„Dzieci widziały we mnie chodzący spadek. Gdy stanęłam twarzą w twarz ze śmiercią, zamiast lekarza, wzywały notariusza”

„Chciałam tym przemówieniem dać im do myślenia. Cóż, byłam naiwna. Wiecie, co najbardziej zapamiętały moje dzieci z naszej rozmowy? Że nie dostaną kasy, skoro chodzę po tej planecie”.
24.04.2024 13:15

Koleżankom, które kiedyś pytały mnie, dlaczego aż tak bardzo pragnę mieć dzieci, zawsze odpowiadałam jednym zdaniem:

– Chcę, by ktoś się mną zajął na starość. Nie cierpię samotności.

Mówiłam to oczywiście z przekąsem. Po prostu od zawsze czułam, że macierzyństwo i założenie rodziny, to mój cel. Wiedziałam, że będę spełniona jedynie wtedy, gdy będę miała wokół siebie dzieci. 

To nie tak, że narzucam komuś swoje racje. Każdy ma prawo decydować o sobie. Każdy wie, co jest dla niego najlepsze. Moim wyborem była rodzina. 

Z perspektywy czasu wiem, że przysłowiowa szklanka wody podana, przez któreś z moich pociesz, mogłaby tak naprawdę być trucizną. Nie wiem, gdzie popełniłam błąd. Jednak zacznę od początku. 

Zapewnił całej rodzinie godny byt

Bogdan, mój mąż był wspaniałym człowiekiem. Zaradny, pracowitym i pozytywnie upartym. Zapewnił całej rodzinie godny byt. Niczego nam nie brakowało. Miał swoją firmę. Zbudował ją własnymi rękami. Z przyjemnością patrzyłam, jak krok po kroku odnosi sukces. W końcowym etapie mała lokalna firma rozrosła się nawet do rozmiarów międzynarodowego przedsiębiorstwa. 

Mogłam bez żadnych przeszkód wieść moje wymarzone życie. Miałam 3 dzieci. Synów Krystiana i Marcela, a także córkę Michalinę. Dbałam o nich jak o największe skarby, a z pieniędzmi, które przynosił do domu mój mąż, mogłam dać im wszystko, co najlepsze. Tak też robiłam. 

Prywatna nauka? Bardzo proszę. Nowe buty? Nie ma problemu. Kurs gry na fortepianie? Z miłą chęcią. Ani przez chwilę nie pomyślałam o tym, że za bardzo ich rozpieszczamy. Po prostu zależało nam, żeby dać im dobry start. Chciałam wychować ich na dobrych, wdzięcznych i empatycznych ludzi. Niestety, gdzieś zrobiliśmy błąd. 

To, że wychowałam na własnej piersi 3 harpie, odkryłam gdy zmarł mój mąż. Nieboszczyk ledwo wylądował w trumnie, a dzieci już wyrywały sobie spadek po ojcu z rąk. Ku ich zaskoczeniu, mąż cały spadek przepisał na mnie. Tak wynikało z jego testamentu. W ten oto prosty sposób ich uwaga skupiła się na mojej osobie. 

To nie jest fair – odezwała się Michalina. 

– No niestety, śmierć zbiera żniwo. Nigdy nie wiemy, kiedy wybije nasza godzina.

– Co? O czym ty gadasz? Mowie o kasie, którą ojciec nam odebrał. Przecież nam się też coś od życia należy! – powiedziała wściekle. 

– Miśka ma rację – odezwał się starszy z synów. – Przecież ty nigdy nie pracowałaś. Nic nie wiesz o biznesie i finansach. Przepuścisz to wszystko, a o kasę trzeba dbać i ją pomnażać. My znamy się na tym lepiej. Nie myślałaś może o tym, żeby...

– Nawet nie kończ. Wstydźcie się. Straciliście ojca, a ja męża i myślicie tylko o kasie? Nie tak was wychowałam. Mam dość. Muszę pobyć sama – wycofałam się z tej rozmowy, bo czułam, że zbiera mi się na mdłości. 

Ta sytuacja rozeszła się po kościach

Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam usprawiedliwiać zachowanie moich dzieci. Pomyślałam sobie, że pewnie są w szoku i nie mogę mieć im tego za złe. Pewnie jeszcze w długo tkwiłabym w tym błędnym przekonaniu, gdyby nie pewne sytuacje. 

Dziwnym trafem, gdy mąż odszedł, wizyty dzieci w moim domu stały się znacznie częstsze. Każda mała sytuacja była okazją, żeby mnie odwiedzić. Każdego dnia miałam gości. Powinnam się cieszyć, prawda? No niestety nie. Bo te wizyty były spowodowane tylko jednym tematem: kasą. 

Nie było chwili, żeby dzieci nie poruszały kwestii pieniędzy po ojcu. Wiecznie w uszach dzwoniła mi tylko kasa i kasa, i kasa. Miałam dość. Przeprowadziłam interwencję

– Posłuchajcie mnie uważnie, bo nie będę więcej tego powtarzać. Wola ojca była jasna. Nie dostaniecie jego pieniędzy. A przynajmniej jeszcze nie teraz, nie póki żyję. Czy wy widzicie, co robicie? Właśnie dlatego wszystko przepisał mnie. Nie macie szacunku to pieniądza. Bał się, że cały dorobek jego życia roztrwonicie na głupoty. Niestety, ale ja też podzielam jego obawy. A wasze zachowanie tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że tata miał rację! – powiedziałam z grobową miną.

Fałszywe kreatury

Chciałam tym przemówieniem dać im do myślenia. Cóż, byłam naiwna. Wiecie, co najbardziej zapamiętały moje dzieci z naszej rozmowy? Że nie dostaną kasy, skoro chodzę po tej planecie... Fałszywa troska moich pociesz doprowadzała mnie do mdłości. Czułam się tak, jakby chcieli wpędzić mnie do grobu. Musiałam jednak sprawdzić swoje podejrzenia. Wymyśliłam śmiertelną chorobę, żeby sprowokować ich zachowania

– Zebrałam was tu, żeby wyznać wam coś, co od dawna przed wami ukrywam – zaczęłam tajemniczo. – Przykro mi, ale dostałam ostatnio wyniki od lekarza i nie jest najlepiej. Zostało mi mało czasu. Lekarze mówią, że może nawet kilka miesięcy. Przy dobrych wiatrach pół roku. 

Mamo! To straszne! Jak mogłaś to przed nami ukrywać – łezka zakręciła się w oku mojego pierworodnego. 

– Nie przejmuj się, poradzimy sobie ze wszystkim. Jeszcze wszystko będzie dobrze – powiedziała Michalina. 

Przyznaję, że ta szopka trochę zbiła mnie z tropu. Przeszedł mnie cień wątpliwości. Nie poddałam się. Postanowiłam zagrać va banque.

Podczas jednego niedzielnego obiadu, cały dzień narzekałam, że słabo się czuję. Ubrałam się w mizerne ubrania, podmalowałam sobie oczy, by wyglądać na pochorowaną. Widziałam ich wzrok. Nie był pełny współczucia, lecz nadziei. Podając zupę, zdacydowałam się na mocniejszy manewr. 

Puściłam z rąk talerz z letnim rosołem, który rozbryznął się po całej jadalni. Upadłam na kolana i powoli przewróciłam się na bok. Dzieci usłyszały trzask i natychmiast pojawiły się u mego boku. Udawałam, że zemdlałam. Nie reagowałam na nawoływania. Wtedy to oni odkryli swoje karty. 

Miśka, dzwoń po karetkę! – krzyczał syn. 

– Zwariowałeś? Przecież matka nie ma testamentu, musi go spisać przed śmiercią. To się teraz liczy, nie jakaś karetka! Dzwoń po notariusza – rzuciła Michalina.

Coś we mnie pękło

Zaczęłam delikatnie się kręcić, żeby nie wypaść z roli. Otworzyłam oczy i zobaczyłam ich miny. To była mieszanina pełna dziwnych emocji. Na ich twarzach widziałam strach, zniesmaczenie i zmartwienie. We mnie też wszystko buzowało. Właśnie odkryłam, że moje własne dzieci, chcą posłać mnie do piachu. 

– Boże, mamo... Napędziłaś nam stracha!

– Tak? A to ciekawe. To jak, kiedy będzie ten notariusz? – powiedziałam z uśmiechem na twarzy.

– Co? Jaki notariusz?

– Nie rób ze mnie idiotki, dziecko. Wszystko słyszałam. 

– Zwariowałaś. Zemdlałaś mamo, to ci się przyśniło.

– A to ciekawe. Tak się składa, że wcale nie zasłabłam. Chciała was sprawdzić i wiecie co? Oblaliście test. No już, wynocha z mojego domu. Nie zobaczycie ani grosza!

Byłam wściekła. Nie chciałam ich oglądać. Przy  najbliższej okazji poszłam do pobliskiej fundacji i wpłaciłam tam większość pieniędzy mojego męża. Jestem odpowiedzialna, zostawiłam sobie tyle, żeby godnie żyć do końca moich dni. Zadbam też o to, żeby ani dom, ani nawet złamana złotówka, nie trafiła to tych pazernych kreatur. 

Bożena, 65 lat

Czytaj także:
„Przy mojej idealnej siostrze ciągle czułam się jak Kopciuszek. Marzyłam, by życie wreszcie dało jej kopniaka”
„Z Agatą było mi wygodnie, bo robiła dla mnie wszystko. Tylko pokazałem coś palcem, a ona już leciała”
„Mam zaledwie 30 lat, a wiodę życie staruszki. Pragnę odmiany i szaleństwa, a nie wrastania w kanapę jak mój mąż”

 

Redakcja poleca

REKLAMA