Dwa lata temu razem z moją rodziną – mężem i córką, która miała wtedy dwanaście lat – zamieszkaliśmy w wymarzonym lokum. Byłam wtedy przeszczęśliwa! W końcu, po długim czasie mieszkania w wynajmowanych lokalach, mogliśmy cieszyć się własnym kątem. Jednak moja radość nie trwała zbyt długo. Wkrótce zaczęłam odczuwać smutek. A to wszystko przez sąsiadów.
Sąsiedzi nie podzielali entuzjazmu córki
Kasia od paru lat uczy się gry na fortepianie. Prawie każdego dnia po szkole chodzi na lekcje do szkoły muzycznej. Żeby należycie się do nich przyszykować, musi trenować również w mieszkaniu. Nie zabiera jej to wiele czasu. Ćwiczy z reguły trzy lub cztery razy w tygodniu, najwyżej przez dwie godzinki.
Ale dla kilkorga lokatorów naszej kamienicy to i tak zbyt często. Pierwsze żale usłyszeliśmy zaledwie dwa tygodnie po wprowadzeniu się. Zapukała do nas sąsiadka mieszkająca za ścianą i z pretensją spytała, kto u nas tak hałasuje. W pierwszej chwili nie wiedziałam, o co jej chodzi, dopiero po paru sekundach zrozumiałam, że ma na myśli pianino.
– To Kasia, moja córka. Chodzi do szkoły muzycznej – powiedziałam.
– Niech się tam uczy, a nie przeszkadza innym w spokojnym życiu! – warknęła sąsiadka.
– W jaki sposób przeszkadza?
– No jak to w jaki? Chcę mieć w mieszkaniu święty spokój, a nie słuchać jakichś nieudolnych prób gry – nie odpuszczała kobieta.
Strasznie mnie to zdenerwowało. Kasia to wyjątkowo utalentowana dziewczyna i gra po prostu cudownie.
– Chce pani mieć ciszę? W takim razie niech pani ścisza ten swój telewizor. Tak głośno dudni od rana do wieczora, że można oszaleć – rzuciłam.
Kobieta spurpurowiała z wściekłości
Oparła ręce na biodrach i wydarła się:
– Jak pani w ogóle może, co za brak kultury! Jeżeli ten harmider nie ustanie, to będziemy musieli się z wami rozmówić w inny sposób!
– My?
– No jasne. Nie działam w pojedynkę. Sporo osób ma dość tego, co się u was wyprawia. I zamierzają zainterweniować! Może być pani tego pewna! – zagroziła.
– Ależ proszę bardzo, niech sobie interweniują do woli! – odwarknęłam.
Kiedy chciała coś jeszcze powiedzieć, już patrzyła na zamknięte drzwi naszego mieszkania. Wiem, że to nie było w porządku z mojej strony, ale miałam serdecznie dosyć tej gadki. Nie ustąpimy.
Rozmowa z tą babą z sąsiedztwa kompletnie wytrąciła mnie z równowagi. Za nic nie mogłam pojąć, o co jej chodzi z tymi pretensjami. No bo przecież u nas w domu wszystko jest okej. Nasza mała nigdy nie ćwiczy z samego rana albo późnym wieczorem, kiedy ludzie szykują się do pracy lub z niej wracają, ani razu nie naruszyła ciszy nocnej.
Poza tym gdy córka gra, okna są pozamykane i zasłonięte ciężkimi zasłonami. No to o co chodzi? Tak mnie to gryzło, że w końcu nie wytrzymałam i zadzwoniłam do męża, żeby mu o wszystkim opowiedzieć.
– Nie zawracaj sobie tym głowy. To tylko czcze gadanie. Kobitka wstała dziś nie tą nogą i dlatego się tak wkurzyła – pocieszał mnie.
– No ale co, jeśli to nieprawda? Jeśli rzeczywiście zaczną nas nachodzić?
– Przestań, nie ma się czym przejmować. W końcu granie na fortepianie nie jest żadnym przestępstwem. Nie ma sensu się tym martwić – zapewniał.
Nie podzielałam entuzjazmu męża
Przeczuwałam, że pogróżki sąsiadki nie były jedynie wynikiem chwilowego zdenerwowania. Moje obawy okazały się słuszne. Nie upłynęła nawet doba, a u naszych drzwi stanął kolejny niezadowolony mieszkaniec bloku. Potem pojawił się następny i jeszcze jeden.
Ojej, czego to my o sobie nie usłyszeliśmy! Że jesteśmy bandą niepotrafiącą funkcjonować w społeczeństwie, że jak nasza córcia jeszcze raz usiądzie do klawiszy, to nas stąd wykurzą na zbity pysk. Usiłowaliśmy im wytłumaczyć, że przecież Kasia musi trenować, że dźwięki wydawane przez pianino są mniej uciążliwe od wrzasków dzieciaków biegających po klatkach schodowych, hałasów imprez czy disco polo puszczanego na cały regulator przez niektórych sąsiadów, ale nic do nich nie docierało.
Ale oni uznali, że to zwyczajne odgłosy mieszkania i nikogo one nie drażnią. Byłam skołowana, nie wiedząc, czy wybuchnąć śmiechem, czy rozpłakać się z bezsilności. Ale to nie był koniec tych „sympatycznych” odwiedzin. Gdy tylko nasza córka zasiadała do instrumentu, lokatorzy chwytali ciężkie rzeczy i uderzali nimi w podłogę oraz grzejniki.
Parokrotnie mieliśmy na progu straż miejską i policjantów, ponieważ ktoś doniósł, że puszczamy za głośno muzykę lub dręczymy jakieś zwierzaki. Wzywano nas również na posterunek. Chyba nie muszę opisywać, jakie towarzyszyły nam wtedy uczucia.
Córka już nie chciała grać
Nasza pociecha była tak zdenerwowana, że rozważała porzucenie nauki gry na fortepianie, a nawet całkowite rzucenie szkoły muzycznej. Całe szczęście, że jej zamiłowanie do dźwięków okazało się silniejsze.
W którymś momencie czara goryczy się jednak przelała. Pewnego pięknego dnia, gdy nasi mili sąsiedzi po raz kolejny dali popis swoich umiejętności, mój mąż nie był już w stanie dłużej zdzierżyć.
– Skoro marzą o wojnie, to ją dostaną – ryknął, waląc pięścią w blat.
– Na litość boską, co ty wymyśliłeś? – przestraszyłam się nie na żarty.
– Jak to co? Rozprawię się z nimi ich własną metodą!
Od tamtego momentu konsekwentnie zgłaszaliśmy każde zakłócanie ciszy w naszym budynku. Jeśli ktokolwiek urządzał głośną popijawę po zmroku, od razu wzywaliśmy stróżów prawa. Gdy sąsiedzi zaczynali łomotać w grzejniki i strop, to rejestrowaliśmy te hałasy na dyktafonie i informowaliśmy o tym odpowiednie służby. Za każdym razem pilnowaliśmy, aby sprawa została odpowiednio udokumentowana.
Nie sprawiało nam to przyjemności, ale nie widzieliśmy innej opcji. Mieszkańcy bloku początkowo lekceważyli to wszystko. Chichotali z pouczeń i wizyt mundurowych. Dopiero gdy paru z nich w końcu musiało zapłacić mandat, zrozumieli, że sprawa jest poważna. Odtąd walenie w kaloryfery podczas sesji ćwiczeniowych naszej pociechy ustało.
Myśleliśmy, że to koniec
Pół roku później nasza pociecha przekroczyła próg mieszkania jakaś markotna.
– Czemu jesteś taka przygnębiona? – spytałam z niepokojem.
– Ech, nic takiego… Wpadłam na klatce schodowej na sąsiadkę… – odparła z ciężkim westchnięciem.
– Była wobec ciebie nieuprzejma? – poczułam irytację.
– Nie, nie była nieuprzejma… Stwierdziła jedynie, że nareszcie dobiegnie końca to moje brzdąkanie. Podobno na dziś zorganizowano specjalne spotkanie lokatorów. I mają na nim podjąć uchwałę o zakazie używania pianina w naszej klatce schodowej.
– Daj spokój, to jakieś bzdury! Ta babka z sąsiedztwa na pewno sobie z ciebie żartowała – zlekceważyłam sprawę.
– Wcale nie. Sprawiała wrażenie, jakby mówiła serio. Słuchaj, mamo, oni mi zabronią grać… – prawie się rozpłakała.
– Spokojnie, słoneczko. Ja i tata prędzej wyjdziemy stąd nogami do przodu, niż przystaniemy na takie dictum – zapewniłam, biorąc ją w ramiona.
Sprzysięgli się przeciwko nam
Kasia się rozpromieniła, ale odniosłam wrażenie, że niespecjalnie dowierza, iż uda się nam cokolwiek wskórać.
Wraz z małżonkiem postanowiliśmy uczestniczyć w zebraniu. Byliśmy nastawieni bardzo bojowo. Sąsiedzi nie wyglądali na zadowolonych z naszej wizyty, jednak nie mieli prawa nas stamtąd wyrzucić. Mój mąż szybko zaznaczył, że jako właściciele lokalu mamy takie samo prawo głosu w kwestii regulaminu wspólnoty jak pozostali.
Wymiana zdań podczas spotkania była niezwykle gorąca. Usłyszeliśmy sporo nieprzyjemnych komentarzy skierowanych nie tylko do nas, ale również w stronę naszej córki. Całe szczęście, że nasza pociecha nie pojawiła się na zebraniu, gdyż prawdopodobnie wybiegłaby stamtąd we łzach. Najbardziej przykre w całej tej sytuacji było to, że nawet mieszkańcy innych klatek schodowych, do których w ogóle nie docierają dźwięki Kasi grającej na pianinie, opowiedzieli się przeciwko nam.
Kiedy zapytałam ich o powód takiej decyzji, tylko spuścili wzrok. Ostatecznie wspólnota mieszkaniowa przegłosowała zmiany w regulaminie, zgodnie z którymi nasza córka może ćwiczyć grę na instrumencie jedynie przez godzinę dziennie, od 10 do 11, a więc w czasie, gdy przebywa w szkole.
Prawo stoi po naszej stronie
Co więcej, w weekendy i dni świąteczne w ogóle nie może zbliżać się do pianina. W momencie gdy przewodniczący ogłaszał rezultaty głosowania, niektórzy sąsiedzi tak się cieszyli, jakby właśnie trafili szóstkę w lotto. Razem z mężem wyszliśmy bez słowa, bo nie mieliśmy najmniejszej ochoty dłużej przebywać w towarzystwie tych zadowolonych z siebie ludzi.
Dla nas było to wprost niewyobrażalne, że ktoś mógłby być zadowolony z wyrządzenia krzywdy dziecku. Wszak całej społeczności doskonale wiadomo, iż granie na fortepianie nie jest jakimś widzimisię naszej pociechy, lecz jej autentycznym zamiłowaniem. Wielokrotnie staraliśmy się to wytłumaczyć. Postanowiliśmy zignorować postanowienie wspólnoty mieszkańców. Nasza pociecha ćwiczy tak, jak robiła to wcześniej.
Dzień po spotkaniu postanowiliśmy zasięgnąć porady prawnej. Kiedy mecenas dowiedział się, jaka sprawa nas do niego sprowadza, momentalnie rozwiał nasze wątpliwości. Oznajmił, że słuszność leży po naszej stronie i sąd uzna krzywdzącą klauzulę za nieważną. Nie istnieją bowiem przepisy, zgodnie z którymi puszczanie na cały regulator przeboju „Majteczki w kropeczki” jest społecznie aprobowane i dopuszczalne, a utworów muzyki poważnej już nie.
Odwiedziło nas paru sąsiadów, chcąc interweniować, jednak uprzejmie zakomunikowaliśmy im, że nowy przepis regulaminu zaskarżyliśmy do wymiaru sprawiedliwości.
Joanna, 42 lata
Czytaj także:
„Koleżanka swatała mnie z przystojnym dżentelmenem. Wyszedł z niego cham i prostak, ale na szczęście go przejrzałam”
„Córka zadaje się z facetem, który nie ma nawet matury. Jak tak dalej pójdzie, z tym obszarpańcem skończy pod mostem”
„Czułam się winna, że matka na starość jest sama. Chciałam wziąć ją do siebie, ale ona nie miała zamiaru mnie słuchać”