Kogo wybrać na ślub: kamerzystę czy fotografa?

Kogo wybrać na ślub: kamerzystę czy fotografa?
Z pamiętnika panny młodej. Czy wahacie się kogo wybrać na ślub - kamerzystę czy fotografa? Oto głos w tej spawie byłej panny młodej. Przeczytajcie koniecznie zanim podejmiecie decyzję!
Kogo wybrać na ślub: kamerzystę czy fotografa?

Mój jeszcze wtedy Przyszły i ja nie mieliśmy wąt­pli­wości. Żadnego wide­ofil­mowa­nia. W głębi duszy wierzę, że są gdzieś spec­jal­iści, którzy robią to dobrze. Niestety, ja jeszcze nie spotkałam żadnego.

Postaw­iliśmy zatem na zdję­cia, na dodatek na repor­taż. Bardzo nam zależało, żeby było to nat­u­ralne, niewymus­zone i dzi­ało się w cza­sie rzeczy­wistym. Żadnych zdjęć przed ślubem (mój Mąż zobaczył mnie dopiero prowad­zoną przez Tatę po czer­wonym dywanie w chwili ślubu — mina na zdję­ciu: bez­cenna). Chcieliśmy mieć na zdję­ci­ach nasze emocje z tamtej chwili. Nie stra­cil­iśmy ani momentu z wesela, bo nigdzie nie musieliśmy jechać. Parę ujęć w trak­cie spaceru z miejsca ślubu do miejsca wesela wspaniale zastąpiło nam i plener i studio.

Zobacz także: Jak nie urazić gości weselnych?

Gdy­bym miała pode­j­mować tę decyzję jeszcze raz, wybrałabym dokład­nie tak samo. Pokazaliśmy zdję­cia już prawie wszys­tkim, rozesłal­iśmy pocztą jako podz­iękowa­nia, zro­bi­e­nie albumu zostaw­iliśmy sobie na długie zimowe wiec­zory. Co do filmu — mam Koleżankę, której synek idzie do przed­szkola, a Ona jeszcze nie obe­jrzała filmu z włas­nego wesela. Boi się tego, co może tam zobaczyć :).

Polecamy: Na jaki styl wesela się zdecydować?

I jeszcze moja rada: na tym ele­men­cie wesela na pewno nie warto szukać oszczęd­ności. Żeby później nie okazało się, że silikonowy szam­pan w przechy­lonych kieliszkach zostaje na swoim miejscu (widzi­ałam to na własne oczy !!!) albo że pamiątką na całe życie jest taki prze­bój jak ten.

Była sobie raz królewna, pokochała księ­cia, zro­bili całkiem nie-pałacowe wesele, a potem przyjęła nicka Black­Rose i postanow­iła to wszys­tko dla Was opisać. Opiszę Wam jak wyglą­dały mojej przy­go­towa­nia do ślubu i wesela, gdzie wal­iłam głową w mur, a co poszło jak po maśle. Wspomnienia jeszcze świeże, bo pobral­iśmy się 03 czer­wca 2010. Okazuje się, że jeśli się chce to można. Można inaczej, bez zadę­cia, kredytów branych przez Rodz­iców, obci­achu pod­czas oczepin i nies­maku przy oglą­da­niu filmu z włas­nego wesela. Dla mnie — wielki zaszczyt pisać dla Was i przy­jem­ność wró­cić myślami do tamtego dnia, a dla Was — mam nadzieję kilka prak­ty­cznych wskazówek. W końcu, najlepiej uczyć się na cud­zych błędach :)

Redakcja poleca

REKLAMA