Jeszcze tylko miesiąc pozostał do wielkiej uroczystości w naszej rodzinie, czyli pierwszej komunii naszego starszego synka Stasia. Czas był więc już najwyższy pojeździć po najbliższych, rozdać zaproszenia. Nie zamierzaliśmy robić żadnego hucznego przyjęcia, ale chcieliśmy, aby w tym dniu – tak ważnym dla naszego synka – byli z nami najbliżsi. Tamtego dnia zastanawialiśmy się właśnie z żoną nad listą gości.
– Ale Wojtka chyba zaprosimy, prawda? – spytała w pewnej chwili Ewa, patrząc na mnie z lekkim wahaniem. – Chociaż może twoja mama nie będzie zadowolona… Zamyśliłem się na moment. Stanęła mi przed oczyma wysoka, barczysta sylwetka Wojtka, jego wiecznie roześmiane oczy, tubalny, żartobliwy głos. Nasi dwaj synowie wprost go uwielbiali. Nauczył ich grać w szachy, a gdy tylko ziemia trochę obeschła po śniegu, ostro grali w nogę
w ogrodzie albo za domem w kosza. Wojtek poświęcał im dużo czasu, lubił przebywać w ich – i naszym – towarzystwie. Może dlatego, że nasz dom był zwyczajny: ciepły, pełen ruchu i radosnego gwaru, krzyków chłopców i naszego śmiechu.
Do niedawna nie miałem pojęcia, że mam brata
A u Wojtka? No cóż, mogłem się tylko domyślać, że u niego było to samo, co i ja zapamiętałem ze swojego dzieciństwa. Smutek, cisza, pustka – i samotność. To jasne, że zaprosimy go na komunię syna. Choć jeszcze kilka miesięcy temu nie wiedziałem o jego istnieniu, teraz trudno mi było wyobrazić sobie, że mojego przyrodniego brata nie ma w naszej rodzinie. A pojawił się w niej przypadkiem...
Któregoś dnia szef wydziału poinformował nas, że wszyscy pracownicy dostali premie i trzeba je odebrać w kwesturze. Ucieszyłem się jak diabli – dodatkowe pieniądze zawsze się w domu przydają.
Zwykle premie przeznaczamy na wakacje, a ponieważ w tym roku spodziewałem się większych pieniędzy, bo nasz wydział miał niezłe osiągnięcia, zaplanowaliśmy bardziej egzotyczny wyjazd. Nie żadna tam Chorwacja, tylko Turcja.
Poszedłem więc do sekretariatu kwestury podpisać się na liście nagród. Spodziewałem się zastać za biurkiem dobrze mi znaną panią Jasię, ale okazało się, że odeszła na emeryturę. Jej miejsce zajmowała młoda kobieta. Powiedziałem więc, po co przyszedłem, i podałem jej swoje nazwisko. Przez chwilę przewracała jakieś kartki, w końcu podała mi jedną z nich.
– Proszę podpisać – wskazała rubrykę.
Wziąłem do ręki długopis i najpierw popatrzyłem na wypisaną tam kwotę. Trochę głupio mi się zrobiło, bo była naprawdę niewielka. Nawet nie połowa tego, czego się spodziewałem… Mocno zawiedziony zerknąłem na inne pozycje, ale tam też pieniądze były nieduże. „Coś się prezesi nie postarali w tym roku…” – pomyślałem i już miałem złożyć podpis, gdy rzuciłem okiem na swoje nazwisko. No i zdumiałem się, bo nazwisko – owszem, było moje, ale imię inne.
– To chyba jakaś pomyłka – powiedziałem, oddając kartkę. – Jan, nie Wojciech.
Dziewczyna wzięła ode mnie papier, popatrzyła na niego bezmyślnie, a potem zaczęła sprawdzać coś w komputerze.
– Ja tu mam wyraźnie, Wojciech – odparła, patrząc na mnie z irytacją.
– No chyba ja wiem najlepiej, jak mam na imię, nie uważa pani? – odezwałem się niezbyt grzecznie, bo zaczynała mnie wkurzać. – Proszę to poprawić.
– Nie mam uprawnień, żeby cokolwiek tutaj poprawiać – oznajmiła mi z godnością. – Zresztą, tu jest wyraźnie napisane: „Wydział mechaniczny, Wojciech Eichler”.
Zaprotestowałem gwałtownie:
– Ja nie jestem z wydziału mechanicznego, tylko z odlewnictwa
Sekretarka przez chwilę gapiła się na mnie bezmyślnie, a potem chyba wreszcie zrozumiała, co do niej mówię, bo zaczęła szperać i odnalazła właściwą listę. Tym razem się zgadzało. I aż mi się ciepło na sercu zrobiło, gdy zobaczyłem kwotę premii. Była trzykrotnie większa od tej, którą miał dostać ten cały Wojciech. Kiedy zamknąłem za sobą drzwi sekretariatu, coś mi przyszło do głowy. Moje nazwisko nie było zbyt popularne… Może więc ten facet to jakaś moja rodzina? I zacząłem szperać w pamięci. Ojciec zostawił mnie i mamę, gdy miałem trzy lata, więc nie wiedziałem o nim zbyt wiele. Jednak z opowiadań babci wynikało, że nie był to człowiek stworzony do życia w rodzinie. Wciąż coś go gnało w świat, a kobiety były dla niego tym, czym dla innych znaczki. Po prostu je kolekcjonował.
Mama nie utrzymywała z rodziną ojca żadnych kontaktów, zresztą nawet nie za bardzo było z kim. On nie miał rodzeństwa, a jego rodzice nie żyli. Tym bardziej więc teraz zastanowiło mnie to nazwisko...
– Jeżeli ten facet pracuje na tej samej uczelni co ty, to po prostu go poszukaj – powiedziała moja żona, gdy zwierzyłem jej się z moich przemyśleń. – Może to jakiś kuzyn ze strony ojca i warto go odnaleźć.
– Ale po co? – wzruszyłem ramionami.
– Choćby po to, żeby mieć rodzinę – odparła Ewa. – Rodzina jest najważniejsza.
Może i miała rację. Postanowiłem więc odnaleźć Wojtka. I kilka dni później popytałem o niego na wydziale mechanicznym. Powiedzieli mi, że jest asystentem profesora i pracuje jako nauczyciel akademicki. Tamtego dnia miał akurat zajęcia ze studentami w sali takiej to a takiej. No to poszedłem tam, stanąłem na korytarzu i czekałem. Strasznie byłem ciekawy… Kiedy nadszedł czas przerwy i wszyscy wyszli, nieśmiało wsunąłem głowę do sali. Zobaczyłem mężczyznę, który stał do mnie tyłem i chował w szafce jakieś teczki.
– Przepraszam. Chciałbym… – urwałem, bo facet odwrócił się w moją stronę.
Miałem przed oczami praktycznie swoje własne odbicie, tylko trochę młodsze. Ten sam wzrost, postura, rysy twarzy. Takie same włosy i oczy. Dosłownie – klon!
Przez chwilę staliśmy tak naprzeciwko siebie bez słowa, mierząc się wzrokiem. W końcu mnie pierwszego odetkało.
– Przypadkiem dowiedziałem się, że nosimy to samo nazwisko – uśmiechnąłem się i wyciągnąłem rękę. – Nazywam się Jan Eichler, pracuję tu na odlewnictwie.
Zaczęliśmy rozmawiać i wyszło, że nasi ojcowie, jego i mój, nosili to samo imię. Tata Wojtka, tak samo jak mój, porzucił rodzinę, gdy ten miał ledwie kilka lat. Po kilku tygodniach znajomości i dokładnym sprawdzeniu danych upewniliśmy się, że Wojtek jest moim młodszym bratem. Bardzo nas to ucieszyło. Jeszcze bardziej ucieszyli się moi synowie, którzy od razu pokochali nowego wujka. I tak oto dzięki niekompetencji pracownicy kwestury odnalazłem brata… A pewnego wieczoru, gdy urwisy już spały, a my z Wojtkiem rozmawialiśmy przy małym browarku, przyszło mi coś do głowy.
– Słuchaj, jeżeli nasz ojciec był, jaki był, to może mamy gdzieś jeszcze innych braci – powiedziałem. – Można by ich odszukać.
Wojtek roześmiał się. Po błysku w jego oczach poznałem, że chyba spodobała mu się ta moja propozycja…
Więcej prawdziwych historii:
„Mój mąż zdradził mnie i zostawił biedną kobietę z brzuchem. 20 lat później zaproponowałam jej, by zamieszkała z nami”
„Córki traktowały mnie jak służącą i opiekunkę. Po latach zorientowałam się, jak bardzo przez to zaniedbałam męża”
„Po śmierci ojca musiałem go zastąpić matce i siostrom. Były tak zazdrosne, że nie pozwalały mi na szczęśliwy związek”
„Pogodziłam się z tym, że mogę nie dożyć 30. Bolało mnie tylko to, że nie dam mężowi upragnionego dziecka”