Przeszło rok temu karty, które położyła dla mnie wróżka, zapowiedziały, że wszystko w moim życiu się zmieni. Wtedy się z tego śmiałam. Jakże niesłusznie...
O tym, że czegoś mi brak, dotarło do mnie tamtego wieczoru podczas przyjęcia u nas w domu. Właśnie kończyłam trzydzieści lat. Magiczne trzydzieści lat! Krzysztof uniósł lampkę szampana:
– Kochanie, życzę ci, by szczęście zawsze stało koło ciebie – powiedział uroczyście i mocno mnie przytulił.
Goście zaczęli klaskać.
Moje idealne życie to tylko pozory...
Byliśmy z Krzysztofem po ślubie już 5 lat i wydawało mi się, że to były lata szczęśliwe. Urodziłam dwie córeczki, dbałam o męża i dom. Szłam przez życie utartą drogą młodej mężatki. Prawie wszystko mieliśmy zaplanowane. Prawie, bo jak się wkrótce okazało, los chciał inaczej... W każdym razie oboje wiedzieliśmy, że mieszkanie spłacimy w ciągu 10 lat, że kiedyś pod miastem postawimy dom, a dziewczynki pójdą do prywatnego liceum.
Goście wznosili kolejne toasty na moją cześć. Przyjaciele i znajomi zjechali z różnych stron Polski i cieszyli się bardzo, bo dawno nie spotkaliśmy się w tak licznym gronie. Stawili się tłumnie w ten wiosenny sobotni wieczór; na naszych stu hipotecznych metrach znalazło się kilkadziesiąt osób.
– Rozejrzyj się. Są tu wszyscy, którzy bez ciebie żyć nie mogą – powiedziała Marta, moja najbliższa przyjaciółka.
Wszyscy ze śmiechem zaczęli potakiwać. Zabawa rozkręcała się na dobre. I tylko ja stałam z boku, patrzyłam na rozbawionych przyjaciół i myślałam: „Nieprawda, nie ma tu wszystkich. Brakuje Michała”.
Pośpiech ze ślubem wymusiła nasza pierworodna, Zuzia. Rok później przyszła na świat Zosia. Śliczne pucułowate dziewczynki, dziś 4 i 3 lata, skóra zdarta z Krzysztofa.
Gdy jeszcze sennie posapują w łóżeczkach, parzę pierwszą kawę. Z łazienki dochodzi szum wody: Krzysztof bierze prysznic. Gdy skończy – obudzi dziewczynki. Dopilnuje, aby poszły się umyć. Potem ja je przejmuję: czeszę i ubieram. Razem siadamy do śniadania, które kończy szykować mąż. Zawsze zupa mleczna, bułeczka z twarożkiem lub żółtym serem i warzywo: ogórek, pomidor bądź szczypior. Gdy przyjedzie opiekunka, właśnie wstaniemy od stołu.
Poranek niezmiennie kończą całusy w przedpokoju. Zawsze też Zuzia i Zosia patrzą przez okno, jak tata i mama odjeżdżają samochodem. Machają rączkami. Czasem zastanawiam się, czy warto to tracić, choć przecież robię wszystko, aby ten sielski obrazek zniszczyć. I zapewne skrzywdzę więcej osób. Nie tylko moją rodzinę. Przecież Michał też ma żonę. I dwóch synów. Ma zobowiązania. Ale ma też… mnie.
Nie mogłam uwierzyć, że znów się spotkaliśmy
Spotkaliśmy się któregoś dnia przypadkiem w parku w centrum miasta. Byłam w paskudnym nastroju. W pracy szef mnie zrugał, bo nie zrobiłam na czas bilansu. Nie mogłam, ponieważ zawalił inny dział, ale on nie chciał o tym słuchać. W dodatku Krzysztof zadzwonił, że wróci z pracy później.
Musiałam wyjść z biura, aby nie eksplodować. Odetchnąć świeżym powietrzem – tą piękną wiosną w parku. Właśnie wtedy go zauważyłam. Szedł w moim kierunku z jakąś kobietą i dziećmi. Zawsze
i wszędzie poznałabym jego chód i charakterystyczne ruchy ramion. Czasem o nich nawet śniłam... I budziłam się zdziwiona, widząc śpiącego koło mnie Krzysztofa..
– Michał? – zawołałam z entuzjazmem, uśmiechając się szeroko.
Zauważyłam wyczekującą minę jego towarzyszki i jej lekko podniesione brwi.
– Michał? – powtórzyłam pytanie.
Odpowiedział uśmiechem. Widziałam, jak kątem oka zerka na idącą z nim kobietę.
I na dwóch chłopców, którzy z ciekawością przyglądali się tej scenie.
– To niemożliwe – powiedział w końcu. – Ile to lat się nie widzieliśmy?
– Sześć – odparłam automatycznie.
Mogłam dodać, że trochę mniej niż sześć. Dopiero za dwa miesiące i 3 dni upłynie sześć lat. Wtedy się pokłóciliśmy. Na ulicy. Zakochani na śmierć i życie toczyliśmy boje o rzeczy kompletnie nieważne. Jaką iść ulicą? Gdzie dziś zjemy? Czy warto wydać pieniądze na podróż autostopem do Włoch? On zawsze myślał inaczej niż ja i dlaczego ciągle się ze mną droczył. Czy tak wygląda miłość?
Rozstaliśmy się – każde z nas odwróciło się na pięcie i poszło w inną stronę. Liczyłam, że zawróci. Krzyknie: „Matylda”. Szarpnie za ramię i pocałuje... Nic takiego się nie stało. Nawet rzeczy z mojego pokoju zabrał po cichu, gdy byłam na uczelni. Pozostawił tylko różę. Krwistoczerwoną, na długiej łodyżce. Wytrwała tydzień. A ja siedem dni czekałam, aż się odezwie. Róża zmarniała.
Teraz stał przede mną rozradowany.
– Ach, przepraszam. To moja żona. Aniu, Matylda jest moją dawną przyjaciółką.
Jego żona zlustrowała mnie bacznie.
– Ach tak – odparła niezbyt przyjaźnie.
Zapadło kłopotliwe milczenie. Nie wiedziałam, co dalej. Dopiero patrząc na chłopców, po chwili niezręcznej ciszy dorzuciłam:
– Pięć lat temu wyszłam za mąż. Mam dwie wspaniałe córeczki, Zuzannę i Zofię. Mają trzy i cztery lata. Muszę do nich iść. Właściwie dlatego się tu spotkaliśmy. Bo zwolniłam się wcześniej z pracy, żeby iść do domu.
Czułam, że bełkoczę coś bez sensu. Ciekawe, co jego żona sobie pomyślała, kiedy usłyszała: „Moja dawna przyjaciółka”?!
– Poczekaj – Michał chwycił mnie za rękę. – Daj numer komórki. Spotkamy się, porozmawiamy. Nasi chłopcy mają tyle samo lat, co twoje córki. Patrz, jaki zbieg okoliczności.
Mówił, jakby nie czuł atmosfery gęstniejącej od niewypowiedzianych słów. Jakby nie widział zaciśniętych ust jego żony, która gwałtownie szarpnęła synów za ręce, chcąc odejść jak najszybciej. Była młodsza ode mnie? Nie, na pewno nie. Pewnie tyle samo lat są małżeństwem, ile ja z Krzysztofem.
Milczałam, nie starając się niczego wyjaśniać. W końcu podałam mu numer komórki. Zadzwonił dwie godziny później. Dobrze, że Krzysztofa nie było w domu, bo czułam, jak oblewam się pąsem na dźwięk jego głosu.
Rozmawialiśmy, a ja błądziłam niewidzącym wzrokiem po naszym salonie w nowym mieszkaniu, z którego oboje z mężem tak bardzo byliśmy dumni. Zawsze powtarzaliśmy: „sto hipotecznych metrów”. To „hipotecznych” miało ustrzec nas przed rozrzutnością i bylejakością. Przypomnieć o kredycie. Pomóc stworzyć dobry i piękny dom. Nasze mieszkanie właśnie takie jest. Jasne i wygodne. Trochę mebli z Ikei plus nieliczne z Prowansji, ręcznie tkane dywany z Turcji i fotogramy z miast, które zwiedziliśmy.
Z żółtą łazienką i przecieranym gołębim błękitem w holu. Widać, że stworzyliśmy te wnętrza wedle dokładnie przygotowanego planu. Nic tutaj nie zostało kupione pod wpływem impulsu, dla samej radości kupowania. Oboje z Krzysztofem lubimy nasz dom. Nie, co ja mówię: lubiliśmy! Bo to już czas przeszły.
Rozmawiając z Michałem pierwszy raz po tylu latach, czułam już, że zdradzam męża. Byłam przerażona i szczęśliwa. Czas się cofnął. Zapomniałam o mężu i dzieciach, odnalazłam nasz kod sprzed lat. Zaśmiewałam się z tego, co mówił Michał, płacząc ze szczęścia. Nie mogłam się opanować. Gdyby nagle wszedł Krzysztof – wyszłabym z domu, aby do niego nie powrócić. Już wtedy, po pierwszych słowach Michała, wiedziałam, że wszystko w moim życiu się zmieniło. I powinnam mieć wyrzuty sumienia, a nie miałam.
Miłość nie wybiera...
Pamiętam, że sześć lat temu, kiedy przedstawiłam przyjaciołom Krzysztofa, bardzo się zdziwili. „A Michał?”– spytał ktoś. „Michał już się nie liczy” – odparłam. Zapamiętałam też czyjąś odpowiedź: „Oj, żebyś nie żałowała.”. Bo Michał był moją pierwszą prawdziwą miłością i mężczyzną, który nie zdążył mnie skrzywdzić. A Krzysztofowi się to udało. Nawet ślub z im był trochę pod przymusem: już spodziewałam się dziecka. Nie planowałam tej ciąży. Życie jednak pisze swój scenariusz.
Tak, teraz zdradzam Krzysztofa, ale to nie jest zwykła zdrada. Ja po latach odnalazłam swoją pierwszą miłość! A Krzysztof mnie zdradził dużo wcześniej: był z dziewczyną jeszcze dzień przed naszym ślubem. Dowiedziałam się o tym, wchodząc do… naszej sypialni! Wiem, nie powinnam była znaleźć się wtedy w mieszkaniu. Miałam pecha… Potrójnego.
Po pierwsze, spotkałam Krzysztofa tamtego dnia, gdy Michał odszedł. Po drugie, zaszłam z nim w ciążę, chociaż uważałam. Po trzecie, natknęłam się na narzeczonego – który nazajutrz miał się stać moim mężem – z kochanką we własnym łóżku.
Ale co teraz? Czy można rozpocząć życie od nowa, gdy po obu stronach dwójka małych dzieci, zazdrośni współmałżonkowie i w perspektywie wyczerpująca walka przed sądem. Kto otrzyma opiekę nad córkami i synami? Ci rodzice, którzy są zdradzani? Czy ci, którzy zdradzają, aby stworzyć nowy związek? Kto w dwóch małżeństwach bardziej cierpi?
Krzysztof i Ania – porzuceni, zdani na pastwę własnej domyślności, wiedzący, jak to bywa? Zwłaszcza Krzysztof, bo kiedyś sam zdradzał. Czy ja i Michał, znów młodzieńczo zakochani i pewni, że już nic nie ma prawa nas rozdzielić?
Nie sądziłam, że stać mnie na tak szaleńcze zachowania... Na samą myśl uśmiecham się z zażenowaniem. Kiedyś, gdy oglądałam w filmach miłosne sceny w samochodzie, mówiłam na głos: „Ale żenada”. Było w tym coś rozpasanego, zwierzęcego, byle jakiego. A teraz robiłam to sama! Koło mojej firmy. Przerażona, podniecona, rozanielona. Nie chciałam iść do hotelu. Jeszcze starałam się ukrywać nasz związek. Dzisiaj coraz mniej mi na tym zależy.
– Ania coś podejrzewa – powiedział któregoś razu Michał. – Widziałem, jak przetrząsa mi kieszenie. Wiem, że zaglądała do komputera, sprawdzała połączenia w komórce. Myślała, że śpię.
– Co zrobimy? – spytałam spokojnie.
– Muszę podjąć kilka decyzji. Mieliśmy sprzedać mieszkanie, wyjąć oszczędności i kupić dom. Teraz tego nie zrobię. Jeżeli będzie chciała, to mieszkanie zostawię jej. Boję się jednak, że postawi mi szlaban na widywanie chłopców. Raz o tym wspomniała. Że jeżeli zdecyduję się na jakikolwiek krok przeciw niej, to synów nie zobaczę.
– Wierzysz w to?
– Ona jest zdolna do wszystkiego. Odkąd się spotkaliśmy, nie daje mi spokoju. Drąży temat. Chciała mnie nawet wyciągnąć do psychologa małżeńskiego.
– Bo?
– Uważa, że za mało uwagi jej poświęcam. Za mało seksu, za mało pożądania…
Wiedziałam, że będzie walczyć! To taka kobieta bluszcz. Nie wypuści z rąk, co złapała. Żal mi było Michała.
Umnie nie jest lepiej. Czuję, że mąż mnie sprawdza. Komórkę, której używam do rozmów z Michałem, zawsze mam przy sobie, nigdy w torebce. Żadnych rachunków z restauracji, pobytów za miastem.
Jednak Krzysztof mnie nie wypytuje, tylko przygląda się uważnie, ze smutkiem. Bawi się z dziewczynkami, zerkając na mnie. Ale kto naprawdę w tym wszystkim jest winny? Ja, powracająca do pierwszej, prawdziwej miłości? Czy może on, bo nie dał mi tego wszystkiego, co powinien?
Wtedy, pięć lat temu, na widok dwóch nagich ciał, splecionych w miłosnym uścisku w mojej sypialni, poczułam falę mdłości, ból w brzuchu i tak obezwładniający bezwład, że nie mogłam się ruszyć. Nie wiem, co ich bardziej przeraziło. Skrzypnięcie drzwi czy nieoczekiwana cisza, która później zapadła?
Stałam tam i marzyłam, żeby natychmiast poronić i być wolną! Nic takiego się nie stało... Nie drgnęłam nawet, gdy wstali, ona wyszła z mojego domu i mojego życia, a on coś mówił. Długo, zawile, bezsensownie. Następnego dnia złożyłam małżeńską przysięgę. Starzy ludzie powiadają, że nie należy oglądać się za siebie. A ja jestem pewna, że gdy pozostawiamy niespełnioną miłość – zawsze trzeba się oglądać.
Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”