W ostatnich miesiącach, niczym grzyby po obfitym deszczu, wysypały się zewsząd portale plotkarskie. Wiedzą i widzą wszystko – często wcześniej, niż sami zainteresowani. Nasi rodzimi paparazzi zerkają w okna, wyskakują z lodówki oraz czają się pod łóżkiem tych znanych i lubianych. Tylko po to, byśmy to my z pierwszej ręki mieli informacje o słodkim życiu tych, których magię do niedawna mogliśmy podziwiać jedynie na szklanym ekranie. Nagle okazało się, że w dzisiejszych czasach mniej liczą się zdolności i talent, a bardziej umiejętność dostosowania się do oczekiwań wymagającej krytyki. W końcu, w Polsce wyróżnić się z tłumu to już grzech. Odnieść przy tym sukces, to prawie jak przestępstwo. A jak nadążyć za zmiennymi oczekiwaniami krytycznie nastawionego do słowa ‘sława’ społeczeństwa?
Wcale nie tak łatwo być gwiazdą z pierwszych stron gazet. W jednej chwili człowiek sobie uświadamia, że wraz z popularnością… traci na urodzie! Nos mu się wydłuża, ręce nabierają męskiego kształtu, a nogi zaczyna pokrywać gruba warstwa celulitu. To nic, że jeszcze wczoraj zajmowaliśmy pierwsze miejsce w rankingu na najlepiej ubraną osobę publiczną. Wtedy nie byliśmy aż tak rozpoznawani. Dziś mało komu podoba się nasza fryzura, cień do powiek lub kolor lakieru do paznokci. Zbyt blisko mieszkamy rodziców, lub też za mało czasu spędzamy w ich towarzystwie. Nasz partner jest za przystojny, albo i do pięt nam nie dorasta. Żyjemy zbyt cnotliwie lub za bardzo rozrywkowo. Pewne za to jest, że w „porównaniu z…”, nasza osoba zawsze wypadnie w mniej korzystnym świetle.
Ot, tak już jest. Świat gwiazd rządzi się bowiem swoimi prawami. Aktorka porzucona? Wiadome! Widać po niej było, że zła kobieta była – w końcu mąż przejrzał na oczy i zwiał, gdzie pieprz rośnie. A internauci ostrzegali? Ostrzegali. Trzeba było zerkać czasem do sieci, to może rozwodu by teraz nie było. Co ciekawe, jak piosenkarka zmieni partnera, zaraz na forach duch katolickiej spuścizny grzmi nad grzesznym światem artystycznym. Jako że wytykanie cudzych wad to nasza polska chluba i duma narodowa, cieszą nas najmniejsze nawet porażki tych gwiazdeczek, które wydają się być zbyt… zbyt sławne, zbyt bogate, zbyt piękne. A wiadomo! Nikt nie ma prawa być doskonały.
Ciekawym zjawiskiem jest tu ludzka tolerancja. Gwiazdy bowiem szczerze lubimy. Kibicujemy im, chwalimy, trzymamy za nie kciuki. Pewne potknięcia wybaczamy. Tylko… tak długo, jak długo znają swoje miejsce. I błyszczą raz (nawet, jeśli mocno!), a nie zewsząd rozprzestrzeniają swój blask (choćby o słabym, ledwo migocącym świetle!). Nikomu nie przeszkadza, gdy ktoś zaistnieje na salonach lub scenie. W telewizji lub kinie. Nawet przymkniemy oczy, jeśli serialowa aktoreczka pokaże się w kusej spódniczce, okręcając się wokół roznegliżowanego partnera, lub też do mikrofonu łamaną angielszczyzną zanuci „I will always love you”. Nigdy jednak nie należy błyszczeć w dwóch miejscach równocześnie. Wszak co za dużo, to niezdrowo!
Biada temu, kto zdecyduje się wykroczyć poza przeznaczone mu ramy. To koniec. Ludzki jad zaczyna się zewsząd sączyć, jakby ludzie myśleli, że zbiorowa energia narodu zakreśli złowrogą pętlę i blask gwiazdy osłabi. Zwłaszcza tej, co to ośmieliła się pokazać nam, że uroda może iść w parze z talentem. Bo jak to? Śpiewa, tańczy i gra taka… ale do tego z klasą piruety na lodzie wyczynia, z gracją skacze na cyrkowej linie, pisze książki, które chce się czytać, a na dodatek mruga do nas zalotnie z reklamy? O nie! Już my jej pokażemy, gdzie jest jej miejsce. W końcu, pchać się na salony z tak mało apetycznym ciałem nie wypada. A sokoli wzrok internautów już dostrzegł nadmiar tkanki tłuszczowej w okolicach bioder. Mała rzecz, a jak cieszy!
Anna Curyło