„Chciałam, żeby mąż szybko dał mi dziecko, bo dobrą pracę i mieszkanie już miałam. Był dla mnie tylko środkiem do celu”

Małżeństwo, które stara się o dziecko fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„Jest jedna podstawowa rzecz, której nie wolno robić, próbując zajść w ciążę. Myśleć: >>Muszę!<<. Ja o tym zapomniałam”.
Listy od Czytelniczek / 22.04.2024 14:26
Małżeństwo, które stara się o dziecko fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

Cały rok mąż i ja spędziliśmy na intensywnych staraniach o dziecko. Mieliśmy wtedy już wszystko: pracę, mieszkanie, zapewnioną przyszłość. Brakowało nam tylko naszego kochanego maleństwa…

Potrzebowała już tylko dziecka

W łóżku było nam ze sobą świetnie, więc przez jakiś czas traktowaliśmy to jako dobrą zabawę. Lecz w pewnej chwili seks stał się dla mnie tylko środkiem do osiągnięcia celu: poczęcia. Nie wiem, kiedy to się stało, pewnie przychodziło stopniowo, niezauważalnie, ale raptem zniknęła nasza czułość, a najważniejsza stała się technika, a dokładniej to, w jakiej pozycji najszybciej mogę zajść w ciążę. I zaczęły się moje wizyty u seksuologa.

Pamiętam, że opowiadam mu najbardziej intymne szczegóły swojego małżeńskiego pożycia, oczekując technicznych wskazówek, co robić lepiej, inaczej, dokładniej. Następnie leciałam do domu i omawiałam z mężem owe techniki, podejścia, kierunki, głębokość oraz inne zagadnienia dotyczące czasu, miejsca, sposobu i wynikających z nich efektów.

Piotr przestał być moim partnerem i kochankiem. Stał się narzędziem do zaspokojenia mojego rosnącego z każdym dniem instynktu macierzyńskiego.

Wtedy był jeszcze czas, żeby powstrzymać nadciągającą burzę i postępującą jej śladem katastrofę. Ale ja, jak uparta dziewczynka, której obiecano zabawkę, chciałam tylko jednego – dziecka. Moja mama kilka razy brała mnie na poważną rozmowę.

– Wyluzuj trochę, córciu – mówiła. – Zaczynasz popadać w obsesję, a wiesz, że to u ciebie nie kończy się dobrze. Stracisz z oczu cel. Szczęście.

Jednak ja jej nie słuchałam.

Szczęście to dziecko – upierałam się.

– Nie, kochanie – kręciła głową. – Miłość to szczęście. Stracisz ją. A tak przecież walczyłaś o Piotra… Na jego punkcie też dostałaś obsesji – dodała łagodnie.

Miała rację. Długo walczyłam o Piotra. Było mi obojętne, czego on chce, co jest właściwe, a co nie. Musiałam go mieć i koniec. Tak samo jak wcześniej musiałam różne inne rzeczy. I zawsze je dostawałam. Byłam uparta i konsekwentna, a nie rozwydrzona i rozpuszczona, jak twierdziła moja teściowa. Często wychodziło na moje – na przykład Piotr szybko się przekonał, że jesteśmy dla siebie stworzeni. I co, nie opłacało się być upartą?

A teraz chciałam, żeby on dał mi dziecko. I to szybko. Musiałam je mieć.

Wszystkie koleżanki wokół miały już jedno lub dwoje. Zazdrościłam im tego tak bardzo, że to aż bolało. Wyobrażałam sobie, że gdy wreszcie zostanę matką, będę najszczęśliwszą kobietą na świecie. I moje maleństwo też będzie szczęśliwe tak, jak ja w dzieciństwie. Moje wspomnienia z tamtych czasów były cudowne. Miałam rodziców, którzy pozwalali mi, na co tylko wyraziłam ochotę, i żadnego rodzeństwa, z którym musiałabym rywalizować. Mama z ojcem kochali mnie nad życie i byli gotowi zrobić dla mnie wszystko. Zawsze powtarzali, że moje narodziny to coś najlepszego, co im się w życiu przytrafiło. Wspaniale jest słyszeć od rodziców takie słowa…

Tak bardzo chciałam powiedzieć to własnej córeczce albo synkowi. Ze spacerów, na których co rusz napotykałam kobiety z wózkami, wracałam do domu coraz gorsza i podminowana. I jeszcze mocniej naciskałam na męża, żeby dał mi dziecko. Byłam tak głupia… Którejś nocy Piotr nie wytrzymał.

– Nie jestem kroplomierzem, który działa w określonym momencie, w określony sposób i z odpowiednią siłą. – krzyknął.

– Ostatnio nie tylko nie jesteś kroplomierzem, ale nawet zastanawiam się, czy nie powinnam ci zafundować wspomaganie – odparowałam z pogardą.

Już w połowie wypowiadanego zdania zdałam sobie sprawę, że zmierzam do nieszczęścia. Dlaczego więc zamiast ugryźć się w język, brnęłam w to dalej?

Mąż wyskoczył z łóżka i wybiegł, trzaskając drzwiami od sypialni. W tamtym momencie nie obchodziło mnie to za bardzo. Prawdę mówiąc, bardziej było mi szkoda chwili. Zła obróciłam się na bok i zasnęłam.

Rano okazało się, że Piotr spakował się i wyprowadził. Tylko wzruszyłam ramionami. Byłam pewna, że to tylko fochy. Że wróci wieczorem, najdalej jutro... Minęły dwa dni, cztery, pięć; tydzień, a ja nie usłyszałam charakterystycznego zgrzytu klucza w zamku. Mój mąż nie odezwał się do mnie od tamtej kłótni.

Pewnego wieczoru czytałam gazetę. Nieoczekiwanie trafiłam na ten artykuł. I wreszcie zrozumiałam, gdzie popełniliśmy błąd, starając się o dziecko. Z tekstu wynikało, że już sama świadomość tego, że najbliższa rodzina kobiety jest gdzieś w pobliżu, może zwiększyć jej płodność. I nie chodziło tu o męża, tylko o jej własną matkę, ojca, a nawet rodzeństwo. 

To Piotr mnie namówił, żeby przeprowadzić się na Ursynów, czyli drugi koniec Warszawy, podczas gdy rodzice mogli kupić nam przecież mieszkanie na Żoliborzu, niedaleko ich willi. To wina Piotra. W tym momencie mój wzrok padł na uchylone drzwi szafy i widoczne za nią puste półki. Niedawno leżały na nich spodnie i swetry mojego męża. I nagle… zrobiło mi się strasznie smutno. A potem przyszedł wstyd, że tak paskudnie odezwałam się do niego tamtej nocy.

Zrozumiałam, że potrzebuję Piotra…

Brak mi jego spokoju, pewności siebie i ramion, w które mogę się wtulić przed snem. Znikły gdzieś moja duma i złość. Chciałam do niego biec, prosić o wybaczenie, całować go… I już nie żądać, żeby się ze mną kochał, bo mam dni płodne. Chciałam, żeby mnie kochał, bo tego pragnie, bo jestem mu potrzebna tak, jak on mnie. Zapragnęłam po prostu miłości. Myślę, że właśnie wtedy wreszcie dorosłam. Rozkapryszona jedynaczka zamieniła się w prawdziwą kobietę…

Wiecznie nadąsana smarkula, stale oczekująca, żeby świat kręcił się tylko wokół niej, zrozumiała, że nie na tym to wszystko polega. Tylko gdzie miałam go szukać? A jeśli Piotr pojechał do rodziców do Szczecina? Wziął urlop w pracy, wsiadł w pociąg… Łzy napłynęły mi do oczu. Sięgnęłam po telefon, wybrałam numer do mamy, a kiedy podniosła słuchawkę, rozpłakałam się.

Kazała mi wsiąść w taksówkę i natychmiast do nich przyjechać. Pół godziny później wysiadłam przed domem rodziców. Pchnęłam furtkę, weszłam do niewielkiego ogródka. Od zapachu bzów zakręciło mi się w głowie…

Mama już na mnie czekała. Przytuliła mnie w progu. Wydawało mi się, że nawet usłyszałam:

– Moja córeczka wreszcie wydoroślała?

Chwilę potem wskazała schody na górę, gdzie kiedyś był mój panieński pokój.

– Teraz u ciebie mieszka Piotr – powiedziała. – Idź, przekonaj go, że powinien do ciebie wrócić. Ja pójdę po zakupy, żebyście mieli czas na siebie nakrzyczeć.

Weszłam po schodach na piętro. Chwilę stałam przed drzwiami z ręką uniesioną nad klamką. Wreszcie zapukałam i weszłam do środka. Piotr siedział na kanapie i coś czytał. Na mój widok poderwał się i spojrzał na mnie z lękiem, ale i pewną nadzieją.

– Kocham cię – szepnęłam. – I przepraszam za wszystko. Byłam głupia.
Objął mnie swoimi mocnymi ramionami. Zaczęliśmy się całować, coraz mocniej, namiętniej. Piotr zaczął niecierpliwie rozpinać guziki mojej bluzki. Świat wokół mnie znów zawirował.

– Tak bardzo za tobą tęskniłam… – westchnęłam zadowolona, bo właśnie uwolnił moje piersi ze stanika.

Zacisnęłam powieki, przyciągając jego głowę ku sobie. Nawet nie pomyślałam o tym, czy zajdę w ciążę. Pierwszy raz od dawna nie pragnęłam niczego – poza moim mężem. To było cudowne uczucie. Bez stresu, bez spięcia, z radością i spokojem oddawaliśmy się sobie nawzajem. Chciałam, aby ta chwila trwała wieczność. Jego skóra pachniała moim ulubionym zapachem męskiej wody kolońskiej. Jego pocałunki pozbawiały mnie tchu. Jak tonąca próbowałam wychylić głowę znad poduszek. Chwycić szeroko otwartymi ustami powietrze.

– Nie chcę żyć bez ciebie ani chwili dłużej! – szepnął mi do ucha mój ukochany.

– Umierałam, kiedy nie było cię przy mnie. Chcę tylko ciebie – odparłam.

Trzy miesiące temu urodziłam córeczkę. Dałam jej na imię Zuzanna. Wydaje mi się, że poczęliśmy ją właśnie tamtego wieczoru, kiedy wreszcie powiedziałam mężowi „Przepraszam”. Na razie nie planujemy drugiego dziecka, ale bynajmniej nie będziemy rozpaczać, jeśli…

Kalina, 34 lata

Czytaj także:
„Wnuczka podlizuje się, bo liczy na moje mieszkanie w spadku. Nic nie dam tej dwulicowej smarkuli”
„Rodzina traktowała nasz domek na Mazurach jak darmowy hotel. Miałam dość tej bandy darmozjadów”
„Mąż zostawił mnie tuż przed porodem, bo mu się odwidziała zabawa w tatusia. Zostawił mnie samą w brudnych pieluchach”

Redakcja poleca

REKLAMA