.
Byłam jego więźniem
Owinął mnie sobie wokół palca, zbałamucił i uwięził w domowej klatce. Wiedział, że bez niego sobie nie poradzę. Nie miałam praktycznie żadnego doświadczenia. Doszło do tego, że nawet zabronił mi pójść do pracy. Twierdził, że kobieta jest od zajmowania się domem i rodzenia dzieci.
Czasami rzucał mi w twarz takimi argumentami, że aż sama nie wiedziałam, co powiedzieć. Pewnego razu usłyszałam nawet, że to ja zamknęłam go w klatce, że rozkochałam go w sobie, bo zależało mi tylko na jego kasie.
Nasze małżeństwo było podszyte strachem, kłamstwem, szantażem i agresją. Wiem, że wielu z was uzna, że jestem głupia. Że przecież mogłam się spakować i zwiać. To nie jest takie proste, dziś wiem, że byłam od niego uzależniona. Byłam zagubiona i zahukana. Zmanipulowana.
Mariusz wiedział, co na mnie działa. Zawsze, gdy zbierałam się w sobie, by tupnąć nogą, on skutecznie mnie uciszał. Pokazywał na chwile swoją dobrą stronę. Wmawiał mi, że on to wszystko robi w trosce o moje dobro. Bzdura. To była zwykła gierka, w którą nieświadomie grałam.
Zbierałam te ciosy od losu, ale gdy kolejny raz, jedna z przyjaciółek powiedziała, że moje życie to bajka, coś we mnie pękło. Czułam, że to koniec, muszę się z tego wyrwać.
Mariusz pojechał kolejny raz na jakąś delegację. Oczywiście zadbał o to, żebym każdego dnia o nim pamiętała. Bolesny siniak na żebrach nie pozwolił mi zapomnieć. Wiedziałam, że to niezbity dowód, który może być przepustką do wolności. Wyjechał, odczekałam kilka godzin i zaczęłam się pakować.
Zabrałam tylko to, co najpotrzebniejsze i pojechałam do Zosi, mojej przyjaciółki, która jeszcze kilka dni wcześniej wychwalała mojego męża.
Zośka, gdy zobaczyła mnie zapłakaną u swojego progu, nie powiedziała nawet jednego słowa. Moje czerwone i zapłakane oczy, odebrały jej mowę. Wyśpiewałam jej wszystko jak na spowiedzi. Pokazałam blizny i siniaki. Płakałyśmy obie. Tym razem nie pisnęła słowem o tym, że zazdrości mi życia u boku Mariusza.
– Możesz u mnie zostać tyle, ile będziesz potrzebowała. Nie pozwolę ci dłużej cierpieć – powiedziała z determinacją w głosie.
Podała mi rękę, która stała się moim oparciem w tym trudnym okresie. Mam wrażenie, że przeżyłam to wszystko dzięki niej.
A Mariusz? No cóż...
Prawnik, na którego pożyczyła mi Zośka bardzo mi pomógł. To on mi podsunął pomysł, żebym zebrała dowody na to, że mąż był tyranem i niejednokrotnie mnie zastraszał.
Mariusz niejednokrotnie dobijał się do drzwi Zosi, odgrażając się, że narobi nam problemów. Sam się wkopał, bo każde z jego krzywych zagrywek nagrywałam na dyktafon. Tak samo wszystkie smsy, które do mnie wypisywał skrupulatnie zebrałam, ułożyłam w chronologicznym ciągu i zaprezentowałam podczas rozprawy. Rozwód orzeczono z winy męża, który na dodatek został obciążony alimentami. Wygrałam tę walkę. Wierzę, że jeszcze znajdę kogoś, kto szczerze mnie pokocha.
Gosia, 30 lat
Czytaj także:
„Po śmierci żony znalazłem nową partnerkę. Myślałem, że to wielka miłość, a ona wyprowadziła mi całą kasę z portfela”
„Sąsiedzi wypowiedzieli nam wojnę, bo przeszkadzało im granie naszej córki. Wolą słuchać disco polo niż etiud Chopina”
„Mój facet oczekiwał, że zawsze będę wyglądać jak boska lala. Nawet do sklepu musiałam się wbijać w odświętną kieckę”