Edyta wiedziała, że chcę mieć co najmniej dwoje dzieci. Powiedziałem jej to na samym początku znajomości, gdy nie byliśmy jeszcze nawet narzeczonymi. I potem powtórzyłem wiele razy. Może jestem dziwny, ale nie wyobrażałem sobie życia tylko we dwoje. Uważałem, że małżeństwo bez dzieci nie jest prawdziwą rodziną.
Pamiętam, że gdy to usłyszała pierwszy raz, aż się rozpromieniła.
– To wspaniale, kochanie! Ja też marzę o dwójce maluchów. Najlepiej, żebyśmy mieli chłopca i dziewczynkę. A jakby się trzecie przytrafiło, to też by się nic nie stało.
– Naprawdę? A co z pracą, karierą? – zapytałem, bo Edyta była zatrudniona w znanym koncernie i z tego, co zdążyłem się zorientować, świetnie tam sobie radziła.
– Praca? Jest, bo jest. Trzeba przecież zarabiać, żeby żyć. Ale tak naprawdę wolałabym być zwyczajną kurką domową. Zająć się domem, rodziną – uśmiechnęła się. Byłem zachwycony. Wiele młodych, wykształconych kobiet odkłada rodzenie dzieci na bliżej nieokreśloną przyszłość, bo myśli przede wszystkim o niezależności finansowej i o zaspokojeniu własnych ambicji zawodowych. A ona gotowa była z tego zrezygnować, żeby być żoną i matką.
Edytka dosłownie spadła mi z nieba!
Po ślubie od razu zabraliśmy się do roboty. Nie chcieliśmy czekać, bo i na co? Nie musieliśmy się martwić, że jak Edyta urodzi i pójdzie na wychowawczy, nie wystarczy nam do pierwszego. Od rodziców dostałem w prezencie ślubnym mieszkanie, świetnie zarabiałem w firmie ojca… Niczego nam nie brakowało. No i oboje zbliżaliśmy się do trzydziestki. Ale choć kochaliśmy się wtedy jak szaleni, Edyta nie zachodziła w ciążę.
– No, kotku, po takim seksie to chyba będą od razu bliźniaki – mruczała mi do ucha po kolejnej upojnej nocy, jednak po kilkunastu dniach okazywało się, że nic z tego. Moja żona była wtedy załamana.
– Dlaczego nas to spotyka? Przecież jesteśmy młodzi, zdrowi – chlipała mi w ramię.
Choć mnie też nie było łatwo, przytulałem ją, pocieszałem. I obiecywałem,że następnym razem na pewno się uda.
Po dwóch latach bezowocnych starań zacząłem się denerwować. Przyznam szczerze, nie podejrzewałem, że to ze mną jest coś nie tak. „Edyta musi mieć jakieś kłopoty. Powinna iść do lekarza” – myślałem, ale nie miałem pojęcia, jak jej to delikatnie zasugerować. Nie chciałem jej ranić, zasmucać. Przecież widziałem, jak martwią ją nasze bezowocne starania i jak bardzo to przeżywa. Więc zwlekałem, zwlekałem… Jednak któregoś wieczoru zebrałem się na odwagę.
– Wiesz co, kochanie, próbujemy, próbujemy i jakoś nie możemy doczekać się naszego maluszka… – zacząłem temat.
– Rzeczywiście – spuściła głowę.
– Tak sobie pomyślałem… – przełknąłem ślinę – Może powinnaś zrobić jakieś badania? Na pewno wszystko jest w porządku, ale tak na wszelki wypadek, żeby sprawdzić – zastrzegłem szybko, żeby nie pomyślała, że ją atakuję czy oskarżam.
– Ja też o tym myślałam – odparła cicho.
– Poważnie? – ucieszyłem się.
– Tak, i nawet już podjęłam odpowiednie kroki. Przez ostatni rok chodziłam do ginekologa. Robiłam badania w kierunku płodności… – powiedziała i podniosła głowę.
– Naprawdę? Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? – zdziwiłem się.
– Najpierw dlatego, że sama się denerwowałam i nie chciałam, żeby te nerwy udzieliły się też tobie. Jesteś przecież taki zapracowany. A potem… – i tu zamilkła.
– Co potem?
– Potem nie wiedziałam, jak ci o tym powiedzieć… To takie trudne…
– O czym? Coś jest nie tak? – zdenerwowałem się nie na żarty.
– Nie, nie, wszystko w porządku. Właśnie o to chodzi. Jak chcesz, mogę ci pokazać wyniki – powiedziała, sięgając do torebki.
Po chwili przeglądałem cały plik papierów, zapisanych jakimiś nazwami i cyferkami. Nie za bardzo wiedziałem, o co chodzi, ale żona zaczęła wskazywać mi poszczególne pozycje i tłumaczyć, co oznaczają. Z tego, co mówiła, wynikało, że może mieć dzieci.
– No więc dlaczego milczałaś? – nie potrafiłem tego zrozumieć.
– Dziwisz się? Skoro ze mną jest w porządku, to znaczy, że… – i znowu zamilkła.
No tak. Zrozumiałem. W jednej sekundzie uświadomiłem sobie, że to ja mogę być winny temu, że nie mamy dzieci. Ta myśl kompletnie mnie dobiła. Poczułem się jak pół faceta a nawet tylko ćwierć. Bo co to za mężczyzna, który strzela ślepakami? Edyta jakby czytała w moich myślach.
– Nie zadręczaj się. To przecież nic pewnego. Pytałam lekarza. Podobno wielu mężczyzn ma kłopoty z płodnością. Z powodu przepracowania, stresu, złego odżywiania… Wystarczy zmienić trochę tryb życia i wszystko wraca do normy – zaczęła tłumaczyć.
– Tylko mnie tak pocieszasz! – jęknąłem.
– Wcale nie. W internecie jest mnóstwo artykułów na ten temat. Możesz poczytać, jak mi nie wierzysz – odparła.
Czytałem. A jakże! Prawie całą noc. Od tych wszystkich informacji aż mi się w głowie zakręciło. Nie zdawałem sobie sprawy, jak wielu mężczyzn ma takie problemy. Nie ukrywam, poczułem się trochę lepiej. Jednak bynajmniej nie komfortowo. Ciągle nie miałem pewności, że jak zacznę zdrowiej jeść, mniej pracować i aktywniej odpoczywać, to nasze kłopoty się skończą. Postanowiłem więc zrobić badania nasienia. To nie była łatwa decyzja, ale… Skoro chciałem wysłać do lekarza żonę, nie mogłem sam stchórzyć. Czekałem na wyniki jak na ścięcie. Tak się denerwowałem, że nie mogłem normalnie funkcjonować. Na seks też nie miałem ochoty. A gdy je wreszcie dostałem, aż podskoczyłem z radości. Okazało się, że jednak jestem prawdziwym mężczyzną, zdolnym do płodzenia zdrowych dzieci. Gdy powiedziałem o tym żonie, bardzo się ucieszyła.
– No to co, idziemy zrobić sobie maluszka? – pociągnęła mnie w stronę sypialni. Nie musiała mnie namawiać. Próbowaliśmy tak przez kolejne pół roku. Bez powodzenia. Nie rozumiałem, co się dzieje. Edyta była zdrowa, ja też, więc dlaczego?! Niejeden raz psioczyłem na los, że jest dla nas tak okrutny. I psioczyłbym pewnie tak do dziś, gdyby nie pewna rozmowa.
Zaczęło się od tego, że Edyta dostała zaproszenie na zjazd absolwentów swojej uczelni. Chciała jechać sama, ale jak się dowiedziała, że wszyscy jej koledzy i koleżanki z roku będą z żonami lub mężami, postanowiła mnie zabrać. Nie byłem zachwycony, bo nikogo tam nie znałem, ale czegóż się nie robi dla ukochanej żony! Impreza, wbrew moim obawom, była świetna. Bufet, muzyka, towarzystwo – super. Bawiłem się lepiej niż w sylwestra. W pewnym momencie Edyta poszła plotkować ze znajomymi, a ja usiadłem przy barze chwilę odsapnąć i wypić coś mocniejszego.
Właśnie sięgałem po drugi kieliszek, gdy podeszła do mnie jakaś kobieta.
– Ty jesteś Sebastian, mąż Edyty, tak?
– Owszem. A ty? Przepraszam, ale jest tutaj tylu nowych ludzi, że nie wszystkich zdołałem poznać, nie mówiąc już o zapamiętaniu… – uśmiechnąłem się niepewnie.
– Patrycja, przyjaciółka Edyty z roku. Podczas studiów wynajmowałyśmy razem mieszkanie – wyjaśniła nieznajoma.
– Aha… Miło mi…
– Mnie też. Cieszę, się, że Edyta ułożyła sobie życie, ma fajnego męża. Przed koleżankami nachwalić się ciebie nie może. Że jesteś taki opiekuńczy, odpowiedzialny, dobry, zaradny i w ogóle naj, naj! Tylko pozazdrościć – westchnęła.
– Staram się, jak mogę – odparłem obojętnym tonem, choć tak naprawdę pękałem z dumy
– A ty co, nie jesteś szczęśliwa? – zainteresowałem się.
– Jakoś nie. Miałam już dwóch mężów i obaj okazali się draniami i darmozjadami. Z jednym wytrzymałam rok, z drugim dwa lata. Nigdy więcej nie zamierzam się z nikim wiązać. Nie warto – prychnęła.
– Warto! Tylko trzeba trafić na odpowiednią osobę. Na przykład Edyta i ja będziemy razem do końca życia. Kochamy się tak samo mocno jak w dniu ślubu – powiedziałem, nie kryjąc zadowolenia.
– Doprawdy? To wspaniale. Szkoda tylko, że dzieci nie będziecie mieć – westchnęła. Zamurowało mnie.
– Że co? – wykrztusiłem, bo nie byłem pewien, czy się nie przesłyszałem.
– Tak, tak, wiem, że to niesprawiedliwe. Tacy jak wy powinni mieć dzieci. Bo wiadomo, że o nie zadbacie, wykształcicie, zapewnicie im godziwy start. Ale, jak widać, los bywa przewrotny i lubi mieszać w życiu porządnych ludzi – pokręciła głową.
– Co masz na myśli? – spytałem ostrożnie.
– No tę chorobę Edyty – chyba nie zauważyła mojego zdumienia. – Coś z jajnikami, a może z jajowodami? Sama już nie pamiętam… W każdym razie gdy dowiedziała się, że jest bezpłodna, wiele nocy przepłakała. Nieraz ją pocieszałam… – zamilkła. Poczułem, jak robi mi się gorąco.
– To ona już na studiach wiedziała?
– No tak. A co? – spojrzała na mnie.
– Nic – odparłem.
Wypiłem haustem stojący przede mną kieliszek wódki i wyszedłem na zewnątrz. Patrycja coś tam za mną wołała, ale nie rozumiałem co. G… mnie zresztą obchodziło, co ma do powiedzenia. To, co usłyszałem, w zupełności mi już wystarczyło. Na dworze wiał wiatr i było przeraźliwie zimno, ale najpierw nawet tego nie zauważyłem. Oparłem się o ścianę restauracji i próbowałem pozbierać myśli. Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem. „Edyta była bezpłodna? I wiedziała o tym, zanim się w ogóle poznaliśmy?!” – kołatały mi się po głowie słowa Patrycji.
Nagle dotarło do mnie, że moja ukochana żona od początku mnie oszukiwała. Perfidnie, z premedytacją. Przed oczami przeleciały mi wszystkie spędzone razem lata. Chwile radosnego oczekiwania, że może wreszcie zostaniemy rodzicami, chwile smutku i rozczarowania, gdy okazywało się, że nie. Jej łzy i rozpacz. No i jeszcze te wyniki badań… Ciekawe, skąd je wzięła… Sama spreparowała papierek czy może kupiła? Chociaż nie, to mogły być jej badania. Przecież i tak nic z nich nie zrozumiałem! A te sugestie, że sam powinienem iść do lekarza? Jak baran ganiałem do kliniki, denerwowałem się! Byłem tak roztrzęsiony i przybity, że zawołałem taksówkę i pojechałem do domu.
Chciałem, żeby zniknęła z mojego życia
Edyta zadzwoniła gdzieś po godzinie. Chyba nie rozmawiała z Patrycją, bo miała bardzo wesoły głos. – Gdzie jesteś, kochanie? Nigdzie cię nie mogę znaleźć. Mam nadzieję, że nie zdradzasz mnie z jedną z moich przyjaciółek… Bo jeśli tak, to… – szczebiotała.
– Przestań, wiem wszystko!
– O czym? – zdziwiła się.
– O tym, że jesteś bezpłodna – wypaliłem.
Po drugiej stronie słuchawki nagle zapanowała kompletna cisza.
– Słucham? Co to za bzdury opowiadasz? Upiłeś się czy co? – usłyszałem po chwili.
– Przestań kłamać. Gadałem z Patrycją. Zrobiłaś ze mnie błazna! – uciąłem. Znowu zamilkła.
– Słuchaj, wszystko ci wyjaśnię… To nie tak, jak myślisz… – odezwała się wreszcie.
– Nie masz czego wyjaśniać. Koniec z nami. Składam pozew o rozwód. Masz się spakować i wynieść z mojego domu. Najpóźniej jutro. – wrzasnąłem i się rozłączyłem.
Kilka minut później byłem już w drodze do kumpla. Nie miałem najmniejszej ochoty widzieć swojej żony ani z nią rozmawiać. Chciałem, żeby zniknęła z mojego życia.
Od tamtej pory minął prawie miesiąc. Edyta mieszka u swojej mamy. Wyprowadziła się, tak jak chciałem… Dzwoni do mnie po kilkanaście razy dziennie, ale nie odbieram. Więc przysyła maile. Błaga w nich o wybaczenie. Pisze, że nie nie chciała mnie stracić i dlatego kłamała. Bała się, że jak poznam prawdę, to odejdę… A ona nie wyobraża sobie życia beze mnie. „Przecież wiem, że ty też mnie kochasz. Możemy zacząć wszystko od nowa” – przeczytałem w jednej z ostatnich wiadomości.
Rzeczywiście, ma rację. Kocham ją. Choć przez ostatnie dni ze wszystkich sił starałem się o niej zapomnieć, jakoś mi to nie wychodzi. Przecież mimo wszystko przeżyliśmy razem wiele wspaniałych chwil. Z jednej strony chciałbym jej wybaczyć, ale z drugiej chyba nie umiem. Bo jak sobie przypomnę, jakiego idiotę ze mnie robiła przez tyle lat, to mnie krew zalewa. Takich rzeczy nie da się wybaczyć, nie można zapomnieć. A więc jednak rozwód. Innego wyjścia nie ma…
Przeczytaj więcej listów do redakcji:„Jadę na pierwsze wakacje ze swoim facetem i wstydzę się włożyć bikini. Nienawidzę swojego ciała”„Mój syn należy do społeczności LGBT. Przestańcie mówić mi, że nie jest człowiekiem”„Koledzy mojego faceta śmieją się, że jestem gruba i brzydka”