Ktoś mi kiedyś powiedział, że w życiu nie ma ideałów ani idealnych sytuacji. Ja jednak miałam szczęście, mój dom taki był.
Wychowałam się w idealnej rodzinie
Możecie się śmiać, ale rodzice, gdy nawet się kłócili, robili to z szacunkiem do siebie. I zawsze pilnowali, aby nie kłaść się spać w gniewie. Gdyby mnie ktoś spytał, jakie jest moje najfajniejsze wspomnienie, które mam z domu, od razu odpowiedziałabym, że nasze coniedzielne wyprawy do cukierni, do której szliśmy po mszy o pierwszej.
Rodzice zawsze zamawiali kawę i szarlotkę. Znad mojej bezy z owocami za każdym razem widziałam to samo – ojca wyjadającego kruszonkę z talerzyka mamy, i mamę, która to samo robiła z jabłkami z ciasta ojca.
Prowadzili normalne życie. Oboje ciężko pracowali, bo byli z pokolenia, które do wszystkiego dochodziło samo. Nie mieliśmy za dużo pieniędzy, ale nauczyli mnie, że nie ma ograniczeń żadnych innych niż te, które mamy w głowie. Że brak pieniędzy nie znaczy, że nie możemy podróżować czy poznawać świat. Jeździliśmy kilkunastoletnim samochodem, nocowaliśmy pod namiotem, jedliśmy byle co, ale w ten sposób zobaczyliśmy całą niemal Europę. Byłam już na studiach, gdy zaczęli planować podróż życia, nad rosyjski Bajkał. Mieli ruszyć na emeryturze. I pierwszy raz w życiu nie udało im się.
Mama zmarła bardzo wcześnie...
To się stało w zwykły poniedziałkowy ranek. Mama wstała jak zwykle pierwsza, aby nastawić kawę dla taty, taką parzoną w specjalnym tygielku, którą zachwycili się podczas z naszej podróży do Turcji. Powiedziała tylko: „Zbysiu, jakoś tak dziwnie boli mnie głowa” i upadła. Lekarz pogotowia, które przyjechało zaledwie po kilku minutach, mógł tylko stwierdzić zgon. Miała pięćdziesiąt lat i nigdy nie zdiagnozowanego tętniaka, który pękł właśnie tego dnia.
Mój świat się zawalił. Ale miałam już swoją rodzinę, męża i dwójkę małych dzieci i mnóstwo takich codziennych „trzeba”, których nikt za mnie nie mógł zrobić. Zaprowadzić dzieci do szkoły, pójść z nimi na szczepienie, zrobić pranie, wytłumaczyć, jak się dzieli ułamki... Weszłam w codzienną rutynę, która mnie trzymała w pionie, choć nie było dnia, bym o mamie nie myślała, nie czuła, jak bardzo mi jej brakuje, jak bardzo chciałabym zobaczyć jej uśmiech, żeby odebrała telefon, i powiedziała to swoje: „I co tam dobrego, córeczko...”.
Z tatą było dużo gorzej. Nie radził sobie z codziennością, choć nigdy nie był takim facetem, który nie potrafiłby zadbać o siebie i dom. Przeciwnie, gotował, sprzątał, a gdy trzeba było, potrafił nawet zapleść mi wymyślny francuski warkocz. Tylko że nagle zabrakło mu motywacji. Już nie miał dla kogo się starać. Pomagałam mu jak mogłam, ale... było jak było.
Coś zmieniło się 3 lata po śmierci mamy
Zauważyłam, że znów prasuje koszule, że mieszkanie jest odkurzone i zajmuje się ukochanymi storczykami, które znów rozkwitły jak szalone. Zauważyłam i zażartowałam, że chyba się nie zakochał. Zakłopotany zaczął, że nie wiedział, jak mi to powiedzieć, ale poznał kogoś. Ma na imię Małgorzata i pracuje z nim od kilku miesięcy...
Nie dałam mu dokończyć. Zaczęłam krzyczeć, że nie mogę uwierzyć, że mógł mi coś takiego zrobić. I mamie, którą niby tak kochał. Widziałam, jak twarz mojego ojca nagle szarzeje, ale nie potrafiłam przestać. Wybiegłam, trzaskając drzwiami. Nie odbierałam jego telefonu, choć dzwonił przynajmniej raz w tygodniu, a mąż przekonywał, że przesadzam, bo tata ma dopiero 60 lat i ma prawo ułożyć sobie życie.
Pewnie trwałabym w tym uporze do dziś, gdyby nie pewna wrześniowa niedziela. Wybraliśmy się z dziećmi na spacer. Trafiliśmy w okolice cukierni z mojego dzieciństwa. Już miałam pójść dalej, gdy w środku zobaczyłam mojego ojca. Widziałam, jak pani za barem stawia na tacę dwie szarlotki i dwie herbaty. A potem tata z przepraszającym uśmiechem płaci za jedną herbatę i jedno ciastko, i przygarbiony siada przy „naszym” stoliku. Dotarło do mnie, jaki jest samotny. I jaką byłam egoistką.
Poprosiłam męża, by zabrał dzieci do domu i weszłam do cukierni. Wzięłam stojącą jeszcze na blacie szarlotkę i herbatę, i usiadłam przy nim. Powiedziałam, że jest mi przykro i bardzo przepraszam. I że mam nadzieję, że nie jest za późno, dla niego i dla Małgorzaty. I dla nas...
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Wszystkie małżeństwa w mojej rodzinie się rozpadają. Boję się, że to klątwa
Przez pragnienie macierzyństwa, prawie zniszczyłam własne małżeństwo
Mój ojciec to zwykła szuja. Zostawił nas, a potem drugą rodzinę
Jestem chorobliwie zazdrosna o byłą mojego faceta. On mówi, że to tylko przyjaźń
Córki traktowały mnie jak służącą, a ja zaniedbałam przez to męża