„Mam zaledwie 30 lat, a wiodę życie staruszki. Pragnę odmiany i szaleństwa, a nie wrastania w kanapę jak mój mąż”

znudzona kobieta fot. Getty Images, Fabrice LEROUGE
„Zdecydowałam się na ten ruch, bo chciałam w końcu przerwać nudę i rutynę. Pragnęłam czegoś więcej od życia, wyrwać się z tego zastoju i więzienia, jakim stało się moje małżeństwo. Marzyłam, by znów cokolwiek poczuć”.
/ 23.04.2024 07:15
znudzona kobieta fot. Getty Images, Fabrice LEROUGE

Nuda, marazm, szarość. To wszystko co mogę powiedzieć o swoim dotychczasowym życiu. Mojemu mężowi nie chce się robić absolutnie nic, a ja nie chcę stać się taka jak on.

Kiedyś było tak dobrze...

W sobotni wieczór, kiedy za oknem było jeszcze naprawdę ciepło, słoneczko zaczęło się powoli zbliżać do linii horyzontu. W ogrodzie dało się słyszeć śpiew ptaków, a kwiaty roztaczały wokół cudowną woń. Tymczasem my, jak to zwykle bywa, siedzieliśmy przed telewizorem, pogrążeni w ciszy. Sącząc piwo, oglądałam z moim mężem program, w którym uczestnicy prezentowali swoje talenty, chociaż zupełnie mnie to nie kręciło.

Leszek, rozłożony na sofie, już zaczynał drzemać. Zerknęłam na jego kufel, do połowy opróżniony, który nadal trzymał w rękach i zaczęłam zastanawiać się jak do tego doszło. Przecież kiedyś było inaczej. Nasze drogi połączyły się, gdy chodziliśmy do liceum, całe wieki temu. Łączyły nas podobne pasje, mieliśmy tych samych znajomych i z biegiem czasu zaczęliśmy się do siebie zbliżać.

Leszek to był niezwykle bystry facet, zawsze potrafił rozbawić towarzystwo. Kiedy mówił o rzeczach, które go fascynowały, w jego oczach pojawiał się charakterystyczny blask. To była prawdziwa iskra, wyraźny znak, że miał w sobie wielką ciekawość świata i radość życia.

Jeśli tylko pogoda dopisywała, w weekendy braliśmy swoje rowery i ruszaliśmy przed siebie, przemierzając naprawdę duże odległości. A gdy aura płatała nam figle, spędzaliśmy czas w mieszkaniu, ale nigdy się nie nudziliśmy. Raz układaliśmy puzzle, innym razem graliśmy w planszówki, a jeszcze kiedy indziej zasiadaliśmy przed telewizorem i pochłanialiśmy jeden odcinek serialu za drugim.

Czas rozłąki przyszedł, gdy poszliśmy na studia. Każde z nas podjęło naukę na innym kierunku, w innej miejscowości, ale to nie przeszkodziło nam w spotkaniach. Widywaliśmy się głównie podczas weekendów, a kiedy mieliśmy przerwę między semestrami, wspólnie wyjeżdżaliśmy na urlop. Nawet wtedy nie spędzaliśmy czasu wylegując się na piasku, zamiast tego odkrywaliśmy fascynujące zakątki danego miasta.

Po zakończeniu nauki zdecydowaliśmy się zamieszkać w rodzinnej miejscowości. Odświeżyliśmy mieszkanie, które Leszek otrzymał w spadku po rodzicach i urządziliśmy te pięćdziesiąt metrów kwadratowych według naszego gustu. Małżeństwo było już tylko dopełnieniem formalności.

To co zawsze nas różniło to taniec. Ja przepadałam za tańcami, on wprost przeciwnie. Mimo tego, przed ślubem zgodził się na zajęcia taneczne i naukę pierwszego tańca. Nie powiem, że szło mu świetnie, ale to, czego się tam nauczył, było dla mnie satysfakcjonujące. Całą noc bawiliśmy się na naszym weselu, tańcząc bez przerwy!

Dlaczego tak się stało?

Kiedy rutyna zagościła w naszym życiu? Ciężko wskazać dokładną chwilę. To działo się powoli, praktycznie niedostrzegalnie, coś ulegało przemianie, traciło tempo, stawało się szare. Zrzucałam to na karb pracy, na zmęczenie. Coraz rzadziej opuszczaliśmy dom, a ja coraz częściej byłam tą, która wychodziła z inicjatywą, by spotkać się ze znajomymi, wybrać do kina czy chociażby na zwyczajny spacer.

Z początku starałam się zwalczyć tę jego skłonność do przesiadywania w domu i dosłownie za uszy wyciągałam go do towarzystwa. Ale za każdym razem, gdy zaciągnęłam go na jakąś większą imprezę, to przez cały wieczór tylko siedział naburmuszony jak sowa i ledwo się odzywał. A o tym, żeby porwał mnie do tańca, to mogłam tylko pomarzyć. Cholernie mnie to wszystko dołowało.

W końcu dałam sobie spokój z namawianiem go, żeby wstał z kanapy. Ile razy można do niego mówić?! Nie chciałam być nachalna...

– Może byśmy wpadli do kogoś w weekend? – rzucałam od niechcenia, bez specjalnej wiary.

– Nie chce mi się. Padam z nóg.

– Okej, to idę sama.

No i faktycznie, zaczęłam sobie radzić w pojedynkę. Jednak z biegiem czasu zauważyłam, że nasi znajomi byli coraz bardziej zażenowani, kiedy przychodziłam bez mojego męża. Przede wszystkim te mężatki. Kiedyś jedna z nich, moja kumpela jeszcze z ogólniaka, usłyszała ode mnie proste pytanie o co jej tak naprawdę biega.

– Słuchaj… – zaczęła niepewnie.

– No właśnie, słucham. O co chodzi?

– Chodzi o to, że zjawiasz się tu sama jak palec.

– Leszka najwyraźniej przestały interesować wyjścia z domu.

– Jego? A może raczej ciebie nie ciągnie, żeby go tu ze sobą przyprowadzać? – rzuciła prosto z mostu.

Totalnie mnie zatkało.

– Słucham? – wydukałam po chwili.

– No jak to, zawsze trzymaliście się razem. Dosłownie wszędzie! Byliście jak papużki nierozłączki! Tak było w szkole średniej, na studiach i później też.

– Fakt, kiedyś tak było – zgodziłam się. – Ale teraz wszystko jest inaczej. On się zmienił.

– On się zmienił… – Marzena przedrzeźniała mnie. – A może chodzi o ciebie? Może już ci nie pasuje i masz chrapkę na coś nowego, co? – posłała mi wymowny uśmieszek.

Kiedy zrozumiałam, o co oskarża mnie moja wieloletnia przyjaciółka, kumpela, którą rzekomo tak świetnie znałam, omal nie wybuchnęłam płaczem. Czy naprawdę się obawiała… posądzała mnie o to, że zabiegam o względy jej małżonka? Przecież miałam własnego! I kochałam go, tyle że on preferował wylegiwanie się na sofie z browarem w dłoni i pilotem pod ręką, zamiast wyjść z domu i wybrać się gdzieś dalej niż osiedlowy sklep.

Potrzebowałam mieć jakiś cel

W taki oto sposób, jedna za drugą, wszystkie moje relacje ze znajomymi posypały się, a ja ugrzęzłam z moim facetem przed szklanym ekranem. Teraz on jak co wieczór drzemał rozwalony na wersalce, a ja wyszłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Wygrzewałam się w blasku zachodzącego słońca, dumając nad czasem, który przepadł bezpowrotnie.

W pewnym momencie dotarło do mnie, że już wystarczy, że nie dam rady dłużej tego ciągnąć. Czas wziąć się w garść i coś z tym zrobić. Wróciłam do domu, włączyłam komputer i do późna w nocy przeglądałam strony internetowe, poszukując czegoś, co da mi szansę odmienić moje monotonne, puste życie, pchnąć je na nowe tory.

I udało się. Znalazłam kurs fotografii. To była dziedzina, która od dawna mnie fascynowała, ale nigdy nie przerodziło się to w prawdziwą pasję, która pozwoliłaby mi wyrwać się z codziennej rutyny. Zdecydowałam zapisać się na kurs, wygrzebałam z szafy starą lustrzankę i z duszą na ramieniu pojawiłam się na pierwszych zajęciach. W grupie było około dwudziestu uczestników. Zarówno panowie, jak i panie w różnym przedziale wiekowym.
Z początku poczułam się nieswojo. Pomyślałam sobie, że inni uczestnicy kursu mogą sądzić, że skoro mam męża i pojawiłam się tutaj bez niego, to zapewne szukam tu kogoś do flirtu… Jednak moje wątpliwości minęły po pierwszych zajęć.

Na początku dało się wyczuć spięcie i nerwowość wśród uczestników kursu, ale dość szybko złapaliśmy wspólny język. Wyszło na jaw, że nie tylko ja jestem mężatką bez partnera przy boku. W naszej grupie znaleźli się też faceci po ślubie, których małżonki niespecjalnie interesowały się robieniem zdjęć; nie zabrakło również osób wolnych – zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Nikt nikogo nie oceniał ani nie krytykował, a wszyscy byliśmy połączeni przez zamiłowanie do fotografii.

Kurs był naprawdę interesujący. Panowała luźna i radosna atmosfera, a tematyka okazała się wciągająca. Sporo było zagadnień teoretycznych, ale nie brakowało też częstych wypadów do miasta, żeby w praktyce wykorzystać to, czego się nauczyliśmy. W końcu nadszedł czas na dłuższą wyprawę – całą ekipą mieliśmy pojechać w góry na weekend i nauczyć się robienia zdjęć w plenerze.

– Wykluczone – odparł mój małżonek, gdy powiedziałam mu o tym wyjeździe.

– Ale o co chodzi?

– Nigdzie nie pojedziesz – nadąsał się. – Wyjazd na dwa dni z bandą podejrzanych typów? Przestań w ogóle o tym myśleć.

Nigdy wcześniej Leszek nie zwrócił się do mnie w taki sposób. Na początku zatkało mnie z wrażenia, a zaraz potem poczułam, jak wzbiera we mnie złość.

– Grubo się mylisz, kochaniutki. Wybiorę się tam bez względu na to, czy będziesz zadowolony, czy nie. Wreszcie odnalazłam to, co kocham robić, poznałam cudownych ludzi i nie dam ci tego odebrać, tak jak wszystkiego innego. Jak chcesz, to dalej gnij sobie na tym cholernym tapczanie, oglądając te kretyńskie programy, od których mózg zamienia się w papkę. Ja nie mam zamiaru zmarnować w ten sposób ani jednego dnia więcej. I nawet nie próbuj mi czegokolwiek zakazywać! Nie jestem twoją własnością, nie jestem jakimś sprzętem domowym jak telewizor, kanapa czy otwieracz do piwa! Dotarło?!

Miałam wyrzuty sumienia

Czułam, że gotuje się we mnie furia, a ten palant nawet nie raczył na mnie zerknąć. Nadal gapił się jak sroka w gnat w ten przeklęty telewizor, ściskając w łapie kufel z browarem. Zupełnie jakby był głuchy na moje słowa. Jakby w ogóle nie ruszało go to, co chcę mu powiedzieć.

Jakby totalnie miał mnie gdzieś... Dla świętego spokoju zaprotestował, bardziej z automatu, bo ostatnio na wszystko, co sugerowałam odpowiadał odmownie. Pojechałam na ten wyjazd, ale przez cały czas w górach chodziłam jak struta. Zwrócił na to uwagę nasz instruktor od fotografii, młody gość, który był dla nas guru.

– Hejka, coś się dzieje? – zagadnął. – Reszta ekipy szaleje z aparatami, a ty włóczysz się tu i tam, od czasu do czasu robiąc jakieś ujęcie.

– Nie, spoko, jest okej… – powiedziałam.

– Tylko? – drążył temat.

– Mam problem z mężem.

Wpatrywał się we mnie bez słowa, czekając. Emanowała z niego jakaś serdeczność. I znienacka, całkiem spontanicznie, zaczęłam wylewać swoje żale przed tym nieznajomym. Wyjawiłam mu wszystko o swojej codzienności, o tym dawnym uczuciu radości, które przerodziło się w szarzyznę i bierność.

Będę żyć po swojemu

Zaczęłam od tego, jak próbowałam odnaleźć cokolwiek, aż w końcu trafiłam na ten kurs, podczas gdy mój małżonek ciągle był w miejscu, gdzie ugrzązł. Kompletnie nie dostrzegł tego, że się od niego oddalam! Podobnie jak ja, skupiona na własnej historii, nie zorientowałam się, kiedy zaczął zapadać zmrok i należało udać się z powrotem do ośrodka… Tuż przed wejściem do ośrodka, instruktor oznajmił:

– Nie zamierzam ci niczego sugerować. To twoje życie i nie moja sprawa i tylko ty możesz zdecydować, w jakim kierunku chcesz je poprowadzić. Zdradzę ci jedynie pewną rzecz, którą kiedyś usłyszałem od mojego taty: „Nikt nie będzie szczęśliwy za ciebie".

Znaczną część nocy spędziłam na rozmyślaniach o tych słowach. Były one niezwykle trafne! Leszek zapewne jak co wieczór usnął przed telewizorem, podczas gdy ja przebywałam setki kilometrów od niego, w otoczeniu osób, z którymi doskonale się bawiłam.

Ani trochę nie brakowało mi jego obecności, czułam się tu znacznie szczęśliwsza niż w domu. Rozmyślałam nad tym, co zastanę po przyjeździe i doszłam do wniosku, że nic się nie zmieni – ta sama monotonia i stagnacja co zawsze. Z żalem uświadomiłam sobie, że już nic mnie nie wiąże z facetem, który mieszka pod moim dachem i sypia w moim łóżku.

Leszek zatracił gdzieś swój zapał i nawet nie próbował go odzyskać. Stał się leniwy i zgorzkniały. Dla mnie taka perspektywa była nie do przyjęcia – tkwienie w marazmie umysłu i duszy, uwięziona niczym w sieci pajęczej pomiędzy pracą a mieszkaniem, gdzie każdy wieczór wygląda identycznie, w ciszy przed ekranem telewizora.

Te warsztaty z robienia zdjęć były dla mnie początkiem zmian, żeby wreszcie zacząć czerpać z życia, wyrwać się z otępienia. I ponownie doświadczyć chociaż najprostszych uczuć – zwyczajnej satysfakcji z tego, że żyję, oddycham, mam przed sobą jakąś ścieżkę… Ale czy będę mieć dość odwagi, żeby postawić na niej następny krok? Czy jestem dostatecznie dzielna, zdesperowana, śmiała? Chcę wierzyć, że tak. Ponieważ – tak, dokładnie – ponieważ znów mam w sobie wiarę…

Justyna, 30 lat

Czytaj także:
„Wydaliśmy fortunę na edukację córki, ale ona wybrała własną drogę. Woli myć gary w knajpie i szaleć z kolejnymi gachami”
„Gniłam na emigracji, odliczając dni, by wrócić do męża. Przeliczyłam się, bo po moim małżeństwie zostały zgliszcza”
„Zostawiłam męża i rocznego synka, sama pojechałam do pracy za granicą. Teraz syn mnie nie poznaje, a mąż ma kochankę”

Redakcja poleca

REKLAMA