W wieku 25 lat wyszłam za mąż, a niedługo po ślubie urodziłam jednego syna, potem drugiego. Pracowaliśmy, wychowywaliśmy dzieci, dbaliśmy o dom. Nasi synowie jednak zupełnie nie byli do nas podobni.
Obydwaj skończyli szkoły i bez trudu dostali się na studia, wszystko szło dobrze. Niestety wypadek w szklarni, w której pracował mąż, zmącił nasz spokój. Właściciel gospodarstwa zginął na miejscu, a mój Janek stracił rękę.
Całe nasze oszczędności poszły na rehabilitację i leczenie. Utrzymywaliśmy się z mojej wypłaty, a były to grosze, bo przecież ile można zarabiać w mięsnym za ladą?
Ja już wtedy pracowałam w sklepie mięsnym, ale co to były za pieniądze! Chłopcy chcieli zrezygnować ze studiów i iść do pracy, ale stanęłam okoniem.
– Damy sobie radę – powiedziałam pewnym głosem, ale nie miałam pomysłu, jak dalej ciągnąć ten wózek zwany życiem.
Rozwiązanie pojawiło się szybciej, niż podejrzewałam
Polska firma zarejestrowana w Anglii szukała kobiet do sprzątania i uznałam, że tędy droga. Nawet nie wiedziałam, gdzie dokładnie jadę, nie znałam języka.
– Jedziemy tam sprzątać, a nie konwersować – uspokajała mnie kuzynka.
Napatrzyłam się na piękne widoki i domy. Ludzie byli różni — i brudzili, i nie, ale mi nie robiło to różnicy. Byłyśmy jak cienie, często udawali, że wcale nie ma nas w ich otoczeniu. Płacili firmie, a firma nam. W przypadkowych kontaktach byli bardzo mili i uprzejmi. Nawet nie zauważyłam, kiedy minęły 3 lata tej mojej emigracji.
Mąż też niespecjalnie nalegał na mój powrót. W sumie się cieszył, kiedy przyjeżdżałam, ale miałam wrażenie, że równie cieszył się, kiedy wyjeżdżałam.
Zdecydowałam się więc na dalszą pracę w Anglii. Tym razem już nie jako sprzątaczka, a jako opiekunka starszej osoby. Wzbudzałam jej zaufanie, skoro mi zaproponowała tę pracę. I tak z nadmorskiej wioski przeniosłam się do miejskiego Londynu. Do moich obowiązków należało pilnowanie podawania leków i przygotowywanie posiłków.
Przez kilka lat zarobiłam naprawdę sporo. Nie musiałam płacić za mieszkanie, jedzenie też mnie nic nie kosztowało, bo zazwyczaj starczało na nas dwoje. Prawie wszystkie zarobione pieniądze przywoziłam mojej rodzinie. Czasem pytali mnie, kiedy już naprawdę wrócę, ale ja byłam rozdarta.
To koniec?
Powiedziałam pani Agacie, że wracam do domu. Wtedy zaczęła mnie błagać, żebym trochę została. Dostałam podwyżkę. I tak minął kolejny rok. Śmierć mojego podopiecznego była ciosem. Wraz z jego odejściem skończyła się moja praca.
– Mamo, wracaj do domu – namawiali mnie moi chłopcy.
Na myśl o głodowej emeryturze ta ochota stygła. Renta męża i moja emerytura wystarczyłyby na nędzną egzystencję.
– Zrobisz, jak zechcesz – powiedział mąż – ale ja wolałbym, żebyś została w domu na dobre. – Swoje już zrobiłaś, zabezpieczyłaś nas. Myślisz, że wydawałem pieniądze na głupstwa? Zobacz, to nasze oszczędności.
Janek pokazał mi tyle cyfr, że opadła mi szczęka. To była gigantyczna kwota!
– Kiedy Witek skończył studia, dostał bardzo dobrą pracę. Dobrze zarabiał, więc oddawał to, co zarobiłaś na jego naukę, a nawet dorzucał. Maciek zaczął wpłacać pieniądze na to konto dopiero trzy lata temu, ale to też całkiem spora kwota.
– A ty? – zapytałam.
– Pracuję w parku, głównie doradzam – jestem specjalistą od zieleni!
– Rany boskie, nie wierzę w to! – zaśmiałam się.
– Jak się ma taką żonę i takich synów, to wiadomo, że człowiek jest bogaty – mąż powiedział to tak, że znowu zobaczyłam w nim tego młodego chłopaka, za którego kiedyś wyszłam.
Czytaj także:
„Po rozwodzie nie chciałem się z nikim wiązać. Zbyt późno zrozumiałem, że dobrze jest mieć przy sobie kogoś bliskiego”
„Nie ufam mężczyznom i ich komplementom. Nie wierzyłam, gdy przystojny prawnik mnie podrywał”
„Moja córka nie chce wyjść za mąż. Czy ona na głowę upadła? Kobieta musi mieć faceta, by na nią robił”