Miałam już prawie 40 lat i nie zapowiadało się, żebym sprawy miłości wzięła w swoje ręce. Wciąż powtarzałam, że moim kochankiem, i to wymagającym, jest muzyka. Jestem skrzypaczką, i jak nie ćwiczę, nie komponuję, to występuję. Gdzie tu czas na mężczyznę? I w ogóle, po co mi on? Jak to mówią, nie tęskni się za tym, czego się nie zna.
Kilka lat temu wracałam samochodem po koncertach z Krakowa do Warszawy i zatrzymałam się na godzinę w przydrożnym zajeździe. Kiedy po obiedzie wsiadłam do auta, nie odpaliło. Z niedowierzaniem męczyłam stacyjkę, słuchając jej bezradnego rzężenia, i zastanawiałam się, co dalej. Wzywać holowanie? Szukać mechanika? Wtedy usłyszałam pukanie w szybę. Obok auta stał młody mężczyzna. Gestem dłoni dał mi znać, bym opuściła szybę, a gdy to zrobiłam, powiedział:
– Ma pani problemy z rozrusznikiem. Mogę zajrzeć pod maskę?
I tak właśnie poznałam Tobiasza.
Był ode mnie młodszy o 7 lat. I, jak się okazało, wiedział, kim jestem. Wydawało mi się, że po tylu latach jestem odporna na podziw fanów, ale słowa Tobiasza, jego gorące spojrzenia i sposób, w jaki słuchał mojej muzyki, dotknął całkiem innych stref mojego serca. Poczułam się tak, jakby słońce rozświetliło świat i po raz pierwszy dostrzegłam, w jakim mroku do tej pory żyłam. I nie chciałam tego uczucia stracić. Więc poddałam się Tobiaszowi i jego opiece nade mną.
Po półrocznej znajomości pobraliśmy się i zamieszkaliśmy w moim mieszkaniu. Do tej pory Tobiasz wynajmował kawalerkę. Pochodził z niewielkiego miasta w Dolnośląskiem. Przed ślubem chciałam poznać jego rodzinę, ale powiedział, że miał tylko rodziców i oboje nie żyją od lat.
Tobiasz był cudownym mężem. Uważny, opiekuńczy, kochający. Przejął na siebie codzienne sprawy – zakupy, kuchnia, dom – więc miałam więcej czasu na pracę. Jego miłość dodawała mi wiary w siebie i nawet moje kompozycje dostały skrzydeł. W ciągu następnych 5 lat poświęciłam się pracy, a moje koncerty gromadziły coraz większą publiczność. W czwartym roku naszego małżeństwa zaczęliśmy rozmawiać o wejściu na rynek pop. Z czego mój menedżer, Robi, nie był zadowolony.
– Marzena – mówił – masz swoją niszę, swoich fanów. To jest twój żywioł. Czujesz tę muzykę. Rynek popularny cię zniszczy. Będziesz starała się podlizać publiczności i polegniesz.
Tobiaszowi nie podobały się sugestie Robiego. On uważał, że potrafię zdobyć serca wszystkich. Szczerze mówiąc, nieco w to wątpiłam, ale nie sprzeczałam się z mężem, bo nie chciałam go ranić. Nie zasługiwał na to. Czasami się zastanawiałam, jak mogłam uważać się za szczęśliwą, żyjąc bez niego. I wiedziałam, że gdyby nie on, rozpadłabym się po śmierci mojej siostry.
Z Agatą byłyśmy bardzo blisko. Młodsza ode mnie o 4 lata, miała męża i dwoje dzieci. Zmarła 2 lata po moim ślubie z Tobiaszem. Lekarz stwierdził, że to było samobójstwo.
– Jakie samobójstwo?! – krzyczałam, czując, jak ból rozrywa mojej serce. – Ona kochała życie. Męża, swoje dzieci. Planowała im przyszłość. A wy mi mówicie, że popełniła samobójstwo. Dlaczego?! Wtedy się dowiedziałam, że od kilku miesięcy miała epizody głębokiej depresji, krótkie – kilkudniowe, kilkugodzinne. I zabroniła o tym wspominać przy mnie. Nie chciała mnie martwić.
Cierpiałam. Tobiasz był cały czas przy mnie. Zajął się mną, mężem Agaty, który się załamał, a nawet ich kilkuletnimi dziećmi. Był dla nas wszystkich podporą.
2 lata po śmierci Agaty okazało się, że jestem w ciąży. Kiedy minął szok (Jezu, jakim cudem, biorę tabletki! I mam już 43 lata!), poczułam wielkie szczęście i spokój. Nie wiem, jak to wyjaśnić – jakby do układanki mojego życia ktoś dołożył ostatni brakujący kawałek. Wreszcie obraz był pełen. To coś więcej niż ulotna chwila szczęścia. To trwałe poczucie, że wreszcie jest tak, jak być powinno. Nie mogłam się już doczekać, by zacząć wychowywać moje dziecko. I nie mogłam przestać o tym gadać. I cieszyć się. I dziękować Tobiaszowi, że pojawił się w moim życiu, bo bez niego ten cud by nie nastąpił.
Dwa miesiące później obudziłam się z okropnymi bólami. Tobiasz zawiózł mnie do szpitala, ale nic nie mogli zrobić. Załamałam się. Wpadłam w depresję. Nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. Kiedyś wydawało mi się, że jestem silną kobietą, że poradzę sobie ze wszystkimi przeszkodami. Ale teraz byłam bezradna jak dziecko. I oprócz męża nie miałam nikogo. Moi rodzice nie żyli od lat, moja siostra odeszła. I moi przyjaciele nagle uznali, że nie mam im już nic do zaoferowania. Nawet Robi mnie nie odwiedzał.
Powoli, po dwóch czy trzech miesiącach, zaczęłam wychodzić z depresji dzięki wsparciu męża. Zaczęłam grać, komponować, a jego zachwyt dodawał mi sił. I wtedy los dał mi ostatecznego kopniaka. Dostałam telefon, że mój mąż miał wypadek samochodowy i leży w śpiączce w szpitalu. Myślałam, że moja wytrzymałość na ciosy ma swoje granice. No bo jak – bez Tobiasza? Sama? Nie mam tyle sił.
Nagle mój wzrok przyciągnęło zdjęcie siostry, które stało na serwantce. I jakbym usłyszała jej słowa: „Ty jesteś silna jak nikt, kogo znam. Jesteś moją opoką i skałą”. Powiedziała to po śmierci naszych rodziców. Miałam wtedy 18 lat i musiałam ogarnąć nasze życie. Zaopiekować się siostrą. I spełnić własne marzenia. Udało mi się. A przecież jestem wciąż tą samą kobietą. Tylko muszę sobie przypomnieć, jak to jest decydować za siebie i innych.
Pojechałam do szpitala. I nie rozpadłam się, usłyszawszy, że uszkodzenia kręgosłupa są poważne i jest prawdopodobne, że Tobiasz nie odzyska władzy w ciele.
– Zaopiekuję się tobą – obiecałam nieprzytomnemu mężowi i pocałowałam go w blade usta. – Tak jak ty mną.
Wróciłam do domu. Poczułam się strasznie samotna. Zadzwoniłam do Robiego. Nie wiem dlaczego, bo przecież mnie zostawił, zajął się innymi artystami, jak powiedział Tobiasz. Telefon odebrał Michał, partner Robiego. Okazało się, że Robi od kilku miesięcy nie żyje...
– Mówią, że przedawkował narkotyki. Ale wiesz, Marzena, to jak z samobójstwem twojej siostry. Nie wierzę w to. Nigdy nie był narkomanem. Nienawidził tego – w głosie Michała słyszałam łzy.
Pomyślałam wtedy, że to okropne, jak śmierć mnie otacza. Wszyscy ludzie, którzy mnie kochali i byli dla mnie ważni, umierają.
Kilka dni później policja poinformowała mnie, że w samochodzie Tobiasza ktoś przeciął linki hamulcowe. I czy znam kogoś, kto chciałby mojego męża zabić. Nie miałam pojęcia. Obiecałam, że przejrzę dokumenty i rzeczy Tobiasza, może natknę się na jakiś ślad. W biurku znalazłam kilkanaście listów zaadresowanych... do mnie. Niewysłanych. Otworzyłam jeden, leżący na samym spodzie. Data mówiła, że Tobiasz napisał go jeszcze, zanim się poznaliśmy.
„Wreszcie Cię zobaczyłem na żywo, na koncercie. Jesteś cudowniejsza niż na zdjęciach. Musisz być moja. Już stworzyłem plan. Jestem dobry w silnikach samochodowych".
Och, czyli tamta awaria nie była przypadkowa... Uśmiechnęłam się do siebie. Oto mężczyzna, który w zdobycie ukochanej kobiety wkłada pracę i pomysłowość. W tych czasach to rzadkość. Poczułam się doceniona.
Kolejny list, wybrany na chybił trafił:
„Twoja siostra mnie nie lubi. Powiedziała, że jeśli nie zniknę, to ona powie Ci wszystko, czego się o mnie dowiedziała. Nie mogę do tego dopuścić. Zastanawiam się tylko, jak do tego podejść. Leki czy narkotyki?”.
W pierwszej chwili nie zrozumiałam. A potem oblał mnie zimny pot. Przypomniałam sobie, jak kilka tygodni przed śmiercią moja siostra zaczęła sugerować, bym zainteresowała się przeszłością Tobiasza. „Nic o nim nie wiesz. Jak wrócę z delegacji, to porozmawiamy”. Nie zaprzątałam sobie tym głowy.
Przeczytałam cały list. Potem następne. Wszystkie.
Miałam wrażenie, że znalazłam się w jakimś chorym świecie, który jest możliwy tylko w filmach o szaleńcach. Z listów wynikało, że Tobiasz miał na moim punkcie obsesję. Ale nie wystarczyło mu, że go kochałam. Chciał nade mną panować. I usuwał wszystkich, którzy stawali mu na drodze.
Agatę. Lekami doprowadził ją do załamania nerwowego i pchnął do samobójstwa.
Nasze dziecko. Poczuł w nim największego konkurenta do moich uczuć. Więc podrzucił mi środek, po którym poroniłam.
Robiego. Bo menedżer miał inną wizję mojej kariery i istniało ryzyko, że mógł mnie do niej przekonać.
Nie wiem, kto przeciął te linki hamulcowe. Michał się nie przyznał. Ale ktokolwiek to był, jestem mu wdzięczna.
Tobiasz w końcu odzyskał świadomość, ale nie władzę w ciele. Wzywał mnie, jednak zobaczył tylko mojego adwokata, który pokazał mu papiery rozwodowe. Podobno wył jak wilk. Opiekują się nim rodzice, którzy, jak się okazało, żyją i tęsknili za synem, który w dzień po ukończeniu 18 lat po prostu zniknął z domu. Niebawem stanie przed sądem i odpowie za wszystko.
A ja mam tylko jedno marzenie – zapomnieć, że kiedykolwiek go spotkałam. Choć to i tak nie cofnie zła, które wyrządził.
Więcej listów do redakcji: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”