Gdy znów zrobiłam test, a on pokazał tylko jedną kreseczkę, coś we mnie pękło. Zalewałam się łzami i zadawałam sobie w kółko te same pytania. Dlaczego? Dlaczego nie jest mi dane bycie mamą?
– Jedni wpadają raz za razem, a ja? Jestem gotowa, marzę o tym... – mówiłam do ukochanego.
– Spokojnie, może to przez stres. Może musimy trochę odpuścić i błogosławieństwo samo na nas spanie. Jeśli chcesz spać spokojnie, to może najlepiej będzie, jeśli umówisz się do lekarza? – powiedział Marek.
Tak zrobiłam. Tydzień czekałam na wyniki. To było 7 dni grozy. Jakbym czekała na wyrok.
Jestem zdrowa?
– Mam dla pani skrajne informacje. Jedna złą, a jedna dobrą. Niech pani wybierze, od której zacząć – powiedział ginekolog.
– Niech pan zacznie od dobrej – odparłam.
–Jest pani zdrowa.
– To świetnie, ale wciąż nie mogę zajść w ciążę...
– No właśnie, to jest ta zła. Jest pani okazem zdrowia i nie wiem, dlaczego nie może pani zajść w ciążę. Szanse są 50/50.
Wyszłam z gabinetu z mieszanką emocji. Byłam jednocześnie wkurzona, piekielnie zła na lekarza, ale jednocześnie zadowolona, że jestem zdrowa. Czekaliśmy jeszcze na wyniki badań Marka, liczyłam, że może one coś wyjaśnią.
– Miśka, tu jest napisane, że wszystko jest w normie. Nic z tego nie rozumiem – powiedział Marek, odczytując swoje wyniki badań.
– Co to są za konowały? Jak mogą nie wiedzieć, dlaczego po takim czasie nie mamy jeszcze dzidziusia! – byłam wściekła.
– Spokojnie kochanie, są przecież inne sposoby na bycie rodzicami. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale co myślisz o adopcji?
– O adopcji? Ja chce mieć swoje dziecko! Chcę być w ciąży, nosić je pod sercem i urodzić!
– No ale, co jeśli to się nie uda?
– Nie wiem, nigdy o tym nie myślałam w ten sposób. Muszę się zastanowić...
Bałam się
Mijały kolejne tygodnie, a okres przybywał jak w zegarku. Powoli zaczęłam się oswajać z sytuacją (oczywiście, na ile można się oswoić z taka myślą). W głębi duszy marzyłam o tym, że ciąża przyjdzie niespodziewanie, ale jestem też realistką. Kwestia adopcji coraz częściej pojawiała się w rozmowach.
Oboje zafiksowaliśmy się na temacie potomstwa. Nasze rozmowy już nie wyglądały jak dawniej. To był jeden z głównych tematów, o których rozmawialiśmy. A seks? Z przyjemności przerodził się w coś jakby jedynie sposób na osiągnięcie celu. Był narzędziem.
Wybraliśmy się do domu dziecka
Dotarło do mnie, że jeśli chcę zostać matką, to musze zdecydować się na adopcje. Chcieliśmy podejść do tego metodą małych kroków.
– Najpierw pojedziemy tylko zobaczyć, jak to wygląda. Poznamy personel, porozmawiamy z kim trzeba – powiedział Marek, widząc moją zmieszaną minę.
Sądziłam, że gdy wejdę do ośrodka, poczuję się lepiej. Może utwierdzę się w przekonaniu, że Bóg właśnie taką drogę dla mnie wybrał. Niestety było zupełnie odwrotnie.
Już pierwsza rozmowa z panią z ośrodka rozwiała wszelkie moje nadzieje. Opowiadała nam, jak przebiega proces, co go poprzedza, a także powiedziała, że budowanie więzi z potencjalnym maluchem nie jest taka prosta. Są to dzieci z różnych środowisk, po różnych sytuacjach życiowych, w różnym wieku, z różnymi traumami.
Całą wizytę byłam przygnębiona i smutna. Dom dziecka raczej nie jest miejscem wesołym, choć wypełniony dziecięcym śmiechem. Krępowałam się przechadzając po korytarzach i spoglądając na bawiące się dzieci. Bałam się, że wykonam jakiś gest, który da im złudną nadzieję na lepsze życie, a przecież ja nie byłam jeszcze zdecydowana. Wtedy Marek złapał mnie za rękę. Wyrwał mnie z letargu i powiedział:
– Miśka, zobacz na tę dziewczynkę w rogu.
Moje oczy skierowały się w kierunku 4-latki, która sama siedziała w kącie i tuliła swojego pluszaka. Miała prześliczne blond loczki i rumiane policzki. Podniosła głowę i jej wzrok skrzyżował się z moim. Przez cale moje ciało przeszły ciarki.
Złapałam Marka mocniej za rękę
Spojrzałam na niego oczami pełnymi łez i zobaczyłam, że jego też zbiera na płacz. Czy to możliwe? Może to przeznaczenie!
Dopytaliśmy o blondwłosego aniołka naszą przewodniczkę. Dowiedzieliśmy się, że Ania została osierocona, gdy jej mama zmarła w wypadku samochodowym. Były tylko we dwójkę. Nie miała ojca, ani dziadków. A przynajmniej nie chcieli mieć z nią kontaktu.
Wybłagałam na paniach z ośrodka, żeby pozwoliły nam z nią porozmawiać. Poznać ją. Wiedziałam, że to nie stanie się z dnia na dzień, więc gdy przyszło nam na to czekać około 14 dni, nie kłóciłam się. Czekałam cierpliwie.
Urocza dziewczyna skradła nasze serca. Od tamtego spotkania widywaliśmy tę kruszynę w dosłownie każdy weekend. Baliśmy się, to fakt, ale nie ukrywam, że już oczami wyobraźni widziałam, jak wybieram kolor ścian w jej nowym pokoiku.
Było dużo formalności, dużo załatwiania, rozmów, wizyt, kontroli. Ale było warto. W końcu przyszedł ten dzień, gdy nasza upragniona córeczka pojechała z nami do domu.
Była jak brakujący element układanki. Wypełniła nasze mieszkanie uśmiechem, a serca nieograniczona miłością. To właśnie równo miesiąc od tamtego momentu gorzej się poczułam. Czułam mdłości, kręciło mi się w głowie. Praktycznie cały dzień spędziłam w toalecie.
– Mamusiu, źle się czujesz? – zapytała zatroskana Ania.
– Troszkę tak, ale nic się nie martw. Niedługo mi przejdzie.
Gdy Ania wyszła z łazienki pomyślałam, że tak strasznie cieszę się, że zostałam mamą. Właśnie wtedy coś mi zaświtało. Wyciągnęłam z szafki test, który pozostał jeszcze po staraniach o potomstwo. Nakupiłam ich wtedy chyba tuzin.
Zbierałam szczękę z podłogi, gdy tekst pokazał 2 kreski. Wyszłam z łazienki. Czekał tam na mnie mój mąż, który w tym czasie zajmował się córeczką.
– Rany boskie, Miśka! Co się stało?
– To... – pokazałam wtedy dodatni test.
– No nie żartuj! – podskoczył z radości mój mąż. – Aniu, będziesz miała rodzeństwo!
Michalina, 31 lat
Czytaj także:
„Według rodziców powinnam siedzieć w domu i rodzić dziecko za dzieckiem. Nie rozumieją, że chcę pożyć i zwiedzać świat”
„Narzeczona syna prosto w oczy przyznała mi, że jest z nim tylko dla kasy. Ostrzegałem go, ale on nie słuchał”
„Obiecaliśmy dzieciom ferie w górach, ale zabrakło kasy. Zamiast śnieżkami obrzucaliśmy się pretensjami”