„Mam męża tylko na papierze. Mieszkamy osobno, bo po tylu latach nie mogę na niego patrzeć”

szczęśliwa mężatka fot. iStock, Morsa Images
„Ścieraliśmy się o byle drobiazgi. Wydawało się, że nasze M3 jest zdecydowanie za małe dla dwóch tak silnych charakterów”.
/ 06.03.2024 15:00
szczęśliwa mężatka fot. iStock, Morsa Images

Oboje z Adamem czujemy, że przeżywamy drugą młodość. Banalne nieporozumienia są nam obce. Zresztą, już to przerabialiśmy.

Doceniałam jego poświęcenie

Spotkaliśmy się przypadkiem, choć może wręcz przeciwnie, to było przeznaczenie. Dzień był pochmurny. Chyba nawet padało.

– Beata? – szczupły mężczyzna patrzył na mnie ze zdumieniem i radością.

– Adam?

Nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę on. Co robił w Polsce? Kasia nic mi nie wspominała o jego przyjeździe. Przywitaliśmy się serdecznie i zasypaliśmy mnóstwem pytań. Zaproponował kawę. Zgodziłam się bez wahania. Byłam taka ciekawa, co u niego.

Z Kaśki niewiele udawało mi się na jego temat wyciągnąć. Wiedziałam tylko, że nadal mieszka w Bostonie. Podobno spotykali się często. A my? Ile to już lat się nie widzieliśmy? Sześć? Tak, równo sześć. Adam wyjechał zaraz po piętnastych urodzinach Kasi.

Nie wiem, jak to możliwe, ale prawie się nie zmienił. Może tylko trochę zaostrzyły mu się rysy. I na skroniach dojrzałam kilka srebrnych niteczek.

– Świetnie wyglądasz – uprzedził mnie w komplementach.

– Z tobą też czas obchodzi się łagodnie.

– Czas może tak – roześmiał się. – Za to niektórzy ludzie i ich sprawy dają mi porządnie popalić.

Spojrzałam na niego zatroskana. Kasia nie wspominała mi, żeby miał jakieś problemy.

– Masz kłopoty ze zdrowiem? A może chodzi o pracę? – dopytywałam się.

– Nie, nie – zaprzeczył gwałtownie. – Myślałem raczej o naszej córce.

O Kasi? Czy coś przede mną ukrywała? Byłyśmy ze sobą wprawdzie w stałym kontakcie, ale widywałam ją tylko na święta i w wakacje. Adam szybko mnie uspokoił.

– Chodziło tylko o mecze tenisa. Katarzyna uparła się, żebym był jej partnerem na korcie. Twierdzi, że nikt ze znajomych nie jest tak dobry jak jej własny ojciec i nauczyciel – wyjaśnił.

– Zgodziłem się, a teraz katuje mnie dwa razy w tygodniu.

Cała Kaśka. Od małego zawsze musiała postawić na swoim. Żywe srebro. Zdolności odziedziczyła po tacie. Temperament po mamie. I ta ambicja... To ona zagnała ją na studia za ocean. Fakt, że Adam mieszkał w Stanach, ułatwił jej tylko realizację planów. Tęskniłam za nią, ale przynajmniej byłam spokojna. Wiedziałam, że zawsze może liczyć na ojca.

Kiedy się rozstaliśmy, Kasia miała 6 lat. Choć Adam wyprowadził się od nas, starał się, aby nasz rozwód nie odbił się na małej. Dzwonił, zabierał ją do siebie na weekendy, organizował wspólne wakacje. Potem wymyślił lekcje tenisa. Doceniałam jego poświęcenie i szanowałam go za to. Zresztą oboje bardzo zabiegaliśmy o to, aby nasza córka nie miała kompleksów dziecka z rozbitej rodziny. Chyba się udało. Kasia wyrosła na szczęśliwą młodą kobietą. Pewną siebie, świadomą swoich zdolności. Wątpię, czy byłaby taką, gdybyśmy nie zdecydowali się na rozwód.

Brzmi paradoksalnie? 

Pobierając się, oboje czuliśmy absolutną pewność, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Byliśmy do siebie bardzo podobni. Jednakowo ambitni, uparci i pracowici. Nigdy nie było dla nas rzeczy niemożliwych. Nawet pojawienie się Kasi nie zmieniło naszych zawodowych planów. Bez większych problemów udało nam się połączyć obowiązki rodzicielskie z karierą.

Na początku wszystko układało się tak, jak sobie zaplanowaliśmy. Jerzy rozpoczął doktorat na politechnice, ja dostałam się na aplikację adwokacką. Imponowaliśmy sobie nawzajem konsekwencją i zdeterminowaniem. Dopingowaliśmy się do działania. Bardzo szybko okazało się jednak, że nie potrafimy żyć pod wspólnym dachem. Ścieraliśmy się o byle drobiazgi. Wydawało się, że nasze M3 jest zdecydowanie za małe dla dwóch tak silnych charakterów.

Dusiliśmy się w małżeńskim związku. Zaznaczanie granic własnej niezależności i udowadnianie swoich racji coraz częściej skutkowało dzikimi awanturami. Wytrzymaliśmy ze sobą 7 lat tylko dlatego, że Adam jako wielce obiecujący doktorant fizyki często wysyłany był z uczelni na zagraniczne stypendia i konferencje. Na dwa miesiące, na tydzień, na weekend. Każde takie rozstanie stanowiło dla naszego związku prawdziwą terapię. Jego powroty zamieniały się w święta wybaczenia i miłości.

Po kilku dniach jednak emocje stygły i wszystko wracało do normy. A norma w naszym domu oznaczała niekończące się kłótnie. Kochaliśmy się i nienawidziliśmy jednocześnie. Najbardziej odbijało się to na Kasi. Mała stała się nerwowa. Raz była krnąbrna, to znów zamykała się w sobie. Dla jej dobra postanowiliśmy się w końcu rozstać. Nie chcieliśmy, żeby wyrastała w atmosferze ciągłych sprzeczek i awantur. To była trudna, ale przemyślana i mądra decyzja.

Po rozwodzie nasze relacje zdecydowanie się poprawiły. Znów potrafiliśmy komunikować się jak normalni ludzie. Może dlatego poczułam taką pustkę, kiedy Adam wyjechał do Stanów. Brakowało mi rozmów z nim, jego energii, uśmiechu. Później przez moje życie przewinęło się kilku mężczyzn, ale nigdy nie myślałam o powtórnym małżeństwie. Nie mogłabym. Adam był jedyną prawdziwą miłością mojego życia.

Teraz gdy znów patrzyłam w jego piwne oczy, słuchałam jego ciepłego głosu, nagle zdałam sobie sprawę, że wciąż nią jest.

– Dostałem propozycję poprowadzenia cyklu wykładów na politechnice – tłumaczył powody swojej obecności w Polsce. – Postanowiłem spróbować. Może to dobry pretekst, żeby wrócić na stałe.

– Tęskniłam za tobą – moje słowa przerwały jego opowieść. Musiałam mu to powiedzieć.

Twarz Adama zajaśniała dziwnym blaskiem. Delikatnie ujął moją dłoń i musnął ją ustami, a potem przyciągnął mnie ku sobie. Jego pocałunek smakował jak dawniej. Serce zadrżało mi niebezpiecznie.

To była cudowna noc

Jeszcze wspanialej było znów obudzić się przy Adamie rano. Poczuć jego miarowy oddech na karku, przeczesać dłonią jego włosy. Tak bardzo mi tego brakowało.

– Pobierzmy się – to były jego pierwsze słowa po przebudzeniu.

Parsknęłam śmiechem i przeciągnęłam się leniwie w pościeli.

– Mówię poważnie, jesteśmy dla siebie stworzeni, zawsze to wiedziałem.

– Ja też – pocałowałam go w szyję – ale przypominam ci, że nie potrafimy wytrzymać ze sobą tygodnia.

– Nie proponuję ci wspólnego mieszkania, tylko małżeństwo – wyjaśnił i przyciągnął mnie bliżej.

– Czyli razem, ale osobno – podsumowałam rozbawiona.

– Dokładnie. To jedyny układ, w jakim udałoby nam się przetrwać dłużej niż 7 lat.
Trudno się było z nim nie zgodzić. Szkoda tylko, że nie wpadliśmy na to wcześniej. Może rzeczywiście w taki sposób uratowalibyśmy nasze małżeństwo.

– To kompletne wariactwo – zaoponowałam, choć w głębi serca czułam radość.

– No i co z tego – wybuchnął. – Zawsze byliśmy tacy poukładani. Może już czas, żeby zrobić coś naprawdę szalonego.

Do Kasi zadzwoniliśmy dopiero po ślubie. Bałam się jej reakcji.

– Jaki ślub? Kto? Z kim? – nasza córka była całkiem zdezorientowana.

– Ja i tata.

Zamiast odpowiedzi Kasia rozpłakała się w słuchawkę.

– Chyba jest w szoku – powiedziałam, podając Adamowi telefon.

Myliłam się

Dziś mija równo rok, odkąd znów jesteśmy małżeństwem. Mieszkamy oddzielnie. Kiedy mówimy o tym ludziom, otwierają ze zdumienia oczy. Jak to? Niemożliwe, małżeństwo na odległość?

A jednak w naszym przypadku to rozwiązanie działa. Po ślubie zawarliśmy umowę, że nie rezygnujemy z naszych codziennych zajęć i przyzwyczajeń. Staramy się szanować własną niezależność. Spotykamy się dwa, trzy razy w tygodniu, a weekendy spędzamy razem.

Czytaj także:
„Ojciec kontrolował każdy mój krok. Kiedy się zakochałam i chciałam mu o tym powiedzieć, poczułam ciężar jego ręki”
„Tatuś wolał, żebym doiła krowy, niż poszła na studia. Wylądowałam w łajnie po kolana, bo ciągle podcinał mi skrzydła”
„Córka twierdziła, że szlachta nie pracuje i żyła na mój koszt. Wyrzuciłam ją z domu i dałam krzyżyk na drogę”

Redakcja poleca

REKLAMA